Kim jest
John Grisham, każdy wie. Fenomenalny pisarz, autor najlepszych na świecie dramatów sądowych (wystarczy, że wymienię "Raport Pelikana", "Fima" i "Klient"), współtwórca scenariuszy filmowych, milioner. Do kin trafiła niedawno ekranizacja kolejnej jego książki, obdarzona mało widowiskowym tytułem "
Ława przysięgłych". Dlaczego zacząłem od tego iście encyklopedycznego wstępu? To ważne, by na początku przedstawić scenarzystę, czyli osobę, od której zależy, kogo, co i w jakiej kolejności oglądamy na ekranach kin. Przyznam szczerze, iż na film
Gary'ego Fledera trafiłem zupełnym przypadkiem. Był to chyba jedyny raz w moim życiu, gdy nie zaplanowałem zawczasu wyjścia do kina i w związku z tym miałem oczywiste obawy. Na szczęście okazało się, że były bezpodstawne. O czym właściwie "
Ława przysięgłych" opowiada? O walce szarego człowieka z wielką korporacją. Mamy tutaj kobietę, żonę zastrzelonego maklera, która pozywa koncern produkujący broń i wygrywa miliony dolarów. Obserwujemy starcie dwóch wielkich ludzi sądu: podstarzałego, przesadnie uczciwego prawnika (
Hoffman) i jego absolutne przeciwieństwo: doradcę odpowiedzialnego za "odpowiedni" dobór ławników oraz prawidłowe nimi pokierowanie (
Hackman). Do rozgrywki włącza się również para oszustów, działająca w szczytnym celu (
Cusack i
Weisz). Oglądając zacieśniającą się intrygę z udziałem tak znanych aktorów (wielcy przyjaciele
Dustin Hoffman i
Gene Hackman pierwszy raz razem na ekranie, zresztą tylko w jednej scenie), po prostu nie można się nudzić. Filmowi można nawet wybaczyć dłużyzny oraz nieliczne dziury w scenariuszu, których nie brakuje, zwłaszcza w środkowej części filmu - obsada rekompensuje wszystko. Niektórzy krytycy twierdzą, iż jest to pożegnanie
Johna Grishama z filmem, na co wskazywałaby klapa finansowa za oceanem. Osobiście mam nadzieję, iż jest to nieprawda i jeszcze niejedna książka mistrza zostanie przełożona na bliski nam język filmowy.