Felieton
Milczenie owiec
Filmweb / / 22-05-2018 11:10
O "Milczeniu owiec" dorośli mówili niegdyś ze zgrozą i namaszczeniem, a przedtorrentowe dzieciaki snuły fantazje o najstraszniejszym filmie wszech czasów (i bynajmniej nie mijały się z prawdą).
Zanim "Milczenie owiec" zagościło na dobre w pub-quizach i teleturniejach jako jeden z trzech filmów nagrodzonych Oscarami w pięciu głównych kategoriach (film, reżyseria, scenariusz, dwie role wiodące), było po prostu kolejnym filmowym projektem chylącej się ku (nieuchronnemu, jak się wkrótce okazało) upadkowi firmy produkcyjnej Orion – opartym co prawda na bestsellerowej powieści Thomasa Harrisa z 1988 roku, ale ogólnie rzecz biorąc – dość kłopotliwym. Tematyka była ponura i dotykała rejonów perwersji zazwyczaj obecnych wyłącznie w kinie exploitation spod znaku Herschella Gordona Lewisa. Kanibalizm, seryjne zabójstwa, obdzieranie ze skóry, psychoseksulane obsesje i wyrafinowane tortury – nawet jeśli na terytorium kina szacownego tematów pokrewnych dotknął niegdyś Hitchcock w "Psychozie" (1960), to uczynił to przecież w kluczu makabrycznego żartu. Jeśli natomiast uświadomimy sobie, że ukończony w 1985 roku, wybitny "Henry: Portret seryjnego mordercy" Johna McNaughtona błąkał się bez dystrybutora przez pół dekady, a zarówno Michelle Pfeiffer (przymierzana do roli Clarice Starling), Sean Connery (pierwszy wybór na Hannibala Lectera), jak i Gene Hackman (planowany na reżysera) bali się ekstremalności materiału Harrisa – zrozumiemy, jak wielkim popkulturowym przełomem były odbierane przez twórców 30 marca 1992 roku złote statuetki. W całej historii Akademii Filmowej – z możliwym wyjątkiem "Francuskiego łącznika" (1971) i nagrody scenariuszowej dla "Egzorcysty" (1973) – nie został nagrodzony film tak okrutny, z zakończeniem tak jednoznacznie fatalistycznym. Nieźle jak na świat wciąż pijany radością z upadku muru berlińskiego, prawda?
Niedawne wznowienie filmu na Blu-rayu Criterion Collection – po 20 latach od pierwszego wydania z kultowym numerem seryjnym #13 i w wersji ubogaconej świeżymi dodatkami – dostarcza okazji do ponownej konfrontacji z filmem, który dla każdego dziecka ery VHS-ów miał aurę absolutnie szczególną. Sam pamiętam, że ikoniczny obraz wielkookiej kobiecej twarzy, z ustami zaślepionymi ćmą z trupią główką na odwłoku (w której uważne oko dostrzeże instalację z nagich kobiecych ciał autorstwa Salvadora Dalego), zdawał się promieniować z zakątka tarnogórskiej wypożyczalni Video Fan jakąś złą i fascynującą energią. O "Milczeniu owiec" dorośli mówili niegdyś ze zgrozą i namaszczeniem, a przedtorrentowe dzieciaki snuły fantazje o najstraszniejszym filmie wszech czasów (i bynajmniej nie mijały się z prawdą).
