"Nikt jej nie czyta", mówi o "Tęczy grawitacji"
Thomasa Pynchona detektyw Benoit Blanc (
Daniel Craig), jeden z bohaterów
"Na noże". Co ma piernik do wiatraka? Otóż istnieje związek między opus magnum Pynchona a metodami pracy ekscentrycznego detektywa. Niestety, kiedy ten próbuje wyjaśnić, o co chodzi, odbija się od ściany czyjegoś braku czytelniczych pretensji. Trudno przecież powoływać się na "Tęczę…", bo – jak sam chętnie przyznaje – nikt "Tęczy…" nie czyta. W przeciwieństwie do
Agathy Christie.
A nawet jeśli ktoś nie czyta również Christie, to i tak ma w głowie nabyte drogą popkulturowej osmozy silne wyobrażenie "agathochristie'owości". Tu właśnie wkracza
Rian Johnson, świeżo po starciu z innym popkulturowym monolitem,
"Gwiezdnymi wojnami". Napisane i wyreżyserowane przez niego
"Na noże" nie jest oczywiście ekranizacją żadnej z książek pisarki, ale twórca ewidentnie flirtuje tu z jej konwencją: mamy trupa w posiadłości, mamy kolorową galerię podejrzanych, mamy wspomnianego ekscentrycznego detektywa na tropie.
Johnson jednak – podobnie jak w
"Ostatnim Jedi" – bierze ów schemat i rozpycha go od środka, awansując wszelkie podteksty do statusu tekstu.
Że cała sprawa ma charakter "meta", wiadomo od razu: ofiarą jest bowiem pisarz kryminałów, niejaki Harlan Trombley (
Christopher Plummer). Już od początku nad sprawą wisi więc aura dwuznacznej lustrzaności: oto twórca detektywistycznych intryg sam znalazł się w centrum detektywistycznej intrygi – niestety, w roli trupa. Do domu denata zjeżdżają się jego najbliżsi, by wziąć udział w okolicznościowych rytuałach: od żałobnych formalności przez odczyt testamentu po prezentację alibi. Sytuacja jest nietypowa, ale i dziwnie wszystkim znajoma, bohaterowie cytują więc obejrzane w telewizji kryminały, popisują się znajomością książek zmarłego i generalnie dystansują od konwencji, w jaką niefortunnie wpadli. Każdy cudzysłów ma tu swój własny cudzysłów.
Johnson nie popada jednak w cynizm, nieustannie balansuje na granicy między puszczaniem oka a braniem sprawy na serio. Kiedy
Kenneth Branagh spróbował odświeżyć Christie w
"Morderstwie w Orient Expressie", wyszła mu trącąca myszką filmowa wizyta u cioci na imieninach.
Johnson niby też idzie w konfekcję, ale celowo podkręca ją do stężenia rodem z filmów
Wesa Andersona. Ekran aż kipi od skrupulatnie skomponowanych kadrów, ekstrawaganckiej kolorystyki i co bardziej groteskowych postaci. Mimo to wszystko pozostaje tu racjonalnie "dociążone": intryga jest zapięta na ostatni guzik i każda fabularna strzelba wystrzela w odpowiednim momencie – chociaż niekoniecznie tak, jak się spodziewamy. Niby barokowa feeria barw, ale z solidnym fundamentem: prawdziwa tęcza grawitacji.
Częścią tej "grawitacji" jest bagaż aktualnych konfliktów, które
Johnson projektuje na konwencję kryminału.
"Na noże" opowiada przecież tyleż o śledztwie w sprawie morderstwa, co o zupełnie innej zbrodni: ot, klasowej. Reżyser nie wymyśla tu prochu, idzie tropem tego, czym od dawna pobrzmiewał gatunek. Weźmy choćby takiego
"Columbo", gdzie po stronie sprawiedliwości stał "człowiek pracujący", który rozliczał przedstawicieli wyższych sfer – trochę z ich zbrodni, a trochę z ich protekcjonalnego samozadowolenia. W
"Na noże" jest podobnie.
Benoit Blanc, wbrew dostojnemu nazwisku, ma przecież kartoflaną urodę
Daniela Craiga i kukurydziany, niby-południowy akcent, które ewidentnie zakłócają decorum posiadłości Trombleyów. Jedyny czarnoskóry w okolicy jest policjantem (
Lakeith Stanfield), jedyna imigrantka (
Ana de Armas) – pielęgniarką. Bogaci państwo otaczają się zaś swoim murem póz i pretensji, które kupił im wydawniczy sukces seniora rodu. Kapitał idzie więc na marne i – żeby było ciekawiej – nie ma tu prostego podziału na lewo-dobrze, prawo-źle.
Johnson piętnuje zarówno konserwatywny internetowy trolling, jak i zbijanie bąków na ekskluzywnych studiach z liberalnej poezji, zarówno para-Trumpowskie tyrady o etosie self-made mana, jak i bycie w dobrym tonie modnych poglądów i profili z New Yorkera.
Ana de Armas - Lionsgate
- Ram Bergman Productions
- FilmNation Entertainment
- Media Rights Capital
W sumie nie ma tu rewolucji:
Johnson w gruncie rzeczy opowiada o tym, że świat jest niesprawiedliwy, pieniądze psują, a pozory mylą. Ale ma intrygujące sposoby, by ten morał ograć: dość powiedzieć, że odruchem czystości serca jest u niego odruch… wymiotny. Ale jeśli dobry detektyw musi być mistrzem detali, to podobnie jest z dobrymi reżyserami.
"Na noże" broni się przecież nie tylko solidnością fabularnego szkieletu, ale i setką najdrobniejszych smakowitych szczególików. Tu jazda kamery, tam cięcie montażowe, jeszcze gdzieś grymas na twarzy aktora czy jego gest. Widać to nawet w czujności na niewerbalny język aktorskich prychnięć, przeartykułowanych głosek i innych onomatopei: pod sztywnym kostiumem konwencji
Johnson programowo odnajduje coś ludzkiego. A kiedy dochodzi do rozwiązania zagadki i jej wyjaśnienie zajmuje bity kwadrans (!), reżyser pozwala wybrzmieć absurdowi sytuacji. O proszę, można iść na noże i zachować zdrowy dystans.