Recenzja filmu

Birdman (2014)
Alejandro González Iñárritu
Michael Keaton
Zach Galifianakis

Stara sztuka, nowa sztuka

Kiedyś, w starożytności, była tylko jedna sztuka, powszechna dla wszystkich. Teatr, książki, poezja służyły jednemu celowi: katharsis, oczyszczeniu duchowemu ludzi i uczeniu ich czegoś nowego. W
 "Birdman, czyli nieoczekiwane pożytki z niewiedzy" od pierwszej minuty wciąga nas w świat Broadwayu i teatru. Widzowie mogą obserwować ten świat z perspektywy Riggana Thomsona – w przeszłości wielkiej gwiazdy srebrnego ekranu, na którym prężył się w kostiumie człowieka-ptaka, obecnie – podstarzałego aktora, którego już prawie nikt nie rozpoznaje. Mimo że na początku film ten może się wydawać błahy i nudny, wiele ze sobą niesie. Reżyser "Birdmana", Alejandro González Iñárritu, zabiera nas w podróż po zakamarkach i kulisach nowojorskiego teatru, opowiadając o upadłej gwieździe, ale również o sławie i sztuce.

Jednym z największych atutów tego filmu są zdjęcia zrobione przez Emmanuela Lubezkiego. Sprawiają, że możemy bardziej utożsamić się z bohaterami, przeżywając to, co oni, nie tracąc ani chwili z ich życia – ani zawodowego, ani prywatnego.


Zdjęcia te są też po mistrzowsku zmontowane przez Douglasa Crise'a i Stephena Mirrione. Upływ czasu między jednym a drugim ujęciem i uczucie pominięcia, niewyłapania jakiegoś szczegółu jest praktycznie nieodczuwalne. Do tego należy dodać błyskotliwy scenariusz i grę aktorską, przede wszystkim Michaela KeatonaEdwarda Nortona i Emmy Stone. Wszystkie te czynniki składają się na naprawdę dobry kawał kina, poprowadzony i zrealizowany przez Iñárritu w sposób godny miana jednego z najważniejszych reżyserów współczesnego kina. Deszcz Oscarów, jaki spadł na niego w 2015 roku (film, reżyseria, scenariusz oryginalny) dowodzą tego, choć już wcześniej udowodnił, że jego warsztat reżyserski jest solidny i, co najważniejsze, został on już wcześniej zauważony (nagroda w Cannes za reżyserię filmu "Babel"). 


Mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Michael Keaton gra tutaj rolę życia. Riggan Thomson aka Birdman to człowiek, który kiedyś był na szczycie, a teraz nie ma nic. Ludzie już o nim nie pamiętają (zwłaszcza ci młodzi, których nie rajcują już "supersi" w kostiumach z lycry i z lśniącym uśmiechem), z żoną się rozwiódł, próbuje na nowo nawiązać kontakt z córką walczącą z nałogiem, a do tego zainwestował wszystkie pieniądze w teatralną adaptację sztuki, która ma być jego trampoliną do sławy. Jak to mówią, tonący brzytwy się chwyta. 

Z drugiej strony mamy Mike'a Shinera, utalentowanego faceta, którego można porównać do kapryszącego dziecka, bo ma inną wizję, bo wszystko jest nie po jego myśli. Jest porywczym perfekcjonistą, który nie akceptuje na scenie mineralnej zamiast prawdziwej wódki albo pistoletu z kołkiem w lufie. Chce te detale pozmieniać, dać widzom trochę emocji, skutkiem czego często kłóci się, a nawet bije, z Rigganem. I tu ukłony w stronę Edwarda Nortona, który wszystko to ukazał. 

I trzecia najważniejsza postać tej historii, osoba stojąca trochę na uboczu, ale równie ważna – Sam, córka Riggana. Młoda dziewczyna świeżo po odwyku, która załatwia dla ojca różne sprawy, a w wolnych chwilach rysuje kreski na papierze toaletowym. Niby nikt ważny, ale w filmie jest postacią bardzo wyrazistą. Dogaduje się i z Rigganem i z Shinerem, chodzi po teatrze, przypatruje się próbom, szpieguje aktorów. Walczy ze swoim nałogiem, ale jest jej z tym ciężko. Kocha ojca, ale nie wyrazi swoich uczuć na zewnątrz. Jest typową nastolatką, która buntuje się przeciwko światu, a która potrzebuje miłości i wsparcia od najbliższych.


