"Minecraft: Film" – wielki sukces, ale czy wielkie kino? Recenzja

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Minecraft%3A+Film%22+%E2%80%93+wielki+sukces%2C+ale+czy+wielkie+kino+Recenzja-160370
"Minecraft: Film" – wielki sukces, ale czy wielkie kino? Recenzja
"Minecraft: Film" jest wielkim sukcesem – to już wiemy. A czy "Minecraft: Film" jest wielkim filmem? Jakub Popielecki mierzy się w swojej recenzji z produkcją, która zaliczyła właśnie najlepszy weekend otwarcia w historii polskiego kina. Przeczytajcie, jak bawił się na seansie widowiska, którego gwiazdami są Jack Black, Jason Momoa i Emma Myers.
  

Voxel populi (recenzja filmu "Minecraft: Film")





"Jak ty to odkryłeś w ogóle?" – pyta ktoś w jednej ze scen "Minecrafta". "Nieważne!" – odpowiada ktoś inny. I w tej wymianie zdań mamy cały film: "nieważne" okazuje się całkiem ważne, bo w tym jednym niepozornym słowie brzmi manifest swoistego luźnego podejścia twórców. Ktoś pewnie nazwie to podejście mało ambitnym. Przecież "Minecraft: Film" równie dobrze mógłby się nazywać "Wyliczanka motywów z gry, dla fanów gry: Film". Albo jeszcze lepiej: "Jack Black robi rzeczy: Film". Chociaż świat komputerowo-konsolowego pierwowzoru zbudowany jest z tzw. wokseli, czyli trójwymiarowych odpowiedników pikseli, nie oczekujcie po ekranizacji szczególnej kinematograficznej głębi (chyba, że oglądacie w okularach 3D). To kino – niczym świat gry – raczej kanciaste. Ale kanciaste z premedytacją, bez wstydu ani pretensji. Posłużmy się językiem gier: jeśli komuś to odpowiada, ten wygra seans – i pewnie nic w tym złego. Wszyscy inni raczej przegrają.

Żeby nie było: dobry film da się teoretycznie zrobić z czegokolwiek, różni się tylko stopień trudności. Gry uznaje się za średnio ekranizowalne, bo ich natura jest nie tyle narracyjna, co zadaniowa. Interakcja odbiorcy z medium w obu przypadkach polega na czym innym. Tę "czyminność" pięknie nazywają rzeczowniki i czasowniki, za pomocą których o niej mówimy: gracz – gra, widz – ogląda. Właśnie dlatego takie "The Last of Us" względnie gładko przechodzi transfer z konsoli na serial (nawet jeśli w tłumaczeniu gubi się cały tzw. doświadczeniowy aspekt i jego odbiorcze reperkusje). Mówiąc prościej: "The Last of Us" ma fabułę i bohaterów, czyli klasyczny scenariuszowy fundament dający odpowiedź na trzy pytania: kto? co? czemu? Growy "Minecraft" czegoś takiego nie posiada – z zasady. Growy "Minecraft" to nie historia, tylko świat, reguły jego funkcjonowania i płynący z nich wachlarz możliwości. Filmy (czy seriale) są rollercoasterem, w którym trasa z wszystkimi wzlotami i upadkami jest z góry zaplanowana. Growy "Minecraft", zgodnie z nazwą gatunku, jaki reprezentuje, jest piaskownicą. Tutaj ty planujesz, ty wznosisz domki z piasku, ty je burzysz. I weź to teraz ekranizuj.



Nie powinno dziwić, że w świetle powyższego adaptatorzy gier wideo często stawiają po prostu na tryb zabawy w wyliczankę. "Super Mario Bros. Film" stanowi przykład idealny: wbrew tytułowi to raczej ciąg elementów-z-gier-ułożonych-w-jakiejś-tam-kolejności niż prawdziwy film-film. Równie znamienna jest seria "Sonic: Szybki jak błyskawica", która radośnie ożywia ducha wariackich komedii familijnych z lat 90., takich jak "Bingo" (1991) czy "Polowanie na mysz" (1997). Nieprzypadkowo ekranowym Doktorem Robotnikiem został Jim Carrey, którego – tak jak Jacka Blacka w "Minecrafcie" – twórcy po prostu spuszczają ze smyczy, patrząc, co z tego wyjdzie. Napomknę tylko, że za kamerą filmu stanął Jared Hess, reżyser "Napoleona Wybuchowca", "Nacho Libre" i "Asów bez kasy". Wszystko się zatem zgadza. Ale jeśli a) nie jesteście fanami gry i b) tryb "głupawa komedia" nie jest waszym ulubionym trybem, to widzę waszą przyszłość na sali w czarnych barwach.
  
Jasne, "Minecraft: Film" ma fabularny szkielet. To klasyczny schemat "podróży bohatera": niepozorny chłopiec Henry (Sebastian Hansen) opuszcza bezpieczne domowe progi, trafia do magicznego świata i bierze udział w walce dobra ze złem (kobietom przypada tu rola drugoplanowych przewracaczek oczu i załamywaczek rąk). Znacie to z "Władcy pierścieni", "Gwiezdnych wojen" i "Matriksa". "Minecraft: Film" wyróżnia się z tego grona brakiem napinki na epickość: mamy cudowną krainę Nadziemia, mamy hordy potworów, mamy złą królową, mamy nawet finał z marvelowskim "promieniem do nieba" – ale twórcy traktują to z przymrużeniem oka i nie uderzają w podniosłe tony. Sednem zabawy jest raczej wspomniana wyliczanka: raz gag, raz rzecz z gry, raz gag, raz rzecz z gry, i tak w kółko.

Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.

"Minecraft: Film" – zwiastun





O czym opowiada "Minecraft: Film"?


Witamy w świecie Minecrafta, gdzie kreatywność nie tylko pomaga tworzyć, lecz jest niezbędna do przetrwania! Czworo nieudaczników - Garrett "Śmieciarz" Garrison (Jason Momoa), Henry (Sebastian Hansen), Natalie (Emma Myers) i Dawn (Danielle Brooks) - zmaga się z codziennymi problemami, kiedy nagle tajemniczy portal wciąga ich do Nadziemia - dziwacznej krainy pełnej sześcianów, w której najważniejsza jest wyobraźnia. Aby wrócić do domu, będą musieli zapanować nad tym światem i ochronić go przed złymi stworzeniami, takimi jak pigliny i zombie. W tym celu wyruszają na magiczną wyprawę z nieoczekiwanym towarzyszem - doświadczonym graczem Stevem (Jack Black). Ta przygoda zmusi całą piątkę do wykazania się odwagą i odkrycia w sobie cech, dzięki którym każde z nich jest na swój sposób kreatywne. Są to te same cechy, które pomagają żyć w prawdziwym świecie.

Reżyseruje Jared Hess ("Napoleon wybuchowiec", "Nacho Libre", "Asy bez kasy").