Siła nowej produkcji Pixara leży głównie w scenach, w których do głosu dochodzi klasyczna, epicka narracja. Jak wtedy, gdy bohaterka galopuje na swoim rumaku, a wiatr rozwiewa jej wspaniale
Magicy z Pixara rozpieścili widzów i zaczynają płacić za to wysoką cenę. Uczynili nas częścią kolektywnego snu o animkach, dzielących nasze pragnienia i lęki. Bohaterowie "Odlotu", "Wall-E" i "Toy Story 3" byli zaangażowani w skomplikowane relacje z innymi postaciami, obciążał je jakiś bagaż doświadczeń, a na horyzoncie majaczyła niewyraźna przyszłość. Dewiza, której Pixar hołduje – traktujmy dzieci jak dorosłych, a dorosłym nie dajmy zdziecinnieć – zaprowadziła studio na szczyt. "Merida Waleczna" to wciąż świetne kino, więcej w nim jednak klasycznego Disneya, tożsamego z precyzyjnym rozdziałem na to co "dziecinne" i "dorosłe", wzniosłe i błahe, dramatyczne i komediowe.
Tytułowa Merida to zahartowana Szkotka z gór, córa królewskiego rodu. Od berbecia matka przysposabia ją do roli nieskazitelnej monarchini, ale Merida woli hasać po kniejach, strzelać z łuku i w niewygodnej atłasowej sukni wdrapywać się na drzewa. Nie ma lepszego świadectwa jej niezależności i nieprzystawalności do świata wojny, polityki i dyplomacji niż scena, w której zdobywa jedną ze skalnych grani przy akompaniamencie piosenki Anity Lipnickiej. Ów symbol disnejowskiej estetyki to zarazem wizualne tour de force Pixara – ostatnim tak doskonałym pod względem technicznym filmem były niedocenione w Polsce "Legendy Sowiego Królestwa: Strażnicy Ga' Hoole"Zacka Snydera.
Postawa wyzwolonej Meridy, tak samo jak postępowanie spiętej gorsetem konwenansów matki, musi oczywiście zostać zakwestionowana i ulec przewartościowaniu. Nie zdradzę, w jaki sposób do tego dochodzi, lecz bez obaw mogę powiedzieć, że bohaterki będą miały sporo czasu, żeby wyjaśnić sobie, jak to jest z tą emancypacją oraz powinnościami wobec pokolenia dziadów. Wiąże się z tym zresztą bodaj największe zaskoczenie: "Merida Waleczna" to film raczej kameralny, skupiony na dialogu (a właściwie na języku migowym), oszczędny zarówno jeśli chodzi o sceny akcji, jak i fragmenty komediowe. Pod zły adres trafią zwłaszcza widzowie spodziewający się rozbuchanego kina przygodowego w kostiumie fantasy.
Ilustracja nauki, że życie jest sztuką kompromisu, to całkiem sporo jak na 90-minutową mainstreamową animację. Twórcom to jednak nie wystarcza i próbują powlec obrazami jeszcze kilka złotych myśli. Najmniej przekonująco wypada uproszczona metafora człowieka jako istoty, w której kultura i natura toczą odwieczną walkę. Siła nowej produkcji Pixara leży jednak gdzie indziej – głównie w scenach, w których do głosu dochodzi klasyczna, epicka narracja. Jak wtedy, gdy bohaterka galopuje na swoim rumaku, a wiatr rozwiewa jej wspaniale animowane, rude włosy. Albo gdy stojąc na wspomnianej grani, śpiewa o swoim pragnieniu ucieczki. Do wolności, jak to zwykle w kinie bywa, nie wystarczy jednak uciec. Trzeba do niej dorosnąć.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu