Recenzja filmu

Oda do radości (2005)
Anna Kazejak
Jan Komasa
Małgorzata Buczkowska
Dorota Pomykała

Odezwa do ludu polskiego

"Oda do radości", będąca pracą dyplomową trójki młodych reżyserów (Anna Kazejak-Dawid, Jan Komasa, Maciej Migas), ma dwa zasadnicze plusy. Po pierwsze, jako jeden z naprawdę nielicznych filmów
"Oda do radości", będąca pracą dyplomową trójki młodych reżyserów (Anna Kazejak-Dawid, Jan Komasa, Maciej Migas), ma dwa zasadnicze plusy. Po pierwsze, jako jeden z naprawdę nielicznych filmów rodzimej produkcji, prezentuje aktualne wydarzenia w kraju - między innymi próby zamknięcia kilku kopalni na Śląsku oraz masową migrację polskiej młodzieży za granicę, w poszukiwaniu pracy. Po drugie, jako się rzekło jest to dzieło "nowej krwi" polskiego kina i chociażby dlatego warto się z nią zapoznać - w szczególności, że aktorstwo jest zaskakująco dobre. A czy, mimo tych zalet, jest to dobry film? W moim odczuciu, niestety, nie. Każdy z trzech reżyserów jest autorem jednej noweli, które w połączeniu dają film o jednym wspólnym motywie - wyjeździe do Anglii. I tak Anna Kazejak-Dawid opowiada nam historię młodej Agi (Małgorzata Buczkowska), która wraca do Polski po roku spędzonym w Wielkiej Brytanii. Jej ojciec jest strajkującym górnikiem, a matka bezrobotną fryzjerką. Aga postanawia za ciężko zarobione pieniądze kupić rodzicielce zakład, w którym mogłaby rozkręcić własny interes - tym samym rezygnuje z kupna mieszkania. Niestety wszystko obraca się w pył wraz z dewastacją kamienicy przez strajkujący tłum. Dziewczyna jest zmuszona znów wyjechać do wyspiarskiego królestwa, by stanąć z powrotem na nogi. Jan Komasa przytacza nam smutną historię rapera (Piotr Głowacki), który po wielu trudach wygrywa liczący się w świecie muzycznym konkurs na najlepszy amatorski utwór. Staje on przed wyborem, czy dalej zajmować się tym, w czym jest dobry, czyli hip- hopem, czy też wyjechać za swoją miłością do Anglii. Warto napomknąć, iż ojciec młodej Marty (Roma Gąsiorowska) nie akceptuje tego związku. Ostatnia historia, misternie skonstruowana przez Macieja Migasa, obnaża przed widzem losy zdolnego studenta (Lesław Żurek), który po zakończeniu edukacji nie może znaleźć pracy. Cóż innego mu pozostaje, jak nie wyjazd do... Anglii. Wszystkie te historie są okraszone jeszcze dużą dozą tragicznych epizodów, których bohaterami są rodzice, bądź też znajomi trzech głównych postaci. Po wyjściu z kina miałem tylko jedną myśl - "Oda do radości" jest pełna bezsensownej frustracji i tragedii. Każda z nowel jest wypełniona po brzegi ludzkim nieszczęściem, które nie niesie ze sobą żadnego przesłania. Ponadto, wszystkie postacie są skonstruowane w sposób jednoznaczny, sztampowy i przewidywalny. Aż chciałoby się użyć wyrazu - czarno-biały. Po obejrzeniu pierwszej noweli, widz bez problemu może się domyślić, o czym i w jaki sposób będę traktowały pozostałe. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że autorzy przy całym tym podkreślaniu beznadziejnego położenia dużej części polskiej młodzieży, nie proponują żadnego rozwiązania, ani nie prezentują jakichkolwiek pozytywnych wartości, które mogłyby podnieść na duchu. Odniosłem wrażenie, jakby owi młodzi scenarzyści byli nie mniej sfrustrowani od postaci, które wykreowali. Szkoda tylko, że ta cała ekspresja prowadzi donikąd. Tu pojawia się kolejny mankament. Jak napisałem we wstępie, film Anny Kazejak-Dawid, Jana Komasy i Macieja Migasa "prezentuje" wydarzenia, mające miejsce w Polsce, ale, niestety, ich nie "komentuje". Efekt jest zbliżony do oglądania fabularyzowanego wydania Faktów. Jeśli widz nie ma na te tematy własnych przemyśleń, to jest spora szansa, że "Oda do radości" nie wpłynie w najmniejszym stopniu na jego punkt widzenia. Rozumiem, że ten zabieg mógł być celowym posunięciem. Nie zmienia to jednak faktu, że uważam to za pomysł kompletnie nie trafiony, gdyż powoduje jedynie zupełnie nie konstruktywne przygnębienie u oglądającego, a nie mobilizuje do żadnego działania. Abstrahując od spraw społeczno-ideologicznych, warto zwrócić uwagę na walory artystyczne tejże pracy dyplomowej. Szczególnie rzuca się w oczy aktorstwo, które ogólnie prezentuje bardzo wysoki poziom. Szczególną uwagę zwróci zapewne Roma Gąsiorowska, która debiutowała w "Pogodzie na jutro" Stuhra - od tamtej pory zdecydowanie ewoluowała aktorsko i myślę, że można jej zapowiedzieć świetlaną przyszłość w rodzimej kinematografii, jeśli dalej pójdzie tym torem. Poza tym, warto przyjrzeć się dokładniej kreacji Malgorzaty Buczkowskiej i Piotra Głowackiego, którzy też zaprezentowali się zapewne od swojej najlepszej strony. Czy warto obejrzeć "Odę do radości"? Ze względu na wymienione przeze mnie dwa punkty wstępu, uważam, że owszem. Mam jednak silne wrażenie, że każdy bardziej świadomy obywatel nie wyniesie z sali kinowej zbyt wielu nowych przemyśleń, powiązanych ze stanem rzeczy w Polsce. Może się jednak zacząć zastanawiać, co będzie dalej z rodzimą kinematografią. Aktorstwo na pewno może nas cieszyć, ale czy chcemy takiej przyszłości, w której wszystkie "ambitne" produkcje będą przepełnione frustracją i użalaniem się nad sobą, a nie działaniem? Nie wydaje mi się, by taka wizja miała wielu sympatyków.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Oda do radości
Problem masowego exodusu ludzi młodych za granicę stał się coraz mocniej pulsującym ośrodkiem bólu w... czytaj więcej