Recenzja filmu

La La Land (2016)
Damien Chazelle
Ryan Gosling
Emma Stone

Emocjonalny koktajl Mołotowa

Chazelle przygotował się ze znajomości zasad rządzących musicalem na szóstkę z plusem. Doskonale skomponowane, naturalnie wprowadzane do opowiadanej historii piosenki czarują widza lekkością.
"La La Land" - zdobywca 7 Złotych Globów oraz 7 Oscarów, w tym za najlepszy film... momencik... przepraszam, pomyłka. Oscara za najlepszy film otrzymał jednak "Moonlight"... Zachwyty widzów oraz krytyków, górnolotne opinie o reanimacji wymierającego gatunku, jakim jest musical. Czy uzasadnione?

Film Damiena Chazelle'a to prosta historyjka o parze zakochanych marzycieli. Mia (Emma Stone) pragnie zostać cenioną aktorką, Sebastian (Ryan Gosling), założyć własny klub jazzowy. Początkowa, wzajemna niechęć, zgodnie ze znaną od przedszkola zasadą „kto się czubi, ten się lubi”, stopniowo przeradza się w zainteresowanie, a następnie w fascynację. Od uroczych przekomarzanek, poprzez zarażanie się swoimi pasjami, aż po wielką miłość. Brzmi pretensjonalnie? Nic bardziej mylnego. Reguły gatunkowe musicalu są dla Chazelle'a schronem, w którym reżyser chowa się przed tego typu zarzutami. Pozwalają one na ukazanie uczucia szczerego, a zarazem naiwnego, w pewien sposób baśniowego, wyidealizowanego. Infantylizm jest tu jak najbardziej na miejscu, w pełni świadomy i kontrolowany.



Chazelle przygotował się ze znajomości zasad rządzących musicalem na szóstkę z plusem. Doskonale skomponowane, naturalnie wprowadzane do opowiadanej historii piosenki czarują widza ekkością. Mimo że fabuła ściśle wiąże się ze współczesnością, co rusz melancholijnie odsyła nas do złotej ery Hollywood, nie tylko poprzez odwołania do klasycznego jazzu czy filmów z Jamesem Deanem, lecz przede wszystkim dzięki filmowej stylistyce. "La La Land" czerpie pełnymi garściami z klasyków gatunku, cofając widza w czasie, do lat początków kina, z nostalgią godną "ArtystyHazanaviciusa. Budowanie analogicznych kadrów w stosunku do europejskich i amerykańskich, mniej lub bardziej znanych musicali lat 40., 50. i 60. ("West Side Story", "Panienki z Rochefort", "Wszyscy na scenę", "Słodka Charity", "Broadway melody of 1940", "Zabawna buzia"), to nie tylko popis filmowej erudycji twórcy „Whiplash”, lecz przede wszystkim ogromna laurka, wystawiona X muzie. Bezpośrednie odniesienia do "Deszczowej piosenki" czy pośrednie do kilkunastu musicalowych klasyków, budują gatunkowy kalejdoskop nawiązań. Przepiękne zdjęcia, z genialnym quasi master shotem z prologu, barwne kostiumy i scenografia w połączeniu z aktorstwem i samą historią tworzą doskonały, absolutny, kompletny kolektyw, wciągający widza w świat, z którego bardzo trudno jest się wydostać. No i właśnie tu pojawia się problem...



Chazelle w ostatecznym rozrachunku okazuje się musicalowym hochsztaplerem. Wytworzony przez niego świat, w którym miłość da się pogodzić z marzeniami, zostaje przez niego stopniowo, acz brutalnie niszczony. Reżyser sprowadza swoich bohaterów, a tym samym również widzów, na ziemię. Niczym Lars von Trier w "Tańcząc w ciemnościach", łamie podstawowe zasady rządzące musicalem, nadając swojemu filmowi dramatycznego zabarwienia. Porzuca on słodką opowieść na rzecz rozważań o dylematach, związanych z wyborem pomiędzy marzeniami, szeroko rozumianą karierą a dojrzałym związkiem. Jednak i tym razem Chazelle wychodzi z tego pozornego zgrzytu obronną ręką. Starcie nowatorskich zapędów Keitha względem muzyki z ortodoksyjnością Sebastiana, to nic innego jak autotematyczne rozważania samego reżysera. "La La Land" jest niejako odpowiedzią na ten konflikt, bo czyż Chazelle'owi nie udaje się właśnie w naturalny sposób pogodzić klasyki z autorską wizją, poddać hermetyczną strukturę własnym transformacjom?



Twórca "Whiplash" zrobił z musicalem to, co Tarantino z kinem klasy B, potraktował gatunkowy szkielet ze swoistą nabożnością, w celu stworzenia nowej, niepowtarzalnej jakości w jego obrębie. W konsekwencji powstało dzieło, które z jednej strony usprawiedliwia wszelkie niedoskonałości techniczne, paradoksalnie dopełniające intencję twórcy, z drugiej natomiast pozostawia widza - niczym bohatera "Cinema Paradiso" - z emocjonalną mieszanką radości ze łzami wzruszenia po seansie, spełniając podstawowe zadanie, jakie stawia sobie kino od początku swojego istnienia.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja La La Land
Wydaje się, że to historia jakich wiele. Niewymuszona chemia, łącząca odtwórców głównych ról, sprawia... czytaj więcej
Recenzja La La Land
"La la Land" to czwarty film w reżyserii Damiena Chazelle'a, który swoją karierę rozpoczął w 2009 roku,... czytaj więcej
Recenzja La La Land
Ostatnimi czasy powrót do klasyki kina gatunkowego okazuje się strzałem w dziesiątkę, o ile twórcy... czytaj więcej