Ta opowieść o adeptce akademii FBI, tropiącej seryjnego mordercę kobiet o pseudonimie Buffalo Bill (z niekonwencjonalną asystą innego zbrodniarza zafascynowanego jej prawością) ma to, co posiadają wszystkie wielkie opowieści ekranowe – bogactwo konkretu skrywające strukturę mityczną (tutaj: spotkanie dziewczyny z monstrum niewolącym inną dziewczynę). Kiedy lobbująca za otrzymaniem roli Jodie Foster – świeżo po Oscarze za "Oskarżonych" (1988) i zniechęcana przez agentów do czynności tak poniżającej jak bieganie za angażem – spotkała się z przypisanym ostatecznie do projektu Jonathanem Demme'em na nowojorskim lunchu, ten poprosił ją o streszczenie opowieści w jednym zdaniu. Odpowiedź Foster – "To historia jednej kobiety starającej się uratować drugą" – nie tylko ustawiła (co sam przyznał po latach) reżyserską strategię Demme'a, inspirując zarazem ochrzczenie nowo powstałej firmy producenckiej reżysera mianem "silnego serca" (A Strong Heart), ale przede wszystkim dostarczyła "Milczeniu" solidnego fundamentu feministycznego. Oto bowiem w centrum opowieści policyjnej rzeczywiście znalazła się kobieta: filigranowa i zakompleksiona z racji prowincjonalnego pochodzenia ("Twój akcent... Czysta Zachodnia Wirginia...", jak mówi o niej Lecter), ale zarazem diabelnie silna i zdeterminowana. Już sekwencja otwierająca – zalana złowieszczą ilustracją muzyczną Howarda Shore'a i zaszyta w gęstym od kraczących wron lesie okalającym (autentyczny i sfilmowany przez Demme'a) ośrodek szkoleniowy FBI w Quantico – ukazuje Starling jako fighterkę: zziajaną dziewczynę w przepoconym dresie, nieodpuszczającą treningu ani na chwilę, a po wszystkim stającą w windzie między tuzinem zwalistych facetów, przy których jawi się niczym baśniowa mała dziewczynka zagubiona w krainie olbrzymów.
Clarice różni się od wszystkich dotychczasowych filmowych heroin nie tylko posturą, ale i szacunkiem, jaki męski reżyser żywi dla jej ciała. Clarice nie rozbiera się na ekranie. Nie widzimy jej "przypadkowej nagości" w porannej pościeli, jej makijaż jest minimalny, a garderoba stanowi wzór zgrzebności (Foster: "Nigdy nie grałam postaci o tak zwyczajnej aparycji"). Clarice nie ma chłopaka, a wszystkie momenty dyskomfortu wywołanego męskim szowinizmem – nie jego populistyczną parodią, ale szowinizmem codziennym, przaśnym i podprogowym – zostają wygrane koncertowo. Główna emocjonalna relacja filmu – pomiędzy Clarice a psychopatycznym mordercą Hannibalem Lecterem (Anthony Hopkins), dostarczającym jej informacji w śledztwie w zamian za skrawki intymnych wyznań – jest wysoce wysublimowana, z kontaktem fizycznym ograniczonym do jednego przesunięcia małym palcem Lectera po dłoni Starling. Całe "Milczenie owiec" rozpięte jest bowiem między sublimacją a obrazem nagiego popędu – między adoracją uwięzionego Lectera dla renesansowej Florencji a ekscesem jego sąsiada z celi obok, ciskającego Clarice w twarz świeżym nasieniem w ramach skrajnie przemocowych i atawistycznych samczych zalotów, przywodzących na myśl zachowania zwierzęce. Klasyczna już jedność przeciwieństw à la Lecter – kęs ludzkiej wątroby, ale zapijany chianti – znajduje też odzwierciedlenie w krawiectwie Buffalo Billa: haute couture, ale z ludzkiej skóry.
Poza wszystkim innym "Milczenie owiec" to kawał zdumiewającej filmowej roboty, dowodzącej absolutnej elastyczności Demme'a jako reżysera (znanego do tej pory główne z filmów z zacięciem komediowym, choć ze skłonnością do gatunkowych przewrotek, jak wybitna "Dzika namiętność" z 1986 roku). Pojedynki Clarice i Lectera, rozegrane przez Demme'a i jego stałego operatora Taka Fujimoto, są ekstremalne w zastosowaniu ujęć z aktorami patrzącymi prosto w kamerę, co wywołuje efekt tym bardziej hipnotyczny, że Hopkins z lekkością dokonuje fuzji strategii campowych i aktorstwa serio. Jest seksownym, hiperinteligentnym słupem soli (wszystkie poruszenia ciała Lectera można policzyć na palcach obydwu rąk), świadomie modulującym głos na wzór morderczego komputera HAL-9000 z "2001: Odysei kosmicznej" (1968) Kubricka. Wszystkie cztery konfrontacje agentki z kanibalem pozostają sekwencjami o niesłabnącej sile oddziaływania, a sama cela Lectera w więzieniu dla psychicznie chorych zbrodniarzy w Baltimore – wykuta w litej skale, jak jaskinia potwora – jest chyba najważniejszym horrorowym locusem w całej historii kina, z możliwym wyjątkiem łazienki w pokoju nr 12 w niejakim Bates Motel. (Poza wszystkim innym, pomysłem genialnym okazała się myśl scenografki Kristi Zei, która po licznych nieudanych próbach kamerowych zaproponowała, by Lectera i Clarice dzieliły nie kraty, ale gruba szyba z pleksi – dzięki czemu ich wymiany stają się bardziej bezpośrednie i intymne.)
Polska recepcja "Milczenia owiec" była niemal bez wyjątku entuzjastyczna, ale przyjęła bardzo swoisty obrót – całkowicie różny, niż miało to miejsce w ojczyźnie reżysera. Oto np. świętej pamięci krytyk-moralista ówczesnego tygodnika "Film", Jan Olszewski, opublikował pierwszą recenzję w dwa miesiące po nagrodzie reżyserskiej dla Demme'a na Berlinale (nr 17/91), określając film jako współczesny moralitet o niebywałej mocy, dopatrując się w rozpiętych na kratach więziennych zwłokach policjanta zabitego przez Lectera "pomnika szatanaFilm wszedł na polskie ekrany pod koniec grudnia 1991 roku, a w styczniu roku następnego na łamach tegoż "Filmu" (nr 3/92) nikt inny jak Maciej Pawlicki – ówczesny redaktor naczelny pisma, a późniejszy producent "Smoleńska" (2016) Antoniego Krauzego – otwierał tekst wyznaniem, że podczas seansu z wrażenia dosłownie "zapomniał o oddychaniu" (kończył zaś nazwaniem całości "porażającym, przerażającym (...) perfekcyjnym (...) filmem o etycznym zagubieniu naszej kultury"). W maju tego samego roku tygodnik powrócił do tematu, publikując filozoficzną dysputę z ks. Januszem Pasierbem ("Lament owiec", nr 18/92), korespondującą niejako z tekstem gnostyka Jerzego Prokopiuka, opublikowanym z kolei na łamach "Kina" ("Demony są wśród nas", nr 5/92). Swój głos – tym razem krytyczny – dorzucił także Andrzej Werner, wiecznie sceptyczny wobec kultury masowej i stwierdzający w polemicznym tekście "Nie będę milczał jak owca" ("Film" nr 21/92), że Demme swym filmem "zaprzecza obiektywnemu istnieniu zła", lokując wszelką transgresję wyłącznie w ludzkiej psychice, która dzięki odpowiedniej prewencji zawsze może zostać w porę naprostowana ("Bezgrzeszny świat kultury masowej bierze w swą obronę wszelkie istnienie na tej ziemi").
Z perspektywy czasu wszystkie te reakcje uderzają z dwóch powodów: po pierwsze, żadna z nich nie dotyka nawet tematu dyskutowanego gorąco w USA, tzn. oprotestowanej przez środowiska gejowskie parodystycznej seksualności "przegiętego" Buffalo Billa, a po drugie: wszystkie bez wyjątku stanowią świadectwo moralnego szoku w kontakcie z dziełem, na którego recepcję nic nie mogło polskiego widza A.D. 1991 przygotować. O ile nawet przeciętny amerykański widz miał już wcześniej do czynienia z kinem exploitation (a Demme sam to kino jeszcze w latach siedemdziesiątych współtworzył, pod wodzą obecnego w obsadzie "Owiec" Rogera Cormana), o tyle dla polskich odbiorców krwawy i sadystyczny koszmar "Milczenia" jawił się jako bezprecedensowy, upiorny fantom zrodzony – o dziwo – w tzw. wolnym świecie. Jeśli więc Peter Travers pisał w marcu 1991 roku na łamach "Rolling Stone", że film jest zarazem "bezlitośnie straszny i litościwie ludzki", Terrence Rafferty z "New Yorkera" dowcipnie zestawiał Lectera z profesorem Moriartym z opowieści o Sherlocku Holmesie (25 luty 1991), a J. Hoberman z "Village Voice" lokował siłę opowieści w "niemożliwym do ukojenia smutku" Clarice Starling ("Mimo że to ona jest bohaterką filmu, finałowy obraz wolności nie należy do niej") – o tyle w Polsce nikt na podobny dystans nie potrafił sobie pozwolić. Bardziej niż jakikolwiek inny film z możliwym wyjątkiem "Nagiego instynktu" (1992) Paula Verhoevena, "Milczenie owiec" ukazało, iż nadwiślańska krytyka filmowa nazbyt długo pozostawała chroniona przed tym, co w kinie najmniej szacowne i najbardziej szokujące jednocześnie.
Co być może najciekawsze, nikt z polskich komentatorów nie zwrócił uwagi na klasowy wymiar całej opowieści – na ową pogardę, na jakiej świadomie gra Lecter, nazywając Clarice w pierwszej rozmowie "chamką" i wykpiwając jej "dobrą torebkę i tanie buty", dostrzegając, że "dobra dieta wzmocniła ci kości, ale od białej hołoty (white trash) dzieli cię co najwyżej jedno pokolenieU Harrisa wątki te były bardzo silnie obecne; sama Clarice odnajdywała w sobie ślady uprzedzeń w stosunku do uprzywilejowanej społecznie ofiary, czyli córki wpływowej, konserwatywnej pani senator (w przekładzie Andrzeja Szulca czytamy: "Clarice mogła z łatwością wyobrazić sobie ją jako zapatrzoną w siebie, trochę tępą uczennicę szkoły z internatem, jedną z tych, które nigdy nie słuchają, co się do nich mówi"). Żaden z polskich recenzentów nawet się o tym nie zająknął, co po części pokazuje ślepotę na kwestie klasowe, jaka charakteryzuje całe polskie lata 90. w ich zachłyśnięciu nominalną wolnością.
I pewnie także dla nadrobienia tej zaległości warto wrócić po latach do "Milczenia owiec": ten podszyty "rzeką ludzkich łez" (znów Hoberman) thriller jest między innymi lamentem świadomego obywatela nad Ameryką – nad jej podziałami, traumami i nad ciągłym lękiem o społeczny status, który napędza społeczne resentymenty. Clarice Starling dokonuje na naszych oczach awansu moralnego, zawodowego i klasowego, zyskując uznanie przełożonego o urodzie typowego WASP-a (Scott Glenn), ale ostatnie ujęcie pokazuje, że zakochany w niej szatan znajduje schronienie w słonecznym Trzecim Świecie, którego kolonialny status wciąż nie został rozliczony. Następny film Demme'a, "Filadelfia" (1993), pokaże zabójcę i deformatora ludzkich ciał bardziej bezwzględnego – a z pewnością bardziej masowego – od Buffalo Billa. Będzie nim AIDS, a tematem opowieści – reakcja nań Ameryki nader przywiązanej do klasowych barier, i bynajmniej nie chcącej poznać prawdy o własnych synach.
***
Zanim "Milczenie owiec" zagościło na dobre w pub-quizach i teleturniejach jako jeden z trzech filmów nagrodzonych Oscarami w pięciu głównych kategoriach (film, reżyseria, scenariusz, dwie role wiodące), było po prostu kolejnym filmowym projektem chylącej się ku (nieuchronnemu, jak się wkrótce okazało) upadkowi firmy produkcyjnej Orion – opartym co prawda na bestsellerowej powieści Thomasa Harrisa z 1988 roku, ale ogólnie rzecz biorąc – dość kłopotliwym. Tematyka była ponura i dotykała rejonów perwersji zazwyczaj obecnych wyłącznie w kinie exploitation spod znaku Herschella Gordona Lewisa. Kanibalizm, seryjne zabójstwa, obdzieranie ze skóry, psychoseksulane obsesje i wyrafinowane tortury – nawet jeśli na terytorium kina szacownego tematów pokrewnych dotknął niegdyś Hitchcock w "Psychozie" (1960), to uczynił to przecież w kluczu makabrycznego żartu. Jeśli natomiast uświadomimy sobie, że ukończony w 1985 roku, wybitny "Henry: Portret seryjnego mordercy" Johna McNaughtona błąkał się bez dystrybutora przez pół dekady, a zarówno Michelle Pfeiffer (przymierzana do roli Clarice Starling), Sean Connery (pierwszy wybór na Hannibala Lectera), jak i Gene Hackman (planowany na reżysera) bali się ekstremalności materiału Harrisa – zrozumiemy, jak wielkim popkulturowym przełomem były odbierane przez twórców 30 marca 1992 roku złote statuetki. W całej historii Akademii Filmowej – z możliwym wyjątkiem "Francuskiego łącznika" (1971) i nagrody scenariuszowej dla "Egzorcysty" (1973) – nie został nagrodzony film tak okrutny, z zakończeniem tak jednoznacznie fatalistycznym. Nieźle jak na świat wciąż pijany radością z upadku muru berlińskiego, prawda?
Niedawne wznowienie filmu na Blu-rayu Criterion Collection – po 20 latach od pierwszego wydania z kultowym numerem seryjnym #13 i w wersji ubogaconej świeżymi dodatkami – dostarcza okazji do ponownej konfrontacji z filmem, który dla każdego dziecka ery VHS-ów miał aurę absolutnie szczególną. Sam pamiętam, że ikoniczny obraz wielkookiej kobiecej twarzy, z ustami zaślepionymi ćmą z trupią główką na odwłoku (w której uważne oko dostrzeże instalację z nagich kobiecych ciał autorstwa Salvadora Dalego), zdawał się promieniować z zakątka tarnogórskiej wypożyczalni Video Fan jakąś złą i fascynującą energią. O "Milczeniu owiec" dorośli mówili niegdyś ze zgrozą i namaszczeniem, a przedtorrentowe dzieciaki snuły fantazje o najstraszniejszym filmie wszech czasów (i bynajmniej nie mijały się z prawdą).
Ta opowieść o adeptce akademii FBI, tropiącej seryjnego mordercę kobiet o pseudonimie Buffalo Bill (z niekonwencjonalną asystą innego zbrodniarza zafascynowanego jej prawością) ma to, co posiadają wszystkie wielkie opowieści ekranowe – bogactwo konkretu skrywające strukturę mityczną (tutaj: spotkanie dziewczyny z monstrum niewolącym inną dziewczynę). Kiedy lobbująca za otrzymaniem roli Jodie Foster – świeżo po Oscarze za "Oskarżonych" (1988) i zniechęcana przez agentów do czynności tak poniżającej jak bieganie za angażem – spotkała się z przypisanym ostatecznie do projektu Jonathanem Demme'em na nowojorskim lunchu, ten poprosił ją o streszczenie opowieści w jednym zdaniu. Odpowiedź Foster – "To historia jednej kobiety starającej się uratować drugą" – nie tylko ustawiła (co sam przyznał po latach) reżyserską strategię Demme'a, inspirując zarazem ochrzczenie nowo powstałej firmy producenckiej reżysera mianem "silnego serca" (A Strong Heart), ale przede wszystkim dostarczyła "Milczeniu" solidnego fundamentu feministycznego. Oto bowiem w centrum opowieści policyjnej rzeczywiście znalazła się kobieta: filigranowa i zakompleksiona z racji prowincjonalnego pochodzenia ("Twój akcent... Czysta Zachodnia Wirginia...", jak mówi o niej Lecter), ale zarazem diabelnie silna i zdeterminowana. Już sekwencja otwierająca – zalana złowieszczą ilustracją muzyczną Howarda Shore'a i zaszyta w gęstym od kraczących wron lesie okalającym (autentyczny i sfilmowany przez Demme'a) ośrodek szkoleniowy FBI w Quantico – ukazuje Starling jako fighterkę: zziajaną dziewczynę w przepoconym dresie, nieodpuszczającą treningu ani na chwilę, a po wszystkim stającą w windzie między tuzinem zwalistych facetów, przy których jawi się niczym baśniowa mała dziewczynka zagubiona w krainie olbrzymów.
Clarice różni się od wszystkich dotychczasowych filmowych heroin nie tylko posturą, ale i szacunkiem, jaki męski reżyser żywi dla jej ciała.
Michał Oleszczyk
Poza wszystkim innym "Milczenie owiec" to kawał zdumiewającej filmowej roboty, dowodzącej absolutnej elastyczności Demme'a jako reżysera (znanego do tej pory główne z filmów z zacięciem komediowym, choć ze skłonnością do gatunkowych przewrotek, jak wybitna "Dzika namiętność" z 1986 roku). Pojedynki Clarice i Lectera, rozegrane przez Demme'a i jego stałego operatora Taka Fujimoto, są ekstremalne w zastosowaniu ujęć z aktorami patrzącymi prosto w kamerę, co wywołuje efekt tym bardziej hipnotyczny, że Hopkins z lekkością dokonuje fuzji strategii campowych i aktorstwa serio. Jest seksownym, hiperinteligentnym słupem soli (wszystkie poruszenia ciała Lectera można policzyć na palcach obydwu rąk), świadomie modulującym głos na wzór morderczego komputera HAL-9000 z "2001: Odysei kosmicznej" (1968) Kubricka. Wszystkie cztery konfrontacje agentki z kanibalem pozostają sekwencjami o niesłabnącej sile oddziaływania, a sama cela Lectera w więzieniu dla psychicznie chorych zbrodniarzy w Baltimore – wykuta w litej skale, jak jaskinia potwora – jest chyba najważniejszym horrorowym locusem w całej historii kina, z możliwym wyjątkiem łazienki w pokoju nr 12 w niejakim Bates Motel. (Poza wszystkim innym, pomysłem genialnym okazała się myśl scenografki Kristi Zei, która po licznych nieudanych próbach kamerowych zaproponowała, by Lectera i Clarice dzieliły nie kraty, ale gruba szyba z pleksi – dzięki czemu ich wymiany stają się bardziej bezpośrednie i intymne.)
