Recenzja filmu

Breathe In (2013)
Drake Doremus
Guy Pearce
Felicity Jones

Wirtuozeria do utraty tchu...

"Breathe In" to wspaniała, kameralna i minimalistyczna opowieść o tym, jak łatwo coś w życiu przegapić oraz jak trudno uwolnić się od schematów i pozorów. 
"Breathe In" to dosyć mało znany obraz, mało znanego reżyseraDrake'a Doremusa. Swoją premierę na świecie miał 19 stycznia 2013 roku, jednak w naszym kraju nie był wyświetlany. Film można zakwalifikować do gatunku dramat lub melodramat, ze sporą domieszką sztuki muzycznej, jako pewnego rodzaju spoiwa łączącego dwoje głównych bohaterów...

Keith i Megan Reynolds to, wydawałoby się na początku, szczęśliwe małżeństwo z 17-letnim stażem. Mają także prawie dorosłą córkę, Lauren. Pierwsze, co rzuca się nam w oczy przy seansie, to ich piękny dom za miastem w okolicy lasu i jeziora oraz ich szczęśliwe, idylliczne wręcz, wspólne życie. Keith (zjawiskowyGuy Pearce) jest wybitnym wiolonczelistą, który na co dzień pracuje jako nauczyciel muzyki, ale nie czuje się w tym do końca spełniony... Próbuje zatem dostać się do miejscowej orkiestry. Lauren (Mackenzie Davis)jest znakomitą pływaczką i zdobywa coraz to nowe trofea. Megan (Amy Ryan) natomiast stara się dbać o swoich najbliższych najlepiej jak tylko można.Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy małżeństwo decyduje się przyjąć do siebie brytyjską studentkę z wymiany zagranicznej - Sophie (Felicity Jones). Ma ona uczęszczać m.in. na zajęcia muzyczne do... Keitha.

Od momentu gdy tylko Sophie przekracza próg domu swoich gospodarzy, reżyser zaczyna nieco wodzić nas za nos i pokazywać, że to, co myśleliśmy na początku o rodzinie Reynoldsów, było tylko pozorem, fasadą...Zaczyna się bowiem pewna gra spojrzeń, niedopowiedzeń...Kim właściwie jest Sophie? Fenomenalnie zagrana przezFelicity Jonespostać intryguje właściwie odkąd pojawia się na ekranie. Wydaje się być tajemniczą dziewczyną "znikąd". Widz czuje przez skórę, że wprowadzi ona zamęt do życia każdego z członków tej rodziny...


Młoda Brytyjka od początku zdaje się być zafascynowana Keithem, raczej nie pociągają jej chłopcy w jej wieku. Zmęczony monotonią życia i traktowaniem go ciągle jak statecznego męża i ojca, Keith z czasem również ulega urokowi dziewczyny. Chodzi tu przede wszystkim o jej talent do gry, który słychać w każdym granym przez nią dźwięku... Choć Sophie uważa, że nie przepada za graniem i nie chce się tym zajmować, gdy widzimy i słyszymy ją przed pianinem, mamy zupełnie inne wrażenie. Zmienia się z nieśmiałej i cichej istoty w pełną pasji, temperamentu i skrywanej namiętności, dojrzałą kobietę...

Któż na miejscu Keitha nie zauroczyłby się takim objawieniem?Mężczyzna dopiero teraz uświadamia sobie jak jego życie przecieka mu przez palce, jak bardzo musiał zamknąć się w skorupie głowy rodziny i jak bardzo jego żona i córka są daleko od niego duchowo, a jak blisko jest właściwie obca mu dziewczyna...

Mamy tu wirtuozerię nie tylko w kontekście instrumentu, lecz także gry aktorskiej, która to tak bardzo przyciąga nas do ekranu i nie chce puścić aż do końca. Atmosfera między bohaterami jest tak gęsta, że można niemal kroić ją nożem...Twórcy postawili tu na pewien minimalizm w warstwie fabularnej (minimum dialogów, maksimum emocji), co okazało się strzałem w dziesiątkę. Dialogi w tym dziele mogłyby praktycznie nie istnieć, a i tak efekt końcowy byłby piorunujący.

Z aktorów udało się wycisnąć ile tylko się da poprzez ich mimikę, twarze i detale. Detale odgrywają tutaj także główną rolę w warstwie wizualnej, która jest wręcz trzecim głównym bohaterem poza Keithem i Sophie... Wszystkie ich spojrzenia, myśli, fantazje i odczucia są widoczne praktycznie bez wypowiadania słów...Film jawi się jako jedna długa feeria barw, przepięknych kadrów, obrazów i dźwięków, które stanowią ucztę dla zmysłów.

Można powiedzieć, że jest takim ruchomym obrazem, ponieważ z prawie każdego ujęcia, można by było taki właśnie obraz namalować na płótnie... Ogromne znaczenie ma zastosowany tu montaż równoległy, dzięki któremu jeszcze bardziej wczuwamy się w dramat każdej z postaci, gdyż każda z nich niewątpliwie przeżywa swój indywidualny dramat i z każdą jesteśmy w stanie po części się zidentyfikować. Ich rozterki i dylematy są bardzo nam bliskie, namacalne.

Najbardziej urzekająca jest ta gra emocji, te niedopowiedzenia, ten wszechobecny erotyzm, który wręcz kipi, mimo że scen łóżkowych tu nie uświadczymy. Być może reżyser inspirował się w tej kwestii dziełem "Między słowami" Sofii Coppoli, gdzie zastosowano podobnyzabieg psychologiczny.

Jak już wspomniałam, błyszczy tu aktorskoGuy Pearce, który kapitalnie oddał znużonego życiem artystę i nieco wypalonego mężczyznę, który dawno nie czuł dreszczu emocji, nie był podziwiany i pożądany... Jednakże największym diamentem "Breathe In" jestFelicity Jonesw roli młodego, niepozornego, uwodzicielskiego katalizatora w życiu Keitha Reynoldsa. Jest bodźcem do refleksji, do działania, do zmian, ale...Czy może urodzić się coś trwałego, z czegoś tak ulotnego, niemalże nierealnego?Film mówi nam, że na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie ma tutaj ani szczęśliwego zakończenia, ani nieszczęśliwego zakończenia. Wszystko bowiem jest względne, relatywne. W zależności od tego, w jakim położeniu znajdujemy się w naszym życiu, jaki prezentujemy światopogląd i system wartości, czy co w danej chwili przeżywamy, to tej danej postaci w filmie, będziemy "kibicować". Z resztą nie dotyczy to chyba tylko tego obrazu, ale i kina ogólnie.

"Breathe In" to wspaniała, kameralna i minimalistyczna opowieść o tym, jak łatwo coś w życiu przegapić oraz jak trudno uwolnić się od schematów i pozorów. Historia opowiedziana w wyszukany sposób lecz nie pretensjonalny... Opowieść o sile muzyki i o tym jak potrafi ona być głównym środkiem komunikacji między dwojgiem obcych sobie ludzi... Szkoda, że film ten przeszedł praktycznie bez echa.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones