Recenzja filmu

Hot Fuzz - Ostre psy (2007)
Edgar Wright
Simon Pegg
Nick Frost

Policjanci i złodzieje

"Hot Fuzz" jest całkowicie rozbrajający. Nijak i nie sposób się przed nim bronić, gdyż sposób, w jaki Edgar Wright i Simon Pegg sparafrazowali obecne i ówczesne kino akcji, jest bezbłędny.
"Hot Fuzz" jest całkowicie rozbrajający. Nijak i nie sposób się przed nim bronić, gdyż sposób, w jaki Edgar Wright i Simon Pegg sparafrazowali obecne i ówczesne kino akcji, jest bezbłędny. Dawno już na ekranach kin nie gościliśmy równie inteligentnej i przewrotnej parodii, zachowującej szacunek nad swoim tworzywem.   Akcja filmu zaczyna się od przeniesienia naszego bohatera do zabitej dechami wiochy, zwanej Sandford, w której przestępczość równa jest zeru, a mieszkańcy kontrolują się wzajemnie. Nie to, żeby pan policjant Nicholas Angel (Simon Pegg) był słaby w swoim fachu – wręcz przeciwnie – jego wyniki kompromitują londyńską policję i by statystyki się wyrównały, Angel (już ze stopniem sierżanta) zostaje oddelegowany w bezpieczne miejsce. Na posterunku w Sandford poznaje śledczych na każdym kroku wyśmiewających jego poważne podejście do pracy i teorie morderstwa, które przypisuje tajemniczej serii wypadków mających miejsce po jego przyjeździe. Sprawa będzie jednak bardziej skomplikowana, niż wszystkim się wydaje. Początek "Hot Fuzz" niczym nie zaskakuje. Szybki montaż, opis postaci, zwiedzanie wsi i poznanie miejscowych głupków i kolegów po fachu jedzący ciasto w komisariacie. Gagi też nie zaskakują, ot niezły absurdalny humor, który gdzieś już słyszeliśmy i widzieliśmy (np. w "Przekręcie" Guya Ritchiego). Bo to, co najlepsze, otrzymujemy po trzydziestu minutach seansu (swoją drogą trochę zbyt późno), gdy z lekka wymuszone dowcipasy zmieniają się w brawurowy miks filmów sensacyjnych z lat 80-tych, 90-tych i współczesnych. Mamy, więc dwóch niepasujących do siebie gliniarzy (jeden poważny i skrupulatny, drugi rozrywkowy, tęskniący za strzelaninami i pościgami), między którymi nawiązuje się prawdziwa, męska przyjaźń; mamy zakapturzonego złoczyńcę, rodem z "Krzyków" Wesa Cravena i pełną zwrotów akcji fabułę. Całość jest logicznie skonstruowana, każda scena dobrze przemyślana i co najważniejsze, wszystkie parodystyczne nawiązania są dla filmu, a nie odwrotnie (co kompromituje np. "Straszny film 4" czy "Wielkie kino"). Wspomniany szacunek nad tworzywem tylko uwydatnia wartość poszczególnych scen i pozwala odszukiwać pierwszorzędne analogie do takich filmów jak "Na fali", "Bad Boys 2" (kapitalna "spowolniona scena" ze śmigłowcem), "Zabójcza broń" czy "Mission Impossible 2". Wszystko zmierza w kierunku radosnej, postmodernistycznej układanki, którą reżyser i cała ekipa bawią się przednie, niczym mali chłopcy plastikowymi pistoletami. Bynajmniej w tym przypadku nie poczytuje się im tego za złe - ba, ta bezkompromisowa zabawa udziela się także odbiorcy, szczególnie temu płci męskiej, bo który z nas w dzieciństwie nie chciał być policjantem biorącym udział w efektownych akcjach? Jakby tego było mało, w na wskroś sensacyjną fabułę twórcom udało się wpleść elementy kina gore (którego zresztą są fanami) połączone z gotyckim horrorem (swoją drogą powinni oni spróbować swoich sił w tym gatunku). Brzmi nieprawdopodobnie, lecz o dziwo trzyma się kupy i podnosi napięcie. Łatwość łączenia tak skrajnych stylistycznie elementów przywodzi na myśl twórczość Tarantino i jego lekkość w przeplataniu różnych gatunków. Wright i Pegg wszystkie "policyjne historie" wzięli w nawias umowności i przerobili je po swojemu. Jeśli dodamy do tego angielski humor (gdzie"wyjechanie babci z karata" jest na porządku dziennym), błyskotliwe postaci drugoplanowe i pierwszorzędnych aktorów, nie pozostaje nam nic, tylko siedzieć i oglądać, a potem wyjść z ciemnymi okularami na nosie i zaprowadzić porządek na ulicach. Fuck yeah! Sebastian Pytel
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Hot Fuzz - Ostre psy
Trzy lata temu trafiłem przypadkowo na seans "Wysypu żywych trupów". Spodziewałem się najgorszego -... czytaj więcej