Widziałam film wczoraj wieczorem i od tamtej pory nie mogę przestać o nim myśleć, mam bardzo mieszane uczucia. Był to film bardzo wyczekiwany, zachęcał plakatem i obsadą aktorską. Nie potrafię jedynie odgadnąć sensu tego filmu. Zdaję sobie sprawę z przesłania, jednak pozostaje ono bez odpowiedzi. Współczesna Europa i uchodźcy niewątpliwie odgrywają tu rolę pierwszoplanową, choć jest to odrobinę naciągane. Film miał szokować? Dialogi nie powalały, sztuczna wymiana zdań w co drugiej scenie. Jedyne co wyciągnęłam ze "Słodkiego końca dnia" to masowość i upolitycznione zgrupowania ludzi, którzy czują się dotknięci słowami artystki, jednak tylko we własnym, bądź wspólnym interesie. Pięknie było to pokazane w ostatniej scenie, gdzie Janda zamknięta w klatce nie wzbudza jakiejkolwiek uwagi wobec przechadzających się po Volterrze jednostek. Swoją drogą nie sposób było nie skojarzyć w tym momencie charakterystycznego stylem Sorrentino.