Recenzja filmu

Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016)
Anthony Russo
Joe Russo
Chris Evans
Robert Downey Jr.

Mściciele vol.3

Kapitana w "Kapitanie" jest tyle co soku pomarańczowego w nektarze z hipermarketu. Równie dobrze film można by zatytułować "Iron Man: Civil War" i nic wielkiego by się nie stało. Nie bójmy się
Z pewnością można już śmiało stwierdzić, że początek XXI wieku jest okresem przesytu filmów o superbohaterach. Jak inaczej rozpatrywać to zjawisko, skoro w ciągu trzech miesięcy jednego roku kalendarzowego wchodzą do kin aż trzy pozycje, z trzech różnych wytwórni filmowych. W marcu mieliśmy światową premierę "Batman v Superman" (Warner Bros.), w kwietniu na anglojęzyczny rynek wyszedł "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" (Disney), a już pod koniec maja będziemy mieli okazję zobaczyć "X-Men: Apocalypse" (20th Century Fox). Należy sobie teraz zadać pytanie: czy przy takim natłoku tego typu filmów i w czasach, kiedy kasowość przyćmiewa relatywną satysfakcję potencjalnego odbiorcy, znajdzie się miejsce na naprawdę wybitne dzieło o peleryniarzach? Oczywiście, że nie. W takim razie możemy mówić o co najwyżej bardzo dobrym, ewentualnie zaskakującym, czy po prostu względnie satysfakcjonującym dziele. Nowy "Kapitan" z pewnością tę satysfakcję wzbudza.


Najnowszy film ze stajni Marvela zaskakuje przede wszystkim tym, co w sci-fi często pozostawione jest na marginesie: autentycznym zobrazowaniem problemów i rozterek, z jakimi muszą się mierzyć bohaterowie. Nie ma już pozbawionego głębi, czysto komiksowego mordobicia z kosmitami w tle, a prawdziwy, momentami nawet brutalny thriller z postaciami o nadludzkich zdolnościach w roli głównej. Co więcej, bracia Russo z niezwykłą łatwością potrafili wprowadzić kolejne postacie do uniwersum, a nawet zdążyli je naznaczyć charakterologicznie. Twórcy nie tylko pozostali przy fikcyjno-realnym, szpiegowskim klimacie "Zimowego Żołnierza", ale poszli o krok dalej: nakreślili namacalny konflikt, stworzyli z nadprzyrodzonych jednostek, ludzi z krwi i kości. Wreszcie nie słyszymy pustych, patetycznych oraz zhiperbolizowanych monologów o życiu i śmierci.

Jednak tytuł obrazu to nieporozumienie i jest to jedno z największych przekłamań marketingowych w dziejach kinematografii. Kapitana w "Kapitanie" jest tyle co soku pomarańczowego w nektarze z hipermarketu. Równie dobrze film można by zatytułować  "Iron Man: Civil War" i nic wielkiego by się nie stało. Nie bójmy się tego powiedzieć: to po prostu kolejni Avengers tylko, że bez Thora i Hulka, którzy zrobiliby za dużą różnicę po jednej ze stron. Najobrzydliwszą rzecz zrobili jednak ludzie odpowiedzialni za polskie tłumaczenie "Civil War", który w oryginale odwołuje się jasno i wyraźnie do wojny secesyjnej, a w Polsce mamy tylko wojnę pomiędzy skłóconymi bohaterami.


