Recenzja filmu

Bone Tomahawk (2015)
S. Craig Zahler
Kurt Russell
Patrick Wilson

W pułapce prymitywizmu

Napalonych na dwugodzinny horror buchający akcją i nieustannym napięciem czeka niemały zawód. Dla szukających ściskających wrażeń seans okazać się może dość męczącą próbą cierpliwości. To od
Napalonych na dwugodzinny horror buchający akcją i nieustannym napięciem czeka niemały zawód. Dla szukających ściskających wrażeń seans okazać się może dość męczącą próbą cierpliwości. To od naszego nastawienia zależy, jak odbierze się "Bone Tomahawk", co ciekawe – debiut reżyserski Stevena Craiga Zahlera. Mimo iż jest to pierwsze zderzenie twórcy z pełnoprawnym filmem, w swojej roli radzi sobie lepiej niż niejeden kontynuujący swoją działalność od lat producent. Wcześniej nieraz próbował skompletować wszystkich potrzebnych ludzi do stworzenia dzieła z własnym scenariuszem, jednak dopiero w tym przypadku, po indywidualnym wzięciu spraw w swoje ręce, nabój ze strzelby artysty w końcu wystrzelił – wywołując sporo szumu wśród krytyków i budząc niejedną kontrowersję. 

Być może, gdyby nie zebranie gwiazdorskiej obsady, na czele której stoi Kurt Russell, obraz przeszedłby przez kina szybko, z małą publicznością i raczej bez echa. Obronną ręką trudno byłoby wyjść nawet fabule, która na pierwszy rzut oka wydaje się być niezbyt skomplikowana. Na szczęście nie ma się takiego wniosku podczas oglądania filmu. Akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, w okresie nieobfitującym w duże konflikty. Przez pierwsze pół godziny poznajemy czterech głównych bohaterów. Wszyscy są mieszkańcami miasteczka Bright Hope (w tłumaczeniu na polski: Jasna Nadzieja), które nie słynie z niczego specjalnego. Pewnego wieczoru w pobliskim barze zjawia się szeryf mieściny, Franklin Hunt (Kurt Russell). Znajduje tam awanturnika – Purvisa (David Arquette), który ma kilka zbrodni na sumieniu. Prócz tego wtargnął wcześniej na teren wrogiego plemienia prymitywnych Indian, będących jednocześnie groźnymi kanibalami. Uciekając przed niebezpieczeństwem, zbezcześcił również ich cmentarz. Wdając się w krótką bójkę z Huntem i jego zastępcą, Chicorym (Richard Jenkins), zostaje postrzelony w nogę. Wtedy, aby opatrzeć jego ranę, zjawia się młoda dziewczyna o lekarskiej wiedzy (Lili Simmons) - żona Arthura O'Dwyeara (Patrick Wilson). Ma ona zadanie dyżurować przy postrzelonym przez noc, z towarzystwem Nicka (Evan Jonigkeit). Szczep niecywilizowanego ludu nie daje o sobie zapomnieć. Nazajutrz okazuje się, że Indianie porwali rannego, a także żonę Arthura i Nicka. Ustalając fakty i strategię działania, szeryf wraz z Chicorym, Brooderem (Matthew Fox) i zdeterminowanym mężem uprowadzonej udają się na ratunek. Przeciwni licznym ostrzeżeniom nie mają jednak pojęcia, jak wielkie jest zagrożenie...

Hybryda gatunkowa to jedna z rzeczy, czyniących widowisko ciekawym. Choć dominuje tu głównie atmosfera westernu, jest to także po części kino drogi, thriller, a nawet śladowe ilości horroru. Zehlerowi w stworzonej historii wcale nie spieszy się do punktu kulminacyjnego. W jego pracy na pierwszy plan idzie powolne i rzetelne budowanie klimatu, który z przebiegiem wydarzeń coraz bardziej gęstnieje. Starannie nakreśla relacje pomiędzy postaciami, kreując ich charaktery i pozostawiając widzowi pole do utożsamienia się z każdym z nich. Wielu słusznie porównywało produkcję debiutanta z "Nienawistna ósemka" Quentina Tarantino i "Slow West" z Michaelem Fassbenderem. Mimo łączących te filmy elementów, "Bone Tomahawk" wyróżnia się własnym stylem i nieco spokojniejszą narracją. Plusem jest także to, że udało uniknąć mu się standardowości i posługiwaniu się wyświechtanymi schematami, bo zapewnia przez to doprawdy niezłą rozrywkę. 
Jest to też kolejny przykład na to, że western nie został całkowicie zapomniany przez współczesne kino (a w końcu ostatnimi czasy produkcji spod tego znaku jest coraz więcej). Dziki Zachód już nieraz uległ lekkiej deformacji przez Hollywood, ale wygląda na to, że ostatnie lata to czas odrodzenia dla kowbojów w X muzie.

Brudny klimat podbudowuje strona wizualna – zdjęcia, których autorem jest Benji Bakshi (znany z mniej poważnych angażów, pracował między innymi przy "Pająku gigancie" i "Vinylu"). W połączeniu z ujmującą scenerią spalonej słońcem prerii potrafią zrobić wrażenie. Scenografia wnętrz także jest odpowiednio urządzona, nie sprawiając wrażenia kiczowatości. Podobnie jest z kostiumami, na temat których nie będę się rozpisywał, bo nie zaskoczyły mnie jednak niczym specjalnym. Muzyka Jeff Herriott (który też nie miał nigdy wcześniej bliskiego kontaktu ze sztuką filmową) jest bardzo oszczędna, ale może to i lepiej. Moim zdaniem, choć nie ma jej zbyt wiele, jest nałożona w zaledwie paru momentach, z którymi i tak nie konstruuje odpowiedniego zgrania. Aczkolwiek i tak za sprawą urokliwych kadrów potrafi płynnie przenieść odbiorcę w lata akcji. 

Projekt S. Craiga Zahlera od początku wydawał się odrobinę "szalony". Początkujący reżyser z miłością do kinematografii zamiast braku doświadczenia, przeznaczający na swój pełnometrażowy wymysł jedynie 1,8 mln dolarów? Dla osoby posiadającej pomysł i kreatywność nie stanowi to ogromnego problemu. Niestety, potencjał, który miał w sobie obraz nie został do końca wykorzystany. Czas trwania był długi, ale ja skończyłem seans z pewnym niedosytem. Wszystko to za sprawą niewystarczającego budżetu, który jest niestety odrobinę zauważalny. Gdyby było go więcej, jeszcze większą satysfakcję czuliby fani czystego gore (które było całkiem dobre), a twórcy pozwoliliby na dodanie więcej bitewnych sekwencji.

Podsumowując – "Bone Tomahawk" to kwintesencja podróżniczego westernu z zasiewką kilku innych kategorii, których miejsce nie zostało równie wyraźnie zakreślone. Warto poświęcić na niego czas, choćby dla nowych doświadczeń, które potrafi zaoferować. Nie jest pozbawiony wad, ale z pewnością nie zapomni go się od razu po jego obejrzeniu i wniesie co nieco do Waszych kinowych kompetencji.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Bone Tomahawk
Upał, wręcz żar, sucha, spieczona słońcem ziemia, drżący horyzont i grupa jegomościów, konno... czytaj więcej
Recenzja Bone Tomahawk
Małe miasteczko gdzieś na Dzikim Zachodzie. Pewnego wieczoru w miejscowym barze pojawia się nieznajomy.... czytaj więcej
Recenzja Bone Tomahawk
Od czasu do czasu, podczas debat prowadzonych na temat kondycji światowego kina, da się słyszeć głosy... czytaj więcej