Film Roba Marshalla odniósł w roku 2002 niebywały sukces, pomimo że zalicza się do, wydawałoby się, zapomnianego już dzisiaj nurtu klasycznego musicalu (w ostatnich latach powstał jedynie "Moulin
Film Roba Marshalla odniósł w roku 2002 niebywały sukces, pomimo że zalicza się do, wydawałoby się, zapomnianego już dzisiaj nurtu klasycznego musicalu (w ostatnich latach powstał jedynie "Moulin Rouge!" z rewelacyjną Nicole Kidman). Ale obraz przekonuje nas, że musical ciągle żyje i ma się całkiem dobrze. "Chicago" to wspaniała opowieść, pełna intryg, zdrad i miłości. Powstała na podstawie popularnego musicalu Johna Kandera, Freda Ebba i Boba Fosse'a.
Roxie Hart to młoda, niewinna dziewczyna, która marzy o błyskotliwej karierze gwiazdy kabaretów, takiej, jaka przypadała w udziale jej idolce - Velmie Kelly. Jest zachwycona Miastem Wiatrów i możliwościami, jakie niesie ono ze sobą. Po pewnym czasie jednak rzeczywistość przestaje być tak różowa, a Roxie przekonuje się, że droga na szczyty jest długa i bynajmniej nie usłana różami. Rozczarowana, zabija swojego kochanka, który wbrew wcześniejszym obietnicom, nie pomógł jej w realizacji jej planów i trafia do więzienia. Los sprawia, że w tym samym więzieniu przebywa Velma, oskarżona o zamordowanie swego męża i siostry. Obie panie zaczynają rywalizować o względy adwokata Billy`ego Flynna i liczbę wywołanych skandali, która jednoznaczna jest z popularnością i obecnością na okładkach kolorowych czasopism. Film wywołał wiele kontrowersji i zapoczątkował falę polemik i dyskusji o zasadności uhonorowania obrazu przez Amerykańską Akademię Filmową. Pomimo to, rzecz jest naprawdę godna obejrzenia, choćby w celu wyrobienia sobie własnego zdania. Pierwszą ważną zaletą filmu jest obsada – z przede wszystkim, jak zawsze rewelacyjną Catheriną Zeta-Jones, która w postać zimnej, wyrachowanej Velmy wcieliła się po prostu doskonale, a w ciągu swej kariery już nie jeden raz potwierdziła fakt, że doskonale nadaje się do ról "czarnych charakterków". Jest aktorką bardzo charakterystyczną, wyrazistą i, uważam, że bardzo słusznie, porównywaną przez prasę do Avy Gardner. Obok niej całkiem nieźle wypadł również Richard Gere (Bily Flynn), świetnie radząc sobie z tańcem i choreografią. Nie razi też bardzo przeciętna aktorka, jaką jest według mnie Renée Zellweger.
Na szczególną uwagę, jak w przypadku wszystkich musicali, zasługuje ścieżka dźwiękowa. I tu również nie mam się do czego przyczepić – wszystkie piosenki są świetne, wprowadzają nas w klimat musicali ze "złotego okresu" lat 40. i 50., idealnie komponują się z całością obrazu, wplatają w akcję, która rozwija się z każdym kolejnym wersem. Oglądając film Roba Marshalla, zwróciłam uwagę na jeszcze jedną, dość ciekawą rzecz, mianowicie kostiumy, których głównym zadaniem było odzwierciedlenie charakteru danej postaci. Roxie, w zależności od tego, czy postrzegamy świat rzeczywisty, czy widzimy jej senne marzenia, ma kostiumy jasne lub w nieco żywszych barwach. Natomiast Velma – kobieta odważna, o silnej osobowości, niezależna, ubrana jest zawsze na ciemno (być może jest to sygnał dla widza, który dzięki temu może sobie wyrobić zdanie na temat usposobienia owej pani). Film ma doskonałą scenografię, z ekranu uśmiecha się do nas ogromna liczba świetnie wyszkolonych tancerzy, przyciąga wzrok swoim szybkim tempem i barwnością. Przez dwie godziny nie mogłam oderwać wzroku od rozmigotanego i rozśpiewanego ekranu. Podsumowując: film to dla mnie prawdziwa perełka. Nie odważyłabym się porównać go do "Deszczowej piosenki", ale powinien zająć należną mu, całkiem wysoką pozycję w historii kinematografii.