Pana
Quentina Tarantinonie trzeba przedstawiać. Całkowicie słusznie zapisał się on w historii kinematografii, dzięki genialnemu "
Pulp Fiction" oraz wytrawnemu pastiszowi "
Kill Bill". Z dzisiejszego punktu widzenia można jedynie odczuwać smutek, że ktoś, kto miał takie ambicje, ambicje, by tworzyć filmy, które kompletnie redefiniują pewne gatunku filmowe lub co więcej - tworzą nowe, od przeszło dekady stacza się po równi pochyłej, wypuszczając coraz gorsze produkty. Mało śmieszna wizja II wojny światowej - "
Bękarty wojny" - czy poprawnie polityczny, masowy teledysk "
Django" to idealne pozycje do porównania ze starszymi dziełami
Tarantino. Co prawda, te ostatnie filmy noszą znamiona jego twórczości, jednakże nie w takich proporcjach jak być powinno. Nadal są przerysowane, kolorowe charaktery, dobry soundtrack, oczko w kierunku kina spaghetti czy chociażby znakomita obsada. Jednakże brakuje tym obrazom inteligencji, w tym dobrego humoru, który został zastąpiony miałkimi żartami, a apogeum tego przypadło na film "
Django", film, w którym podlizywanie się pod przeciętnego, masowego widza nie zna granic.
"
Nienawistna ósemka" to historia dwóch łowców głów, którzy przez zamieć śnieżną zmuszeni są zatrzymać się w niewielkiej przystani, w której również zatrzymali się inni rewolwerowcy. Daisy Domergue (
Jennifer Jason Leigh), którą eskortuje John Ruth (
Kurt Russell), zrobi wszystko, by odzyskać wolność.
Podstawowa różnica, jaka dzieli "
Hateful Eight" i "
Django Unchained", to sposób narracji, bo o ile wcześniejszy western
Tarantinoto pełen wigoru teledysk o Dzikim Zachodzie, o tyle "
Nienawistna ósemka" kłania się w kierunku bardziej wyrafinowanych motywów. To pewnego rodzaju połączenie Agathy Christie i tematyki kowbojskiej, bowiem intryga, którą zakiełkował w tym filmie
Tarantino,jest dosyć ciekawa jak na dzisiejsze standardy.
Reżyser "
Pulp Fiction" kolejny raz sięga po swoje ulubione fetysze, czyli hollywoodzką śmietankę gwiazd w obsadzie, charakterystyczną scenerię oraz doskonałość techniczną. Jednakże jak wiadomo z przeszłości - takie zestawienie nie gwarantuje do końca sukcesu, wszakże "
Django" pomimo tych zalet okazał się jedynie kinem klasy B, które praktycznie nie udaje niczego więcej. Co innego "
Kill Bill", w którym
Tarantinodoprowadził do perfekcji zabawę kiczem oraz podniósł ten film do rangi prawdziwej sztuki. "
Nienawistna ósemka" to coś pomiędzy starym, dobrym
Quentinem- oryginalnym, bezkompromisowym i śmiesznym, a nowym - konformistycznym i przewidywalnym. Najnowsze dzieło twórcy "
Pulp Fiction" to coś więcej niż zwyczajny western. Jest tutaj pewna dawka fatum w historii, która sprawia, że widz oglądając ten film - nie wie do czego zmierza cała ta farsa, ale wiadomo, że zmierza do czegoś nieuniknionego. Historia nabiera z minuty na minutę coraz większego rozpędu, znajdując po bitych trzech godzinach swoiste kartharsis dla widza, po udręczonych nerwach.
"
Nienawistna ósemka" to w gruncie rzeczy całkiem niezłe kino, w pełni tarantinowskie, brutalne oraz posiadające znamiona czegoś kultowego. To również promyk nadziei na powrót
Quentina Tarantinodo jego dawnej formy. Najnowszy jego film to nie jest działo najcięższego kalibru jak chociażby "
Pulp Fiction", o którym mówi się do dzisiaj, aczkolwiek nie można mu odmówić sporej ilości amunicji, którą reżyser sprawnie załadował i cyklicznie wystrzelał w kierunku widza podczas seansu. Dosyć dobra gra aktorska całej obsady, a w szczególności
Samuela L. Jacksona oraz
Kurta Russella, genialne zdjęcia i cała ta aura, która otula historię ośmiu gniewnych ludzi z rewolwerami, zamkniętych w jednej gospodzie - gwarantuje znakomitą zabawę. Oby
Quentin Tarantinopowrócił do dawnej kondycji i porzucił błazenadę, znaną z "
Bękartów" i "
Django" na rzecz samego dopracowania historii, suspensu i klimatu. "
Hateful Eight" uznaję jako pierwszy krok w tym kierunku...