Bond nie jest od tego żeby mnie wprawiać w zakłopotanie, wywoływać refleksję, albo paskudny
nastrój... Ma mnie uwodzić, bawić, rozśmieszać, zabierać w egzotyczne podróże, do
luksusowych hoteli, zachwycać pięknymi dziewczynami, samochodami, gadżetami rodem z
komiksów i wzbudzać podziw postacią samego Agenta 007, który nie dość, że
superprzystojny, to na dodatek inteligentny, zawsze wszystkich przechytrzy i wyjdzie cało z
każdej opresji.
Mam w nosie myślącego Bonda, starzejącego się Bonda, ambitnego Bonda, Bonda z
problemami... cokolwiek
Mam wielką prośbę do twórców, żeby nie zrobili błędu i nie pozbywali się go zbyt łatwo, a także,
żeby go nie przemalowywali, bo wyglądając mrocznie, zaczyna wyglądać śmiesznie i sprawia
wrażenie, że ledwie zipie. A Bond jest nieśmiertelny i nie wolno mu się zestarzeć!
Bond to Bond i kropka.
Z ostatnich Bondów najciekawsze były dla mnie te z Piercem Brosnanem - Goldeneye, Jutro
nie umiera nigdy, Świat to za mało, Śmierć nadejdzie jutro - zarówno pod względem intrygi jak i
obsady, a za najciekawszy uważam ostatni z wymienionych.
Od dziecka jestem fanką Bonda, jego humoru, niefrasobliwości, skłonności do pięknych kobiet
i nieprawdopodobnych przygód.
Po co mi Bond szary i zmordowany, mroczny, postać która jest szablonem w niemal
WSZYSTKICH ostatnio produkowanych thrillerach?
Z wyżej wymienionych powodów filmu Skyfall nie oceniam.
1) sorry
2) W założeniu Bond (mówię o książkach Fleminga) miał być uosobieniem tego co brytyjskie i tego co najlepsze czyli dżentelmen, obywatel świata, bon viveur itd. itp. tymczasem od momentu kiedy Craig wkroczył na scenę 007 przypomina zwykłego chama i prostaka.
3) Tak wiem ale twórcy powiedzieli nie.
I o to mi chodziło, kiedy wylewałam swoje żale po obejrzeniu Skyfall !!! Może nie nazywałabym Craigowskiego Bonda chamem i prostakiem, ale gdzieś wkradła się gburowatość i to mi zgrzyta, zarówno w postaci, jak i w filmie... Brakuje dżentelmena i obywatela świata, a po bon viveur nie ma nawet śladu...
2) Hmm, a dużo książek Fleminga czytałeś? Bo w nich Bond, mimo iż był gentlemanem, to jednak momentami bywał nieokrzesany i np. przeklinał (mój ulubiony tekst: "No dobra Blofeld, ty zwariowana k*rwo!"), zdarzało mu się też uderzyć kobietę (dla prawdziwego gentlemana to hańba) i to właśnie starsze odcinki cyklu były w stosunku do książek nieco uładnione.
Posiadał duży zasób wiedzy ogólnej (fizyka, chemia itd. itp) ponadto znał się na trunkach, wykwintnym jedzeniu itd. itp.
Owszem bywał nieokrzesany ale właśnie bywał a nie była to norma tak jak w filmach z Craigiem.
Poza tym Craig w relacjach z kobietami jako 007 jest po prostu drewniany (w końcu producenci to zauważyli).
Po prostu twórcy Bonda stoją w rozkroku z jednej strony Bond w niektórych aspektach jako żywo przypomina Bourne-a z drugiej na siłę i bez polotu usiłują to połączyć z kinem zabili go i uciekł.
Muszą się na coś zdecydować bo jak pokazał Skyfall nie da się połączyć ognia z wodą.
Znania się na trunkach i luksusach z pewnością Craigowemu Bondowi nie brak... No, wiedzą rzeczywiście jakoś się w ostatnich filmach nie popisuje.
Jak dla mnie w "Skyfall" owo połączenie ognia z wodą udało się doskonale. Jak już tu pisałem, choć wcześniej sam utyskiwałem nieco na "poważniejszego" (choc rozumiałem, że to wymóg panującej obecnie mody) Bonda, to ten film "kupiłem" bez zastrzeżeń. A co do Bourne'a (który również jest dzieckiem owej mody) - trzecia część to też już raczej "zabili go i uciekł" ;-)
- podać Martini ?
