Sięgnąłem po ten tytuł zachęcony przede wszystkim licznymi porównaniami do dzieł Tarkowskiego. I faktycznie, reżyser ewidentnie inspirował się twórczością rodaka. Zwiagincew chciał stworzyć dwie płaszczyzny filmu, tą dosłowną i metaforyczną. Rzecz w tym, że gdy oglądam dzieła Tarkowskiego, czuję na każdym kroku, że to coś więcej niż film, że mam styczność z niezwykłą formą sztuki, podczas gdy oglądając "Powrót" wcale tego nie czułem.
Film Zwiagincewa mnie nie wciągnął, zaciekawił, zainteresował, ale nie porwał. Uważam, że to dobry film ze względu na elementy audiowizualne, ciekawe przedstawienie relacji ojciec- synowie, tajemniczość i niedopowiedzenia oraz elementy metaforyczne, które mają nas prowadzić przez tą drugą płaszczyznę filmu.
No właśnie, mają. Oczywista jest metafora ojca jako Chrystusa, oczywista jest metafora powrotu jako zmartwychwstania (albo raczej jego odwrotności), no ale właśnie co z tego wynika? Ludzie piszący, że ten film to arcydzieło, nie argumentują tego stwierdzenia. Czy film jest arcydziełem tylko dlatego, że posiada liczne metafory?
Na pewno oceniłbym ten film wyżej, gdyby mnie bardzo wciągnął, sprawił, że nieustannie bym o nim myślał, tak się jednak nie stało, dlatego chciałbym się dowiedzieć, co w nim takiego jest.
PS. Podobało mi się zakończenie, tj kadry ze zdjęciami, na których ani razu nie było widać ojca. Bardzo intrygujące, stąd też oceniam na 7, a nie 6,5.
Idź tam oglądać "Nienawistną ósemkę" a nie zajmuj się sztuką filmową. Nie rzuca się z motyką na słońce.
Swoją drogą ciężko jest mi traktować na poważnie wypowiedź osoby, która pisze o porywaniu się z motyką na słońce, podczas gdy oceniła "Zwierciadło" na 3. Śmierdzi hipokryzją na odległość.
Akurat trafiłeś kula w płot bo Nienawistna ósemka również broni się na wielu płaszczyznach jako sztuka filmowa.Oba oczywiście dobre...
Film jest bardzo blisko doskonałości, ale jest kilka kwestii, które go od tego oddzielają. Nazbyt zwięzła fabuła jak na prawie dwu godzinny film, nieco za słaba gra dzieciaków (starszego szczególnie), zbyt duże oderwanie od rzeczywistości, tj. ma się poczucie sztuczności szczególnie w kwestiach mówionych ojca, nie jest to postać z krwi i kości, za dużo tu symboliki się w nim kumuluje. No i to, że choć można ten film interpretować na przynajmniej trzech płaszczyznach: wprost jako tragiczna opowieść o gwałtownym przejściu w dorosłość, bardziej psychologicznie o kwestiach wychowania i odpowiedzialności, metafizycznie (ta cała symbolika chrześcijańska, archetypy, alegorie), że aż wszystko w tym filmie przenosi się do innego wymiaru. Te możliwości interpretacji są super, ale one nie łączą mi się w spójną filmową całość, to się nie wyraża w filmie, dopiero sobie widz to składa do kupy po seansie, bo wcześniej mu to się nie skleja i łatwo tu przesadzić albo czegoś nie dostrzec.
W kolejnym filmie Zwiagincewa znów mamy totalne "wypłynięcie na głębię" i to albo się odrzuca z gory, albo wchodzi to w całości, ale przynajmniej wszystko tu jest spójne, przenika się wzajemnie. Dopiero od Eleny reżyser daje radę zbudować w pełni film "z drugim dnem" jednocześnie w nieodrealnionym świecie i z żywymi emocjonalnie bohaterami(choć nawet wtedy są to filmy bardzo chłodne).