Recenzja filmu

Anna Karenina (2012)
Joe Wright
Keira Knightley
Jude Law

Ich troje

Po seansie nowego filmu Wrighta wszyscy reżyserzy pracujący obecnie nad ekranizacjami arcydzieł literatury powinni wrócić do storyboardów i zastanowić się, czy nie mają nic do dodania. Brawurowa
Wszystko jak Tołstoj przykazał: jest dystyngowany i toczący boje na politycznych frontach Karenin (Jude Law), jest i jego Anna (Keira Knightley) – roztropna, rezolutna i liberalna dama z wyższych sfer. Wreszcie, jest powabny utracjusz, wojak i błękitny ptak, hrabia Wroński (Aaron Johnson), który – z wzajemnością – ostrzy sobie zęby na Annę. Najpierw do głosu dochodzi pożądanie, którego nie można opanować, potem wyrzuty sumienia, których nie można przegnać, w końcu – wina, której nie sposób odkupić. Podobnie jak we wcześniejszych dziełach Joego Wrighta, odwołujących się do baśniowej ("Hanna"), romantycznej ("Duma i uprzedzenie") i współczesnej ("Pokuta") tradycji literackiej, nie chodzi jednak o to, co się opowiada, lecz w jaki sposób się to robi.

Anglik jest jednym z nielicznych reżyserów młodego pokolenia (obok Xaviera Dolana i Nicolasa Windinga Refna), którzy mają nabożny stosunek do filmowego rytmu – rozumianego dosłownie jako ścisła korespondencja ujęć, scen i sekwencji ze ścieżką dźwiękową. Jego poprzednie bohaterki hasały po łąkach do rytmu wybijanego przez stukot klawiszy maszyny do pisania albo uciekały z tajnych laboratoriów CIA pod osłoną ciężkich bitów Chemical Brothers. Świat w "Annie Kareninie" również tańczy: pracownicy urzędów stemplują dokumenty, służba dekoruje salę balową, a kucharki gotują posiłki nie tylko pod okiem reżysera, ale i choreografa. Podkreślanie sztuczności filmowego świata odbywa się tu zresztą na szerszą skalę. Czasem jesteśmy na deskach teatru, kiedy indziej tekturowa scenografia sąsiaduje z cyfrowymi plenerami. Próżno szukać w rzeczonej "barokowej" konwencji jakiegoś metaforycznego sensu, ale jedno jest pewne: ten film po prostu świetnie wygląda!

"Anna Karenina" naszych czasów oparta jest na kontraście pompatycznej, operowo-musicalowej formy z dogłębną wiwisekcją psychiki protagonistów. Bohaterowie Lwa Tołstoja to dziś raczej literackie archetypy niż postaci z krwi i kości, jednak dzięki świetnym decyzjom obsadowym twórcom udało się tchnąć w nie nowego ducha. Jude Law w roli Karenina to nieoczywisty wybór, tak samo jak nieoczywista jest jego łysina oraz pełne żalu i tłumionego gniewu spojrzenie upokorzonego mężczyzny. Kapitalny jest również Aaron Johnson w wyjątkowo powściągliwej roli Wrońskiego, z kolei zaskakujący popis komediowy na drugim planie daje Matthew Macfadyen – amant z innego filmu Wrighta, "Dumy i uprzedzenia". Wszystkich przyćmiewa jednak Knightley – modelka ze snu XIX-wiecznego krawca i aktorka, która bezbłędnie potrafi oddać dylematy i namiętności kobiety spiętej gorsetem konwenansów.

Po seansie nowego filmu Wrighta wszyscy reżyserzy pracujący obecnie nad ekranizacjami arcydzieł literatury powinni wrócić do storyboardów i zastanowić się, czy nie mają nic do dodania. Brawurowa formalnie, a jednocześnie wierna literze powieści "Anna Karenina" pokazuje, jak sprzedaje się omszałą klasykę współczesnej publiczności.
1 10
Moja ocena:
8
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Anna Karenina
Od momentu, w którym dowiedziałam się, że Anna Karenina zostanie sfilmowana przez Joe Wrighta, którego... czytaj więcej
Recenzja Anna Karenina
Kto z nas nie zna Anny Kareniny, bohaterki Lwa Tołstoja, niewiernej żony i bezwstydnicy skazanej na... czytaj więcej