- mam to w dupie
- Co pijesz James ?
- Nie wiem ale smaczne
Jak rozumiem łykasz takie głupoty jak "obrona Częstochowy" bez mrugnięcia okiem oraz inne kretynizmy jakich w filmie jest pełno.
Pan wielki super haker nie ma problemów ze zdetonowaniem bomby na odległość jednym kliknięciem ale później musi osobiście załatwić sprawę bo przecież kretyn nie może użyć gazu usypiającego.
M. z powagą cytuje wiersz Tensona (proszę wybaczyć jeśli pisownia zła) by zaraz potem film zamienia się w kreskówkę super uber haker wchodzi jak do stodoły i oczywiście żadnego oporu , żadnych kamer, strażników z bronią długą, potrójnej lini ochrony i oczywiście to wszytko po 11 września jak widać niektórzy łykną każdy idiotyzm.
Nadal twierdzisz że da się połączyć kino w stylu Bourne (poza ostatnią częścią cyklu Bourne jest jednak realistyczny postrzelony Bourne nie biega niczym rączy jeleń w przeciwieństwie do Bonda) z konwencją zabili go i uciekł to chyba żartujesz.
To co ma uzasadnienie w Bourne-ie np. prowadzenie agenta za rączkę za pomocą zwiadu satelitarnego to w Bondzie traci sens i ośmiesza 007.
Bond jest od tego żeby działać na własną rękę często sprzeciwiając się rozkazom przełożonych
ot choćby Bondy z Daltonem.
Przed tekstem o dupie podał taki przepis:
- 3 miary ginu Gordon, jedna wódki, i pół Kina Lillet. Wstrząsnąć z kawałkami lodu i dodać odrobinę cytryny do smaku.
W "Skyfall" zas pije 50letnią whisky, o której Silva mówi "twoja ulubiona" (pewnie "wyhaczył" tę informację). Ja tu jednak widzę "znawstwo". Tekst o dupie zaś ma swoje przekonujące uzasadnienie (ten drugi też).
Może nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodziło mi raczej o nastrój jak w Bournie oraz podobne rozwiązania formalne i techniczne (np. podobny montaż), nie o poziom realistyczności, który oczywiście jest tu malutki. Kretynizmów nie łykam, ale też mi nie przeszkadzają w takim filmie.
Co do ostatniego akapitu - Bond w poprzednich częściach rzadko sprzeciwiał się rozkazom. Poza "LTK" i "DAD" było raptem kilka małych niuansów.
Zapomniałem: nawet jeśli Craig jest zbyt nieokrzesany (a nie jestem co do tego przekonany), to i tak jest bliżej Flemingowego Bonda niż Moore czy Brosnan. Najlepiej to chyba widać w książkowym "Żyje się tylko dwa razy", w którym Bond najpierw jest przybity po śmierci żony (odwrotnie niż film, książka dzieje się po "W tajnej służbie JKM"), na końcu zaś brutalnie mści się na Blofeldzie i frau Bunt za jej śmierć. Nie wyobrażam sobie Moore'a w takiej roli, za to Craiga - jak najbardziej. Jeśli bliskość flemingowemu pierwowzorowi (ja tam zdecydowanie wolę filmy) leży ci na sercu, to powinieneś docenić Craiga (i Daltona).
Jest racja w twojej obserwacji, a raczej w faktach, które przytoczyłeś. KASA rządzi, marki rządzą, sponsorzy też... nie unikniemy tego, ale Tarantino, to rzeczywiście jazda po bandzie, chociaż pomysł nie całkiem głupi :) Uważam jednak zostawienie Agenta JKM Anglikom za najbardziej optymalne rozwiązanie.
"Po co to uprawdopodobniać?"
Po to, żeby nie oglądać 40tu takich samych filmów.
"Szczerze mówiąc nie kumam idei twórców"
Nie kumasz bo chcesz oglądać, po raz kolejny, ten sam film-
"Ma mnie uwodzić, bawić, rozśmieszać, zabierać w egzotyczne podróże, do
luksusowych hoteli, zachwycać pięknymi dziewczynami, samochodami, gadżetami rodem z
komiksów i wzbudzać podziw postacią samego Agenta 007, który nie dość, że
superprzystojny, to na dodatek inteligentny, zawsze wszystkich przechytrzy i wyjdzie cało z
każdej opresji. "
Zapytam ponownie - widziałaś Skyfall? Bo właśnie w nim pojawia się stara konwencja.
Według mnie nie pojawia się w Skyfall nic o czym napisałam; Nie dostrzegam starej konwencji, o której piszesz; Bond jest zmęczonym smutasem z obrzękiem na twarzy, idea ratowania M przed szaleńcem z przeszłości (z choinki raczej) jest sztuczna, psychodeliczny Silva także tu nie pasuje, „ochrona” Bonda w postaci ślicznej Mulatki pojawia się bez logicznego uzasadnienia i tak samo znika... piękna „dziewczyna Bonda” zostaje zastrzelona jak pacnięta łapką mucha (scena a'la Wilhelm Tell" dowodzi, że pomysłów brak), M ginie prawdopodobnie zmęczona rolą, żeby w następnym Bondzie twórcy mogli zastąpić ją kimś bardziej pryszczatym... Śmiech na sali ta konwencja. Zero logiki, a wprowadzanie na siłę do Bonda „młodej krwi”, bo musi iść z duchem czasu, jest dość żenujące, humoru w tym tyle, ile na pogrzebie; tak właśnie Skyfall odbieram. To pogrzeb Bonda.
W następnej części oczekuję pojedynku Bonda z wampirami, na kacu większym niż Vegas w Bagkoku (duch czasu plus oczekiwania widowni), ratującego wnuczkę męża M. po nieślubnej córce o korzeniach latynoskich, w teamie z aborygeńskim czarownikiem, z którym po drodze odzyskają jeszcze listę kodów do sprowadzenia krążącej po orbicie od czasów zimnej wojny stacji kosmicznej, gdzie znajduje się testament M... To wszystko będą im chcieli utrudnić terroryści o dowolnym kolorze skóry. A Bond nie będzie miał już dziewczyny, bo stanie się bardziej czuły na męskie wdzięki. Sic!
„Do połowy filmu.”
Miałam wrażenie, że obrzęk znikł mu w 1/3 filmu
„Twierdzisz, że Bond nigdy nikogo nie ratował albo nie toczył prywatnych porachunków?”
Nic takiego nie powiedziałam - czytaj, proszę, ze zrozumieniem
„Typowy starobondowski przeciwnik w stylu "chcę rządzić światem", tutaj mamy Buźkę 2.0.”
Typowy batmanowski przeciwnik - chciałeś chyba powiedzieć... Aż żal, że to właśnie był jedyny atut tego filmu
„Śliczna? No nie wiem. A pojawia się po to, żeby go ktoś postrzelił.”
Naprawdę uważasz, że była konieczna? A nie mógł go postrzelić ktokolwiek inny...
„Ale to kolejna, dziewczyna Bonda rodem ze starych filmów - do wyruchania i do wyrzucenia. Czyli powrót do klasyki.”
O ile dobrze pamiętam, w poprzednich częściach obydwie czynności na w... były przyjemniejsze w odbiorze; więc zero powrotu do klasyki, tylko miernota i ewidentne braki w uzwojeniu
„Naprawdę usnęłaś na końcówce :)”
Naprawdę to nie ja usnęłam na końcówce :)
"Naprawdę to nie ja usnęłam na końcówce :) "
No to mnie się przysnil M i MoneyPenny pewnie.
on[d] JUŻ stał się bardziej czuły na męskie wdzięki....
Gdzie te kobiety z Moorem co były?
Tu widze staruche 3/4 filmu, anorektyczna Chinke-tereske i wymadrzajaca sie czarna Brytyjke swym oksfordzkim ze rzygac sie chce.
Bond też musiał jakoś urosnąć do rangi "kozaka" ze starszych serii. A teraz ktoś postanowił napisać historię chłopca przeradzającego się w mężczyznę i jak na razie dobrze mu idzie.
Ja na niektóre starsze Bondy patrzę bardziej z politowaniem niż z sentymentem.
Masz pełne prawo do politowania, technologia poszła z duchem czasu, więc śmieszne urządzenia Bonda, dialogi czy rozwiązania fabularne mogą wzbudzać politowanie, choć to przecież klasyka, prawda? No i nie wszystko było złe :)
ja na ostatnie Bondy patrzę z politowaniem, na ten najbardziej.
Stare ogladam wiele razy i gadzety ma 100 x ciekawsze niz tego Craiga toporne zegarki i wsadzane reklamy co sekunde.
Nowe Bondy są raczej wolne od gadżetów co akurat traktuję jako oznakę większej niezawodności Bonda. I o ile można mieć coś do Craiga to co do Omegi kompletnie nie wiem o co ci chodzi. Rolex stał się już trochę przereklamowany i dobry jest raczej dla szejków Arabskich niż dla szanującego się Europejczyka.
ja lubie strzelajace dlugopisy a nie grube kawaly metalu z antenka.
Chodzi mi o natretne skupianie kamery na cyferblacie. chamska reklama.
W Bondach chyba nigdy nie chodziło o ideę. Popraw mnie jeżeli się mylę ale to nie dla reklamy BMW zostało samochodem Bonda? Mnie to osobiście raziło ale pewnie takim konserwatystom jak Ty to pewnie nie przeszkadzało?
Nie razi mnie dawanie nowych, modnych aut w bondach.
Tylko specjalne przedluzanie widoku tego co reklamuja.
To mnie wkurza. Uznawanie widza za kretyna-|masz patrz....|
Może jakby to była margaryna to miałbyś rację i np. przy takim Heinekenie ciężko się nie zgodzić ale ta Omega kosztuje 15 000 zł... Czy na prawdę myślisz, że ktokolwiek będzie cię traktował poważnie jeżeli powiesz, że to tani marketing?? Bezcenne damskie błyskotki też są pokazane dłużej ale nie dlatego żeby ludzie lecieli do sklepu...
co mnie obchodzi ile zegarek kosztuje. Mam patrzec 5 sekund dluzej bo mi go pod nos podtyka kamera?
to tani marketing, tandetny, nawet jak towar wart setki tysiecy
no wiesz... dla mnie Moore łysy czy rudy bylby tym samym Moorem.
Poza tym czy mowimy o estetyce/wygladzie czy aktorstwie/grze?
No i jakie wlosy ma Roger? czarne jak smola [wtedy] wiec nie brunet? szatyn? tzn?
Żartowałam; estetycznie najbardziej pasuje mi 4 x Brosnan; aktorsko lepiej było z Moorem; dziwne, że nie mówimy w ogóle o Connerym... hmmm Roger był w Bondzie czasami do przesady rozjaśniony :(
Od "Nietykalnych" i "Nieśmiertelnego"? A "Człowieka, który chciał być królem" widział? Jeśli nie to polecam.
zgadzam się z Tobą:) już to gdzieś pisałem, że to nie jest Bond, ale film o człowieku co się nazywa Bond. Zgadzam się też z kilkoma zdaniami forumowiczów, że dostajemy teraz filmy dostosowane do czasów i mody jaka panuje. Dla mnie jest to plastikowy, amerykański kicz naszpikowany promowaniem i reklamą pewnych produktów codziennego użycia. Film to biznes. Bond jest marką, dobrą marką od 50 lat. Filmy o Bondzie zna chyba każdy, tak więc reklam tu multum (zupełnie jak dobry czas antenowy między wiadomościami a sportem na jedynce). A że czasy mamy jakie mamy (gwiazdeczki, celebrytki, gimbusy, "ajfony", komputerowe żarcie z "maka"), to i społeczeństwo nam niestety głupieje. Fajnie pokazane to było w filmie "jeż jerzy". Film ten, zdawało by się głupi jak kolejny odcinek m jak miłość, a jednak pokazuję nam, jacy my jesteśmy naiwni, śmieje się z nas.
Strach się bać co to będzie za parę lat. Strach się bać, jak nakręcą "rimejk" taty chrzestnego, lotu nad kukułczym, czy drugą część leona. Też będzie dostosowany do mody, taki piękny, niby naturalny, wycackany i plastikowy!!
Cały kłopot w tym, że twórcy ostatnich Bondów minęli się w mojej opinii z istotą postaci i dostosowali ją do... własnego wyobrażenia o tym, jaki powinien być Bond... Ich wyobrażenie mi nie odpowiada; w przypadku „rimejków”, o których wspominasz, tak, strach się bać...
- Bond przeżywa postrzał i wysoki upadek do wody,
- Bond nie zdaje testów, ale zostaje dopuszczony do służby,
- Bond każdą dramatyczną sytuację puentuje żartem,
- pomijając wstęp, Bond z każdej sytuacji wychodzi z opresji cały i zdrowy, w jednej scenie nawet poprawia sobie mankiety,
- nowa siedziba MI6 w zamkowej scenerii (jeszcze to w miarę jest wytłumaczone, ale komiksowość już zaczyna mi doskwierać),
- przekomarzanki słowne między Bondem a Q,
- co parę scen odniesienia i puszczanie ocza do widza (tekst o wybuchających długopisach, samochód pod koniec itp),
- dwie lokacje rozgrywające się w stylowej scenerii,
- pojawia się piękna nieznajoma,
- przerysowana walka z ochroniarzami i legwanami,
- Bond przy drugim spotkaniu puka piękną nieznajomą,
- Bond poznaje swojego przeciwnika w przerysowanym stylu (jest zakładnikiem, jest przywiązany, prowadzą go do tajemniczego miejsca spotkania, przeciwnik opowiada mu całą swoją historię),
- przeciwnik okazuje się kiczowatym psycholem z własną wyspą, dostępem do technologii nie wiadomo skąd, ma jakiś defekt ciała. Do kompletu brakuje mu wizji zniszczenia świata, ale jest za to również oklepany w serii motyw zemsty,
- przeciwnik w przerysowanym stylu zabija pewną laskę,
- przeciwnik siedzi w komiksowym więzieniu,
- przeciwnik wydostaje się z komiksowego więzienia komiksowym sposobem
- finał rozgrywa się w nie mniej przekoloryzowanym stylu (sceneria, pułapki, armia vs jeden człowiek itd)
I tobie jeszcze mało??? Przecież widać, jak na dłoni, że Bond niestety na powrót stał się tym kiczowatym produktem, a twórcy zabili wszystko to, co mogło być najlepsze w serii.
- Bond przeżywa postrzał i wysoki upadek do wody,
Nie takie rzeczy przeżywał w poprzednich częściach
- Bond nie zdaje testów, ale zostaje dopuszczony do służby,
A to psikus, prawda? I to ma nam zobrazować jakich metod używa wywiad JKM?
- Bond każdą dramatyczną sytuację puentuje żartem,
Od zawsze to miał, ale żarty w wykonaniu Craiga żartami jakoś nie są (nie uśmiechnęłam się na filmie ani razu)
- pomijając wstęp, Bond z każdej sytuacji wychodzi z opresji cały i zdrowy, w jednej scenie nawet poprawia sobie mankiety,
Taaa, słynne MANKIETY, o których piszą wszelkie związane z filmem źródła, nawet recenzenci - idiotyczne mankiety, greps bez sensu
- nowa siedziba MI6 w zamkowej scenerii (jeszcze to w miarę jest wytłumaczone, ale komiksowość już zaczyna mi doskwierać),
ta sceneria to zapożyczenie z Batmana
- przekomarzanki słowne między Bondem a Q,
cały dialog w muzeum jest naprawdę do bani, bez polotu i na siłę
- co parę scen odniesienia i puszczanie ocza do widza (tekst o wybuchających długopisach, samochód pod koniec itp),
te odniesienia są chyba po to, żeby nawiązać do Bonda, bo nic innego w filmie nie nawiązuje :)
- dwie lokacje rozgrywające się w stylowej scenerii,
musieli go gdzieś umiejscowić skoro M sprzedała mu mieszkanie :)
- pojawia się piękna nieznajoma,
ta, która gładzi go po klacie? nawet nie pamiętam jej twarzy, ona zresztą NIE MÓWI... scena bez uzasadnienia
- przerysowana walka z ochroniarzami i legwanami,
ta walka przypominała usilne starania iluzjonisty, który chce odwrócić uwagę, żeby publiczność nie zauważyła jak mu się program sypie
- Bond przy drugim spotkaniu puka piękną nieznajomą,
naprawdę? a to dziwne, bo nie zauważyłam, TEN Bond ma ZAKAZ seksu... koniec z rozpasaniem z laskami, przechodzimy do głaskania się facetów
- Bond poznaje swojego przeciwnika w przerysowanym stylu (jest zakładnikiem, jest przywiązany, prowadzą go do tajemniczego miejsca spotkania, przeciwnik opowiada mu całą swoją historię),
a to znowu odniesienie do Batmana - brak świeżości, podkradanie pomysłów, brak oryginalności
- przeciwnik okazuje się kiczowatym psycholem z własną wyspą, dostępem do technologii nie wiadomo skąd, ma jakiś defekt ciała. Do kompletu brakuje mu wizji zniszczenia świata, ale jest za to również oklepany w serii motyw zemsty,
psychopatyczny przeciwnik z własną wyspą to chyba z „Wejścia smoka” jest...
- przeciwnik w przerysowanym stylu zabija pewną laskę,
Bond strzela do jego żony jak Wihelm Tell do jabłka - nawiązanie do kultury anglosaskiej?
- przeciwnik siedzi w komiksowym więzieniu,
nie w komiksowym tylko w klatce jak Hannibal Lecter, a maski nie ma tylko dlatego, że byłoby to zbyt wyraźne... nawiązanie
- przeciwnik wydostaje się z komiksowego więzienia komiksowym sposobem
pies pogrzebany jest w tym, że twórcy tego nie pokazali, bo nie wiedzieli... jak go wydostać
- finał rozgrywa się w nie mniej przekoloryzowanym stylu (sceneria, pułapki, armia vs jeden człowiek itd)
finał był... zbyt „wietnamski”... myślałam w pewnym momencie, że puszczą Wagnera
Tak więc Bond to WCALE nie jest BOND
To co uznałeś za powrót do starego Bonda, jest tylko zlepkiem przypadkowo zerżniętych z innych filmów sytuacji i scen
Po co piszesz mi, czy dana scena jest z sensem wstawiona czy nie, albo że coś tam jest wzorowane na Batmanie? Nie tego dotyczy dyskusja. Wypunktowałem ci tylko spory zestaw rzeczy, świadczących o tym, że Skyfall zawiera dużo (zdecydowanie za dużo) kiczowatych elementów starych Bondów. I jak sama zapewne wywnioskowałaś z historii, prawdopodobnie kolejne będą również przerysowane.
Kiczowatych Bondów z niebrudzącym się, niekrwawiącym i niepocącym się 007, któremu laski wskakują do łóżka i który musi walczyć ze świrem z wizją armagedonu, własną wyspą i własną armią - jest już 20. I naprawdę to już wystarczająco. Tym bardziej, że nowy wizerunek serii, zaczęty od Casino Royale, był po prostu świetny (nie można powiedzieć, że coś tam było słabe, tylko dlatego że się hejtuje urealnionego Bonda). Powrót do starych elementów był w Skyfallu zdecydowanie niepotrzebny.
ja czekam na 21szego Bonda, o ktorym wspomniales z aktorem innego typu. I tyle.
ps. wystarczy że ja sie poce.
zróbmy listę aktorów do BONDA, co wy na to, ciekawa jestem propozycji... zastanawiałam się wczoraj, kto mógłby z dobrym skutkiem zagrać Bonda w przyszłości... (abstrahując od scenariusza) Jak dotąd, zobaczyłam tylko... ciemność; zakładam więc nowy wątek i życzę miłej zabawy.
gdzie watek? gdzie osnowa? a jest saletra amonowa?
moj typ to Joseph Gordon-Levitt, ale nie z Loopera tylko z 500 dni miłości
Widać że się z książką nigdy nie zapoznałaś ... Bond jest tu taki , jaki powinien być :
- Dobrze zbudowany
- "Wyszkolony"
- I PRAWDZIWY !
A nie jakiś lekko przygrubawy , nie potrafiący walczyć , bez agresji w oczach i brakiem uczuć.