Polska recepcja "Milczenia owiec" była niemal bez wyjątku entuzjastyczna, ale przyjęła bardzo swoisty obrót – całkowicie różny, niż miało to miejsce w ojczyźnie reżysera. Oto np. świętej pamięci krytyk-moralista ówczesnego tygodnika "Film", Jan Olszewski, opublikował pierwszą recenzję w dwa miesiące po nagrodzie reżyserskiej dla Demme'a na Berlinale (nr 17/91), określając film jako współczesny moralitet o niebywałej mocy, dopatrując się w rozpiętych na kratach więziennych zwłokach policjanta zabitego przez Lectera "pomnika szatanaFilm wszedł na polskie ekrany pod koniec grudnia 1991 roku, a w styczniu roku następnego na łamach tegoż "Filmu" (nr 3/92) nikt inny jak Maciej Pawlicki – ówczesny redaktor naczelny pisma, a późniejszy producent "Smoleńska" (2016) Antoniego Krauzego – otwierał tekst wyznaniem, że podczas seansu z wrażenia dosłownie "zapomniał o oddychaniu" (kończył zaś nazwaniem całości "porażającym, przerażającym (...) perfekcyjnym (...) filmem o etycznym zagubieniu naszej kultury"). W maju tego samego roku tygodnik powrócił do tematu, publikując filozoficzną dysputę z ks. Januszem Pasierbem ("Lament owiec", nr 18/92), korespondującą niejako z tekstem gnostyka Jerzego Prokopiuka, opublikowanym z kolei na łamach "Kina" ("Demony są wśród nas", nr 5/92). Swój głos – tym razem krytyczny – dorzucił także Andrzej Werner, wiecznie sceptyczny wobec kultury masowej i stwierdzający w polemicznym tekście "Nie będę milczał jak owca" ("Film" nr 21/92), że Demme swym filmem "zaprzecza obiektywnemu istnieniu zła", lokując wszelką transgresję wyłącznie w ludzkiej psychice, która dzięki odpowiedniej prewencji zawsze może zostać w porę naprostowana ("Bezgrzeszny świat kultury masowej bierze w swą obronę wszelkie istnienie na tej ziemi").
O ile nawet przeciętny amerykański widz miał już wcześniej do czynienia z kinem exploitation, o tyle dla polskich odbiorców krwawy i sadystyczny koszmar "Milczenia" jawił się jako bezprecedensowy, upiorny fantom zrodzony w tzw. wolnym świecie.
Michał Oleszczyk
Co być może najciekawsze, nikt z polskich komentatorów nie zwrócił uwagi na klasowy wymiar całej opowieści – na ową pogardę, na jakiej świadomie gra Lecter, nazywając Clarice w pierwszej rozmowie "chamką" i wykpiwając jej "dobrą torebkę i tanie buty", dostrzegając, że "dobra dieta wzmocniła ci kości, ale od białej hołoty (white trash) dzieli cię co najwyżej jedno pokolenieU Harrisa wątki te były bardzo silnie obecne; sama Clarice odnajdywała w sobie ślady uprzedzeń w stosunku do uprzywilejowanej społecznie ofiary, czyli córki wpływowej, konserwatywnej pani senator (w przekładzie Andrzeja Szulca czytamy: "Clarice mogła z łatwością wyobrazić sobie ją jako zapatrzoną w siebie, trochę tępą uczennicę szkoły z internatem, jedną z tych, które nigdy nie słuchają, co się do nich mówi"). Żaden z polskich recenzentów nawet się o tym nie zająknął, co po części pokazuje ślepotę na kwestie klasowe, jaka charakteryzuje całe polskie lata 90. w ich zachłyśnięciu nominalną wolnością.
I pewnie także dla nadrobienia tej zaległości warto wrócić po latach do "Milczenia owiec": ten podszyty "rzeką ludzkich łez" (znów Hoberman) thriller jest między innymi lamentem świadomego obywatela nad Ameryką – nad jej podziałami, traumami i nad ciągłym lękiem o społeczny status, który napędza społeczne resentymenty. Clarice Starling dokonuje na naszych oczach awansu moralnego, zawodowego i klasowego, zyskując uznanie przełożonego o urodzie typowego WASP-a (Scott Glenn), ale ostatnie ujęcie pokazuje, że zakochany w niej szatan znajduje schronienie w słonecznym Trzecim Świecie, którego kolonialny status wciąż nie został rozliczony. Następny film Demme'a, "Filadelfia" (1993), pokaże zabójcę i deformatora ludzkich ciał bardziej bezwzględnego – a z pewnością bardziej masowego – od Buffalo Billa. Będzie nim AIDS, a tematem opowieści – reakcja nań Ameryki nader przywiązanej do klasowych barier, i bynajmniej nie chcącej poznać prawdy o własnych synach.
Udostępnij: