Do kina szedłem z niezdrowym podnieceniem, szykując się na lajtowy pełen żartów i humoru film o Spidermanie. Film beż niepotrzebnej napinki, melancholijnych klimatów i patosu jaki czasem towarzyszyła poprzednikom. Wejście Spideya w "Civil War" było fantastyczne, wprowadziło sporo luzu i humoru do opowieści, aktor wydawał się wyśmienicie dobrany. No właśnie... A jakie są moje wrażenia po seansie? "Spiderman:Homecoming" nie jest filmem złym, ale największym jego mankamentem jest to, że nie jest w ogóle zabawny. Zresztą po reakcji sali wiem, że to nie tylko moje wrażenie. Po za tym nie jestem jakoś specjalnie przekonany do Spidermana, korzystającego z zaawansowanej technologii. Kostium przypomina zbroję Ironmana, występuje nawet Jarvis w wersji kobiecej, co moim zdaniem jest lekkim przegięciem. Jakie plusy? MIchaael Keaton jako Volture. Ciekawie przedstawiony złoczyńca choć z komiksowym oryginałem ma niewiele wspólnego. Fabuła też nie jest zła, Marvel przyzwyczaił nas, że jego filmy są spójne, akcja toczy się wartko, nie ma dłużyzn. Być może gdyby nie takie filmy jak "Iron-man", "Zimowy żołnierz" a nawet "Ant-man" oceniłbym nowego Spideya lepiej. Niestety na tle innych produkcji Marvela wypada dosyć przeciętnie. Myślę, że dwie pierwsze części Raimiego są na razie najlepszymi "Spidermanami" w historii.