Niezbadane są szlaki, którymi podążają moje filmowe przygody. Tym razem sięgnęłam po coś rodem z dalekiego wschodu. Japoński „Re/Member” wzbudził we mnie dość niekonwencjonalne odczucia. Szczerze: to jednocześnie świetny i kompletnie beznadziejny film, co postaram się nieco zarysować.
Rosyjska klątwa wybiera szóstkę licealistów do udziału w poszukiwaniu zwłok… Niekolegujące się wcześniej osoby mają za zadanie odnaleźć szczątki zamordowanej dziewczynki, które ukryte zostały na terenie kampusu. Zadanie nie jest jednak łatwe – Czerwona Osoba wciąż ich ściga, by bezlitośnie zamordować. Po śmierci następuje odrodzenia, a przeklęta pętla czasowa nie może zostać przerwana, nim nie ukończą przerażającego zadania.
To bardzo specyficzne kino. Nie dość, że osadzone w równie odległej kulturze, to jeszcze korzystające z całego niesztampowego arsenału, który pozytywnie kojarzyć mogą tylko osoby, które się kiedyś zagłębiły bardziej w koncepcje płynące z kraju kwitnącej wiśni. Produkcja bardzo przypominała mi klimatem mieszankę „Higurashi no Naku Koro ni” z „Corpse Party” – już same te tytuły budzą mieszane uczucia, więc cóż można powiedzieć o wersji aktorskiej łączącej te motywy… Jest tu nieco strasznie, bywa zabawnie, a przy tym ekscytująco. Pomiędzy horrorowymi pościgami doświadczyć można również zacieśniania więzów koleżeńskich wyjętych żywcem z jakiejś opowieści kategoryzowanej jako „okruchy życia”. Te skrajności mogą nie spodobać się osobom poszukujących bardziej klasycznych horrorów. Fanom japońskiej wrażliwości filmowej może jednak zdecydowanie przypaść do gustu. Podczas seansu czułam się niemalże jak nastolatka, która pochłaniała kiedyś ciągiem kolejne sezony anime.
Zabiegi wizualne potrafią tu być silnie niepokojące. Chociaż niektóre efekty specjalne mogą wzbudzić rozbawienie (niektóre są naprawdę BARDZO kiepskie). Szczęśliwie moim zdaniem przeważa uczucie zagrożenia. Doskonale klimat ten potęguje muzyka, która bezbłędnie akompaniuje kolejnym wydarzeniom. Dużym zaskoczeniem jest tu aktorstwo – niemal każda postać wzbudziła moją sympatię i miło obserwowało się ich poczynania. Jeśli podczas oglądania aż chce się kibicować bohaterom, to zostali dobrze przedstawieni.
Jeśli ktoś lubi niekonwencjonalne kino, jest niewrażliwy na absurdy, a przy tym drastyczne przeskoki w konwencji, to możliwie będzie się bawił na tym filmie dobrze. Ja spędziłam miłe półtorej godziny podczas oglądania, choć wiele rozwiązań było tu iście bzdurnych. Nawet w natłoku absurdów, „Re/Member” dostaje ode mnie 8/10, co jest z mojej strony dość dziwną oceną.