OMIJAĆ SZEROKIM ŁUKIEM. Jestem zdecydowanie przeciwna, by wykorzystywać podobne historie jako materiał na kreskówkę dla dzieci (no, chyba że z takim wdziękiem, jak Miyazaki ze swoim "Grobowcem Świetlików"). Moje zastrzeżenia?
1. Ogólnie, kiepskie wykonanie. Luby głównej bohaterki jest brzydki jak nieszczęście (co raczej nie było zamiarem twórców...), kiepska (gdzie tu płynność?!) i fragmentami powtarzająca się animacja. Postacie raz są w porządku, raz okropne.
2. Na siłę wepchnięcie motywu z kopciuszkiem - dwie wredne, brzydkie siostry i podła macocha (która była bardziej głupia i złośliwa niż zła - zero klasy, nic a nic nie przypomina tej z wersji Disney'a). A propo Disneya, skąd tu się wzięła parka psich rodziców z "101 dalmatyńczyków"?
3. Badziewny wątek romantyczny. Chłopak spotyka laskę na korytarzu i już po 30s maca ją po dłoni, po czym oświadcza, że to najsłodsza i najpiękniejsza dziewczyna, jaką widział - po czym już po pierwszym tańcu ją całuje. HMMMMMM.
4. Rapujący pies. *płacze z rozpaczy*
5. Momentami akcja toczy się tak szybko, że nie wiadomo, o co chodzi.
6. Scena, kiedy paru mężczyzn siedzi w wieeeeeeeeeeeelkim, pustym kadłubie w wodzie po kolana i wylewa za dziury ową wodę KUBŁAMI. ARGH. Najbardziej bawił mnie gość najbardziej po prawej na pierwszym planie, który nabierał wody i wylewał ją z powrotem :D
7. Po zderzeniu, nagle, jedna po drugiej robią się dziury. W DREWNIANYM kadłubie.
8. Kompletna bagatelizacja nieszczęścia. Co z tego, że z 2228 pasażerów wraz ze statkiem na dno poszło ok. 1523 osób, a ledwie 712 dożyło akcji ratunkowej? Grunt, że główna heroina znalazła matkę i szczęśliwie wyszła za mąż. UCH.
Nie polecam. Nudne, nieśmieszne, brzydkie i zniekształca obraz katastrofy. Z czystym sumieniem daję 3 gwiazdki.
Pozdrowienia i niech kisiel morelowy będzie z Wami ^^
Bardzo ładnie to wszystko podsumowane, ale ja jestem tylko ciekaw, na ile są to Twoje przemyślenia, a do jakiego stopnia "zapożyczone" z recenzji pewnego internetowego krytyka. Myślę, że dokładnie wiesz, kogo mam tu na myśli.
Mimo wszystko, pozdrawiam miłośniczkę NC :)
Dziękuję ślicznie za pochwałę i pozdrowienia :)
Prawda, post napisałam jakiś czas po obejrzeniu recenzji NC, i Bogiem a prawdą, że ciężko mi stwierdzić, jak duży to miało wpływ na moją opinię - bodaj chyba ten rapujący pies i scena z wylewaniem wody wykrystalizowały się we mnie po wysłuchaniu jego zdania. Resztę zauważyłam przy oglądaniu filmu, takie rzeczy jak fatalna grafika, idiotyczny wątek romantyczny, kiepsko napisany scenariusz czy kompletnie niepoważne podejście można było bez problemu samemu wyłapać ;)
Z wyrazami szacunku
Kazik
Miło z Twojej strony, że odpisałaś :)
Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie trzeba być Dougiem Walkerem, by samemu zauważyć liczne wady filmów, które recenzuje. Tym bardziej, że zazwyczaj - jako Nostalgia - dobiera tak beznadziejne filmy, że nie trudno je zmieszać z błotem. "The Room" stanowi tu chyba mój ulubiony przykład, którego wcale nie musiałby komentować, wystarczyłoby samo pokazanie fragmentów. Z tego powodu raczej wolę go w przebraniu wiecznie żebrzącego o drobne (jak rozumiem na bilety kinowe ;D) żula, bo wówczas nie ogranicza się jedynie do największych chał.
Poczytałem sobie Twój blog i bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że ani trochę nie potrzebujesz opierać się na Dougu, bo sama masz na temat filmów niemniej trafne spostrzeżenia. A w przypadku powyższego postu wystarczyło, że przeczytałem jego tytuł, by wiedzieć, iż mam do czynienia z fanką NC :)
Nie przepadam za sytuacjami, gdy oglądam którąś z jego recenzji, następnie sprawdzam ten film na Filmwebie i widzę dokładnie przepisane jego przemyślenia podpisane jako czyjeś własne. No ale w porządku, obroniłaś się :)
Zastanawia mnie natomiast co innego, a propos tego, co napisałaś dzisiaj: naprawdę po takiej miażdżącej recenzji miałaś jeszcze ochotę na obejrzenie tej bajki? To już mi zakrawa na skłonności masochistyczne... ;D
"Bagatelizacja nieszczęścia" to chyba najczęstszy zarzut przeciwko temu filmowi.