"Birdman" ukazuje nam również trzy prawdy mówiące o sławie i sztuce. Pierwsza z nich: sława to bardzo kapryśna i wymagająca koleżanka, o którą trzeba się nieustannie troszczyć. Bycie kimś sławnym ma swoje korzyści, ale ta sława jest też opłacona m.in. brakiem prywatności, braniem wyjątkowej odpowiedzialności za swoje słowa i czyny w mediach społecznościowych (i jakakolwiek w nich bytność) i innymi zakazami i nakazami. Nie brzmi to fajnie, ale taka jest cena sławy. Thomson nie dba o swoją sławę według realiów XXI wieku. Sądzi, że wsławi się swoją sztuką, ale prawda jest taka, że w dzisiejszych czasach to nie teatr decyduje o tym, kto jest sławny. Dziś sławni są ludzie z Facebooka, Twittera, Instagrama i YouTube'a, którzy nagrywają "pasty", "letsplaye", albo pokazują, jak ich kot gra na pianinie. Thomson walczy o sławę staromodnymi metodami, bo tylko takie zna. Nie chce korzystać z Twittera, ma do niego awersję, choć filmik, na którym chodzi półnagi po ulicy, zrobił w mediach furorę i przyniósł mu sławę na te przysłowiowe 5 minut. 

Druga prawda: to, że ty zatroszczysz się o sławę, nie znaczy, że sława zatroszczy się o ciebie. Te słowa to kwintesencja postaci Riggana Thomsona. Człowiek, który kiedyś był wielki, noszony na rękach i podziwiany, jest teraz nikim. Nie może przeboleć tego, że jego czas już minął, że reflektory skierowały swoje światła na kogoś innego (Mike Shiner). Riggan przez cały film tak naprawdę walczy o sławę i uwagę. Sądzi, że adaptacja sztuki, której się podjął, na nowo wywinduje go na szczyt, sprawi, że znowu będzie o nim głośno, a tak nie będzie. Sława to narkotyk i to cholernie uzależniający. 

Trzecia prawda jest kwintesencją całego filmu, kumulacją wszystkich wydarzeń i okoliczności w nim zawartych: sztuka się stoczyła. Kiedyś, w starożytności, była tylko jedna sztuka, powszechna dla wszystkich. Teatr, książki, poezja służyły jednemu celowi: katharsis, oczyszczeniu duchowemu ludzi i uczeniu ich czegoś nowego. W XX wieku nastąpił rozłam, sztuka rozszczepiła się na dwa nurty: starą sztukę i nową sztukę. Od tamtego czasu trwa konflikt pomiędzy starym a nowym, pomiędzy kulturą niską a wysoką, pomiędzy tym, co coś ze sobą niesie, a tym, co nie ma głębszej treści. "Birdman" opowiada w zasadzie o tym właśnie konflikcie: Riggan, przedstawiciel nowej sztuki (superbohaterowie) stara się stworzyć przedstawienie teatralne (stara sztuka). Superbohater w teatrze, świątyni starej sztuki. Nowa sztuka w starej sztuce. 

Konflikt ten jeszcze bardziej się zaostrza, kiedy do gry wchodzi recenzentka z gazety, wyrocznia teatralna, od której zależy sukces albo klęska przedstawienia. Ona, jeszcze przed obejrzeniem spektaklu, zajęła swoje stanowisko: obsmaruje sztukę Riggana i zmiesza ją z błotem. Nie dlatego, że nie lubi sztuki, ale dlatego, że nie lubi jej autora. "Zająłeś w teatrze miejsce czegoś wartościowego", mówi przedstawicielka starej sztuki. Dla niej Thomson jest robakiem, którego trzeba zgnieść. Dla niej nowa sztuka ma się ugiąć przed majestatem starej. Godna uwagi jest również scena, w której Riggan, wracając z pubu przy dźwiękach "Passacaille" granego przez Beaux Arts Trio, natyka się na mężczyznę recytującego z pamięci pod rusztowaniem budowlanym monolog Makbeta. Tego bezdomnego można spokojnie porównać do Riggana. Oboje kalają samymi sobą starą sztukę. Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak prawie nikt nie zwraca na nich uwagi?

Podsumowując, "Birdman" to bardzo dobry i bardzo głęboki film. Pokazuje nam postawy różnych ludzi i mówi o sławie i sztuce w bardzo wymowny sposób. Bo skoro byle pijaczyna może sobie od tak deklamować jeden z najwspanialszych i najsłynniejszych monologów w historii teatru, to czy to oznacza, że wolno nam wszystko?
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Birdmanie" mamy okazję ujrzeć karykaturę naszej cywilizacji; świata artystycznego i świata... czytaj więcej
Na kinowych ekranach królują superbohaterowie, największe aktorskie nazwiska przywdziewają strój... czytaj więcej
Niewiele ponad dekadę temu filmowe adaptacje komiksów oraz opowieści superbohaterskie kojarzone były... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones