Recenzja filmu

Następny jesteś ty (2011)
Adam Wingard
Sharni Vinson
Nicholas Tucci

Następny krzyk po lewej

Położony na odludziu dom, w którym dochodzi do rodzinnego zjazdu. Okazją jest rocznica ślubu rodziców, a na miejscu zjawiają się dorosłe już pociechy wraz z przyległościami. Punkt wyjścia idealny
Położony na odludziu dom, w którym dochodzi do rodzinnego zjazdu. Okazją jest rocznica ślubu rodziców, a na miejscu zjawiają się dorosłe już pociechy wraz z przyległościami. Punkt wyjścia idealny zarówno dla dreszczowca spod znaku "home invasion", jak i familijnej wiwisekcji w stylu "Festen".

Twórcy "Następny jesteś ty" postanowili pójść pierwszym z wymienionych kierunków, choć nie omieszkali zaczerpnąć co nieco i z drugiej opcji, oczywiście w obowiązkowo spłyconej wersji. Z wypowiedzi ich samych wynika zresztą dość jasno, że w planach mieli rewitalizację gatunku horroru, w ślad za czym poszły entuzjastyczne opinie festiwalowych widowni, które jako pierwsze zetknęły się z gotowym produktem.

Niestety, wbrew wszelkim zapewnieniom innowacyjnego podejścia do zużytej konwencji ani oryginalnych rozwiązań na ekranie nie uświadczymy. W "Następny jesteś ty" powracają te same zużyte chwyty i schematyczne rozwiązania, którymi kino grozy karmi nas już od, bez mała, czterdziestu lat. Czkawką odbijają się klasyki pokroju "Nędznych psów" czy "Ostatniego domu po lewej", przetrawione przez perspektywę współczesnego, zblazowanego widza, który widział przecież również "Funny Games", jak i zubożone wariacje pokroju "Nieznajomych". Sam reżyser w wywiadach wyciągnął na światło dzienne "Krzyk", który dwie dekady temu wniósł powiew świeżości do zmurszałej slasherowej formuły. Inspiracje obrazem Cravena widoczne są tu aż nadto, poczynając od standardowego prologu, po finałowe wolty. Na język garnie się wręcz termin "plagiat", jednak zaraz potem widz uświadamia sobie, że przecież reżyser "Koszmaru z ulicy Wiązów" i Kevin Williamson takoż równo "zżynali" z niezliczonej masy tytułów.

O ile jednak "Krzyk" był inteligentną zabawą w odgadywanie cytatów, o tyle "Następny" potrafi już jedynie bezmyślnie małpować. Zwroty akcji są tu nie tyle niespodziewane, co po prostu naciągane, a idiotyczne "zbiegi okoliczności" (bohaterka wychowana w survivalowym duchu to kandydat na najdurniejsze rozwiązanie nie tylko sezonu, ale i całej dekady) budzą niepohamowaną wesołość. Oczywiście, można w tym momencie zasłonić się twierdzeniem, że komiczne elementy fabuły to tak naprawdę gra z odbiorcą, pastiszowe wtręty dla obeznanych w temacie. Ciężko jednak uwierzyć, że to wszystko to tylko takie puszczanie oka – napięcie budowane jest tu całkiem serio, pada dopiero pod wpływem nadmiernej chęci autorów, aby widza na każdym kroku zaskakiwać. Wszystko po to, by udowodnić, że oto mamy przed sobą najbardziej wizjonerski shocker XXI wieku, zdolny konkurować z przełomowymi dla gatunku dziełami, z których kilka wymienionych zostało powyżej.

Oczywiście, do seansu filmu Wingarda można też podejść na większym luzie, nastawiając się po prostu na niezobowiązującą rozrywkę z dreszczykiem i odpowiednią dozą groteskowej przemocy. Wówczas nie jest już tak źle, bowiem "Następny jesteś ty" potrafi zarówno śmieszyć i cieszyć, jak i wciągać za sprawą sugestywnego (choć tylko w pierwszej połowie) klimatu. Udział gwiazd amerykańskiego kina niezależnego (m.in. Ti West i Joe Swanberg) nadaje mu zaś lekko undergroundowego posmaku. Choć i tak po wyjściu z kina w głowie pozostaje głównie muzyczny lejtmotyw pod postacią zapomnianego szlagieru w wykonaniu Dwight Twilley Band.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Następny jesteś ty
W "Następny jesteś ty" reżyser Adam Wingard próbuje odświeżyć do cna zużytą konwencję filmu o... czytaj więcej