Angielskie kryminały maja w sobie jakąś magię. Zwłaszcza te, których akcja dzieje się w wiktoriańskiej Anglii. Te ciemne uliczki, migoczące światła świec, tajemniczość i ciemność. Mokra drażniąca. Nie ma nic z aksamitnej czerni rozświetlonej blaskiem księżyca. Niedogolony detektyw, który niespiesznie ale konsekwentnie podąża śladami zbrodni. I zawsze zwycięża. Mężczyzna po przejściach... ale i kobieta z przeszłością. Duszna atmosfera bogatych domów, zakłamana arystokracja i miłość. Ona unosi się cały czas mimo, że na pierwszy rzut oka jej nie widać. Gdzie jest? A to już niech każdy sam zobaczy. Ja takie kino lubię.