Miała być metaforyczna przypowieść, wyszedł kebab z sosem czosnkowym.
Założenie było ambitne, wzięto na stół kilka smakowitych, acz niezbyt łatwostrawnych kąsków (m.in. droga ku odkupieniu, współczesna Golgota, studium zła). Niestety żaden z nich nie doczekał się odpowiedniego podania, błyskotliwego rozwinięcia treści uwypuklającego charakteryzujące go wartości.
Zamiast tego wszystko wrzucono do blendera tandetnego, hipsterskiego montażu i zmiksowano w bezkształtną breję. Następnie całość bezpardonowo potraktowano tasakiem bezsensownej przemocy i nachalnie uzupełniono pełną garścią egzotycznych post-rockowych przypraw (wspomnieć warto choćby GY!BE, Explosions in the Sky czy Thee Silver Mt. Zion). W efekcie powstało danie mdłe, niezbyt sycące, a momentami wręcz obrzydliwe. Nawet talerz pięknie przystrojony malowniczymi zdjęciami (np. scena końcowa) raczej nie sprowokuje do przełknięcia tego dzieła przez gardło inne, niż należące do niespełnionego polonisty zmywającego podłogi w przydworcowej budce z kebabem.