Szczerze mówiąc, odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie byłem fanem westernów. Jazda na koniach, świst wiatru, wymiany spojrzeń, rewolwery... Wszystko to, co najbardziej cieszy w westernie, mnie
Szczerze mówiąc, odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie byłem fanem westernów. Jazda na koniach, świst wiatru, wymiany spojrzeń, rewolwery... Wszystko to, co najbardziej cieszy w westernie, mnie odciągało od ekranu. Piszę w czasie przeszłym, ponieważ tak było - do czasu. Dokładniej do momentu, kiedy zasiadłem przed ekranem, na którym zaraz miał się zacząć film. Zaledwie trzy godziny później moje dotychczasowe nastawienie do tego gatunku całkowicie się zmieniło. Co takiego widziałem? Prawdę mówiąc, to nic innego niż: jazda na koniach, strzelaniny rewolwerami czy wymiany spojrzeń. Jednak, co mnie zafascynowało w tych dziś już "oklepanych" motywach? Z pewnością realizacja. To jak Sergio Leone robi filmy, jest wręcz nie do opisania. Oglądając go, miałem wrażenie, że oglądam dzieło sztuki. Wszystko jest dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Tu nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Bohaterowie filmu (dokładnie trzej), czyli tytułowi: Dobry, Zły i Brzydki. Niewiele o nich wiemy, nie znamy jakoś szczególnie ich przeszłości. A jednak każdy z nich ma swoją głębię psychologiczną, poznajemy ich charaktery i z czasem nawet utożsamiamy się z postaciami. Tutaj Sergio wykazał się niezwykłą pomysłowością. Otóż złamał stereotyp dobrego bohatera walczącego ze złymi bandziorami. Tutaj nie ma wielkiego zwycięzcy w bitwie i odchodzącego w blasku chwały. Nie ma dobrego i złych! Może i tytuł filmu podsuwa taką myśl, ale to wcale nie tak. Wszyscy praktycznie chcą tego samego i do celu są gotowi przejść nawet po trupach. Warto wspomnieć, że fabuła też jest niczego sobie. Niby taki prosty motyw, czyli chęć zdobycia ukrytego złota przez ową trójkę, a jednak jest rozwinięty do tego stopnia, że aż do ostatniej minuty nie wiemy, jak ta układanka się zakończy. Poza tym jest wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji, które przyprawiają widza o mocne bicie serca, i dużo ironicznego humoru w stylu Leone. Jednak, co najbardziej oczarowało mnie w tym filmie, to klimat. Wręcz niepowtarzalny nastrój. Trójka bohaterów, która sprawdza się wręcz doskonale. Moim zdaniem fenomenalny Clint Eastwood w roli "Dobrego" sprawdza się co najmniej znakomicie. Zarost na brodzie, cygaro w ustach i kpiący wyraz twarzy. Spostrzegałem go jako luzaka, którego mimo wszystko ludzie się boją. Do tego nie wypada nie wspomnieć o muzyce Ennio Morricone. To ona nadaje 70% klimatu! Jest niepowtarzalna i na długo zapada w pamięci. Potęguje napięcie lub rozluźnia, kiedy potrzeba. Podczas oglądania finału tego filmu czułem niezwykłe napięcie. Po głowie mi chodziło, kto wygra, kto zatryumfuje, a kto polegnie. Rzadko kiedy doznaje takich emocji przed ekranem. Sądzę, że trio Leone, Eastwood i Morricone to hit murowany. Składam im wielki pokłon - za to, że odmienili mój pogląd na temat westernów.