... mi dostrzec w filmach Kurosawy tego co zachwyca mnie, wręcz zdobywa, w produkcjach Kobayashiego. "Siedmiu samurajów", "Rashomon" i teraz "Tron we krwi", to filmy na pewno rewelacyjne, a warsztat w nich iście mistrzowski. W powyższym dziele Kurosawy na pewno zachwycają sceny leśnych spotkań z duchami, a już na pewno - i tutaj na kolana - powala scena śmierci głównego bohatera. Ale tak jak w poprzednich filmach Kurosawy, brakowało mi przede wszystkim zdjęć z Kobayashiego, u którego w połączeniu z dźwiękiem/muzyką dają miażdżący efekt; wszystko tak pięknie się tam łączy, że przez film czuję, że niemal przepływam. Produkcje Kurosawy zbyt przypominają filmy kina Zachodniego, co zabija klimat i specyfikę dalekowschodniego kina. Można napisać, że u Kurosawy wdziera się brak wyróżniającej filmy Kobayashiego pedantyczności; od czasu do czasu mam wrażenie, że przechodzi przez film "cichy chaos". Trzeci film Kurosawy i wciąż żaden nie był lepszy niż dwa, które obejrzałem Kobayashiego. To daje mi przeczucie, że dowolny następny film Kobayashiego przeze mnie obejrzany też będzie lepszy niż te Kurosawy.