Fundamentem do głównej osi fabularnej był komiks Marka Millara "Civil War" z 2006 roku, który przedstawia wielkie wydarzenie, dzielące superbohaterów na dwie grupy z powodu Aktu Rejestracyjnego, ustawy nakazującej osobom posiadającym nadludzkie zdolności  rejestrację. Rejestracja wiąże się nie tylko z ujawnieniem danych personalnych, ale przejściem pod rozkazy urzędników państwowych. Środowisko bohaterów dzieli się na tych, którzy zgadzają się na narzucone warunki (m.in. Iron Man) i na tych, którzy szanują wolność obywatelską ponad wszelką miarę (m.in. Kapitan Ameryka). Jednym słowem bez Avengers świata by w ogóle nie było, ale że niechcący zabili kilku obywateli, to trzeba ich kontrolować, albo najlepiej zamknąć do czasu następnego zagrożenia. Aż cisną się na usta słowa dobrego starego wuja Bena: "Z wielką mocą, wiąże się wielka odpowiedzialność". Wątek o tyle naiwny, o ile naiwne jest dziecięce marzenie o byciu superbohaterem. Na szczęście nawet z taką kulą u nogi bracia Russo sobie radzą, wplątując co raz to nowe wątki poboczne, mające wpływ na relacje bohaterów i ich motywy.


Nie jest chyba żadnym zaskoczeniem, że to Robert Downey Junior  po raz kolejny zbudował najbardziej dojrzałą i kompletną kreację aktorską. Chris Evans i Scarlett Johansson trzymają wysoki poziom z poprzednich produkcji. Coraz lepiej w uniwersum radzą sobie Sebastian Stan, Anthony Mackie oraz Paul Rudd. Największa presja spoczywała z pewnością na najmłodszej gwieździe widowiska – Tomie Hollandzie, który był już trzecim aktorem wchodzącym w kostium Spider-man’a. Genialnie wykorzystał swoje pięć minut i nie bez przyczyny przed filmem spekulowało się, że jego kreacja będzie najbliższa komiksowemu pierwowzorowi. Chadwick Boseman również wypadł przekonująco w roli Czarnej Pantery, zlepiając ze sobą różne dialekty afrykańskie, stworzył na potrzeby roli unikalny akcent. Można by jednak zakwestionować fakt przyznania mu solowego filmu. Z plejady superherosów najsłabiej wykreowanymi postaciami są: zbyt pretensjonalna Elizabeth Olsen w roli Scarlet Witch, nieludzko perfekcyjny Paul Bettany a.k.a Vision oraz nic nie wnoszący do fabuły Jeremy Renner i Don Cheadle.

W filmie nie zabrakło czarnych charakterów. Crossbones (w tej roli Frank Grillo), który w komiksach był jednym z najgroźniejszych przeciwników Kapitana Ameryki, tutaj został potraktowany jak gorszy brat bliźniak Bane’a z "Mroczny Rycerz powstaje". Natomiast Zemo (w tej roli genialny Daniel Brühl), choć nie będący w tej odsłonie komiksowym Baronem, został przedstawiony niebanalnie. Owszem, jego główna motywacja i przyczyna zbrodniczych zamysłów jest popkulturową kliszą, ale jest przede wszystkim ludzka, nie wymyślona wreszcie przez boga-kosmitę, czy naburmuszonego robota. Bo chyba nie ma większego odwołania do tradycji kryminału, niż znalezienie w hotelowym pokoju trupa w wannie. W filmie miała pojawić się jeszcze jedna grupka złoczyńców, ale twórcy ze względu na ograniczenia czasowe zrezygnowali z niej.


Jedno z pewnością trzeba przyznać – Marvel Studio robi obecnie zdecydowanie najlepsze, najbardziej dopracowane ekranizacje komiksów, ale trafiło też na dobre ku temu czasy. Potrzebujemy wszakże wierzyć w istnienie istot nadprzyrodzonych, które zapewnią nam względne bezpieczeństwo, nawet jeżeli pojawiają się one tylko i wyłącznie na ekranie. Nie niszczmy jednak iluzji. "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to dobry film superbohaterski i zostańmy przy tym.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na to starcie wszyscy fani Marvela czekali od miesięcy. Nowy "Kapitan Ameryka" miał być inny niż... czytaj więcej
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to jeden z tych przypadków, w których zwiastun filmu jest znacznie... czytaj więcej
Oglądając dwie części "Avengerów", gdzie na jednym ekranie pojawili się wszyscy dotychczasowi bohaterowie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones