Kino przygodowe bardzo niskich lotów. Jednak pierwsze do czego muszę się przyczepić to opis na Filmwebie na podstawie opisu dystrybutora. Ów dystrybutor dużo dodał od siebie. Akcja dzieje się w Meksyku a tego raczej nie można nazwać "Dzikim Zachodem". Kapitan Verdoja nie plądruje żadnych miast i nie próbuje on za wszelką cenę zdobyć skarbu. Nie dociera on wcale do źródła złota. Ale kwestię tytułowego skarbu omówię później. Jeśli dystrybutor się myli to o czym opowiada ten film? Czwórka mniej lub bardziej przypadkowych mężczyzn dostaje zadanie dotarcia do zamożnego hrabiego aby ten wsparł finansowo działania prezydenta Juareza. Do tej grupy należą: dr Sternau, który jest dyplomatą i kurierem, sprzedawca zegarów Hasenpfeffer, człowiek Juareza porucznik Potoca oraz Frank Wilson. Niestety postacie są papierowe do granic wytrzymałości. Sternau jest dobry i szlachetny, sprzedawca jest postacią zabawną, Potoca zawsze wierny prezydentowi a Frank jest szarmancki i dzielny. Koniec kropka postacie nie wychodzą poza swoje ramy ani na trochę. Otrzymali oni parę cech i kurczowo się ich trzymają przez co jakiejkolwiek z postaci ciężko wznieść ponad nijakość i przeciętność. Często także postacie zachowują się nielogicznie co jest związane z tym, ze nie mogą wyjść poza ustalony zestaw cech. trochę lepiej wypadają tu postacie kobiece jako cała grupa. Mają one zróżnicowane osobowości. Jedna z nich jest manipulatorką, druga jest szlachetna, a trzecia idealistyczna i romantyczna. Jedna gdyby wziąć pod uwagę każdą z kobiet oddzielnie znów pojawia się nijakość. Tylko narzeczona Alfonsa wypada przekonywująco. Hasenpfeffer wnosi sobą także dawkę prymitywnego, ciężko strawnego humoru, którymi czasami jest zwykłym, marnym slapstickiem. Historia i sam film są ciekawe do 30-40 minuty. Bohaterowie zostają wprowadzeni, fabuła się zawiązuje i gdy liczysz, że zacznie się prawdziwa przygoda film nieoczekiwanie staje w miejscu. Tempo spada drastycznie, oczywiście nie żeby na początku akcja pędziła jak szalona. Jednak jak dla mnie zbyt późno wprowadzono wątek grafa Alfonsa i jego narzeczonej. Nagle tracimy z oczu naszych bohaterów i dostajemy nowych, którzy i potem znikają. Oczywiście wprowadzenie tych postaci ma konsekwencja dla poczynań naszych bohaterów jednak ten zabieg wpłynął negatywnie na tempo akcji. Potem film wraca na swoje tory przygodowe jednak moim zdaniem zdecydowanie za późno. Również do ok. 40 minuty czyli do czasu pojawiania się w hacjendzie całkiem sprawnie wypada reżyseria i zdjęcia. Zwłaszcza ten pierwszy aspekt nie powinien dziwić gdyż za reżyserię odpowiadał tutaj Robert Siodmak, który po latach pracy w Hollywood wrócił by pracować w ojczystych Niemczech. Zdjęcia Holda także wypadają dobrze, zwłaszcza te statyczne plenerowe. Później natomiast zarówno kunszt Siodmaka i zdjęcia Holda stają się przeciętne. Została nam do omówienia jeszcze jedna, wcześniej wspomniana kwestia czyli tytułowy skarb Azteków, który wszyscy... mają gdzieś. Nikt tu nie spieszy by go zdobyć. Na początku mamy sekwencję ze skarbem by zapomnieć o nim aż do finału. Bohaterowie wprawdzie napominają o nim w trakcie filmu z 2-3 razy jednak nikt specjalnie nie trudzi się by go znaleźć. McGuffin z tego marny. Film jest co prawda pierwszą częścią dyptyku o złocie Azteków jednak jako samodzielny film kompletnie się nie broni i nie wiem czy mam ochotę sięgać po kontynuacje.