Recenzja filmu

Dracula 2000 (2000)
Patrick Lussier
Jonny Lee Miller
Justine Waddell

Mielonka z wampira

Wielbicielką niezupełnie żywych, ale i niezupełnie martwych panów z przydługimi zębami przednimi jestem od czasu bliskiego spotkania trzeciego stopnia z adaptacją "Draculi" dokonaną przez
Wielbicielką niezupełnie żywych, ale i niezupełnie martwych panów z przydługimi zębami przednimi jestem od czasu bliskiego spotkania trzeciego stopnia z adaptacją "Draculi" dokonaną przez Francisa Forda Coppolę. Od tej chwili, całkowicie urzeczona postacią hrabiego Draculi, tropię wszelkie jego (i jego pobratymców) występy w filmach. Jasnym jest ze nie mogłam ominąć "Draculi 2000", zwłaszcza że na liście płac figuruje nazwisko jednego z bardziej przeze mnie ulubionych aktorów, mianowicie Gerarda Butlera. Zatem, niezupełnie wiedząc, co czynię, zasiadłam przed telewizorem, by obejrzeć wyreżyserowane przez Lussiera dzieło, do którego scenariusz napisał niejaki Joel Soisson (odważna decyzja, ja bym się do autorstwa czegoś takiego nie przyznawała). Zaczęło się bardzo ciekawie, mianowicie pięknie sfilmowaną sekwencją ukazującą szkuner "Demeter" wiozący na swym pokładzie skrzynie z ziemią oraz oczywiście Draculę. Sekwencja owa nawiązywała do "Nosferatu" Murnaua, operator kamery wykonał świetną robotę, kompozytor też. Można powiedzieć, zrobiło się fajnie. Niestety, dalej było wyłącznie gorzej. Oto do bardzo pilnie strzeżonego skarbca niejakiego Van Helsinga włamuje się grupa złodziei. Jego zawartość okazuje się jednak dość rozczarowująca, ekipa naszych dzielnych bandytów postanawia zatem zabrać ze sobą znalezioną tam trumnę, wszyscy bowiem są, z nieznanych mi przyczyn, głęboko przekonani, że to w niej muszą kryć się skarby Van Helsinga. Osobliwa logika, no ale nic to. Złodzieje, z trumną pod pachą, wsiadają do swojego samolotu i lecą w dal. Rzecz jasna po drodze uwalniają z trumny jej lokatora, którym, rzecz jasna, okazuje się mocno zgłodniały i wściekły jak wszyscy diabli Dracula. Ten zjada wszystkich po kolei, samolot spada sobie pod Nowym Orleanem, w którym mieszka córka Van Helsinga, imieniem Mary. Której to córki Dracula pilnie poszukuje. Tu pozwolę się nie zgodzić z twierdzeniem Adama Pawłowskiego, jakoby "Dracula 2000" zawierał w sobie liczne mielizny fabularne. Żeby tak było, musiałby najpierw posiadać fabułę, a chaotyczny zlepek scen, w których ktoś kogoś atakuje, ktoś się z kimś bije, ktoś ucieka, a ktoś kłapie zębami, do tego miana pretendować nie może. Żeby było jeszcze gorzej, ów zastępujący fabułę zlepek zawiera w sobie idiotyzmy rzadkiej wody. Bo jak inaczej można określić na przykład pomysł złożenia zwłok ofiar katastrofy samolotowej w sali zebrań lokalnego ratusza, którego drzwi stoją otworem o każdej porze doby i nie stoi przed nimi bodaj jeden policjant? Albo co robi reporterka na kompletnie pustym bagnie, w którym leżą szczątki samolotu, a wszyscy już dawno poszli w dal, i dlaczego właściwie służby ratownicze poprzestały na wydłubaniu z wraku zwłok i pustej trumny, po czym zwinęły manatki, nawet nie zabezpieczywszy miejsca katastrofy? I tak dalej i tak dalej. Odnoszę wrażenie, że logika jest twórcy scenariusza kompletnie obca. Ogólnej mizerii dopełnia aktorstwo. Obsada jest drewniana przeraźliwie, w czym celuje grająca Mary Justine Waddell, równie naturalna w swojej ekspresji co przeciętny osinowy kołek, zaś były małżonek Angeliny Jolie, Jonny Lee Miller, wypada tylko odrobinę lepiej. Jedynym interesującym obiektem na ekranie pozostaje Gerard Butler, nie tylko dlatego że prezentuje swoje supermęskie ciało, ale i dlatego że prezentuje aktorstwo na dobrym poziomie. Niestety, jak na złość pan scenarzysta bardzo mocno się postarał, żeby się Gerard nie przemęczał, ograniczywszy mu zadania aktorskie do minimum. Co oznacza, że głównym zajęciem pięknego Szkota jest robienie możliwie groźnych min, kłapanie zębami i łopotanie płaszczem. A mogli mieć takiego charyzmatycznego Draculę, że proszę siadać i szansę zmarnowali. Wszystkie kwestie wypowiedziane przez Butlera (który cały czas, nie wiem dlaczego, operuje na najniższych rejestrach swojego głosu) w tym filmie daje się spisać na jednej kartce z zeszytu i wcale nie trzeba tego robić drobnym maczkiem, napisane wielkimi kulfonami też by się zmieściły i to swobodnie. A przecież on gra jedną z najważniejszych postaci filmu! Podobnie wygląda zresztą sprawa z innymi bohaterami, co sprawia, że dialogi leżą, sprowadzając się głównie do rozerotyzowanych postękiwań wampirzyc i okrzyków typu "Shit!". Gwoli uczciwości muszę zauważyć, że jest w tym dziele parę zalet, takich jak znakomite zdjęcia, bardzo dobra muzyka, efekty specjalne na niezłym poziomie i ciekawy pomysł dotyczący pochodzenia Najsławniejszego z Wampirów. Niestety nie wystarczą one, by zrównoważyć wymienione powyżej wady, okraszone do tego toporną kryptoreklamą sieci sklepów muzycznych "Virgin", której logo wpycha się widzom w oczy nachalnie i bez krzty finezji. O ile ktoś jest zagorzałym wielbicielem Gerarda Butlera lub wampirów, "Draculę 2000" obejrzeć może. Innym radziłabym się trzymać z daleka.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Dracula 2000
Zastanawiam się głęboko, co tak naprawdę oznacza tytuł filmu - czy rzeczywiście odnosi się do końca... czytaj więcej
Adam Pawłowski