Jako,że w poprzednim temacie zabawa się zbyt dobrze nie przyjęłą,postanowiłem spróbować na osobnym temacie... A więc, ogólna koncepcja jest taka,żeby umilić sobie czas oczekiwań na zwiastuny,a następnie sam film... jak? Spróbować napisać opowiadanie! Taką naszą, literacką wersję trzeciej części. Były już wasze propozycję co do tego, co byście widzieli w filmie? a teraz proponuję sprawdzenie Waszych literackich zdolności.:D Ja zacznę.
?Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!
Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu??
PS. Mam nadzieję, że historia, jak i sam pomysł przypadnie Wam do gustu? aby zabawa mogła trwać dłużej, starajcie się pisać dłuższe wypowiedzi. Może nie takie, jak moje, bo mnie ?trochę? poniosło?:D ?ale, jednak jedno zdanie to za mało. No i chronologia też jest ważna. Najpierw uwolnijmy Jacka z bebechów Krakena?Wiem, że już na początku byście chcieli opisać ślub Jacka i Eli, a zaraz później pożarcie Willa przez Krakena? ale wtedy zabawa nie będzie miała sensu. Tak więc? Miłej zabawy. O ile, takową podejmiecie.:D
RIVALDO mam prośbę znajdź sobie inne forum..bo te twoje puste żarty robią się już nudne....
Najlepiej zostań w swoim świecie Maćkolandii, i już z tamtąd nie wychodź...to jest forum,konkretnie temat o pisaniu opowiadania:D :D A nie jakiejś błazenady o Maciusiu-który jak pewnie wiele osób przyzna mi racje,stał się już nudny!!
Kilka godzin wcześniej Davy Jones siedział spokojnie w swojej kajucie pykając z fajki. Wtem dobiegł go odgłos pukania do drzwi:
-Wejść - rzekł Jones. U progu drzwi stał jeden z najbliższych podwładnych Jonesa - Crash z lekką obawą przyglądając się kapitanowi...
-Czego? - zapytał Jones.
-Ku Latającemu Holendrowi zbliża się okręt, pod Brytyjską banderą - rzekł Crash
-A co mnie to gówno obchodzi, wypuście Krakena - wykrzyczał Jones
-Ale ten okręt, należy chyba do Lorda Becketta.
-Beckett? Czego on tu chcę - żachnął Davy i wyszedł na pokład. Okręt Lorda Becketta wywiesił białą flagę na maszcie, a ku Latającemu Holendrowi zbliżała się malutka szalupa. Jones wydał rozkaz zatrzymania Holendra i sam nakazał zwodować łódkę. Wkrótce wraz z Crashem i ojcem Turnera wypłynęli na spotkanie delegacji kampanii Wschodnio-indyjskiej:
-Dlaczego zakłócacie mój spokój, Brytyjczycy? - zapytał - Czyżbyście chcieli oddać mi moje serce?
-Poniekąd - odpowiedział Norrington - najpierw jednak musisz coś dla mnie zrobić...
-Ja mam Wam pomóc? - roześmiał się Davy.
-W zamian za swoje serce, Jones
-W takim razie, co mógłbym dla Was zrobić, śmiertelnicy?
-Sprawi Ci to na pewno przyjemność. To trzy malutkie sprawy. Po pierwsze, dostaniesz pozwolenie, a wręcz nakaz, na oczyszczenie wód oblewających świat z piratów.
-Zaczyna się ciekawie. Kontynuuj - rzekł Jones
-Po drugie, przyprowadzisz niejakiego kapitana Sparrowa przed obliczę Lorda Becketta żywego.
-Wykonalne - rzekł Jones, uśmiechając się pod nosem.
-Po trzecie, Will Turner i Elizabeth Swann mają umrzeć...- Bill Turner popatrzył oniemiały na Norringtona - Przy wykonywaniu tych zadań przestrzegać będziesz tylko jednej zasady: Wszystkie chwyty dozwolone...
Po uzgodnieniu warunków umowy obie szalupy zawróciły w kierunku swoich okrętów. Davy Jones tymczasem rozmawiał z podwładnymi:
-Panie, co teraz zrobimy? Czyż poddamy się rozkazom Brytyjskich psów...- zapytał Crash.
-Póki co, musimy stwarzać przynajmniej pozory współpracy - odpowiedział Jones
-Pozory, co zamierzasz? - zapytał Bill Turner.
-Kiedy wykonamy już dla nich zadania, pozostanie im tylko jeden problem. Ja. Zamiast oddać mi serce, zabiją mnie i zatopią Latającego Holendra.
-Jak temu zaradzimy?
-Choć nigdy nie myślałem, że to powiem jest tylko jedna nadzieja. Jack Sparrow...
-Sparrow, przecież został połknięty przez Krakena. Poza tym on ...
-Zdradzi nas to pewne - rzekł Jones - ale wcześniej przy odrobinie szczęścia odzyska moje serce i co najważniejsze, doprowadzi mnie... do Willa Turnera...
Bill Turner siedział zdębiały na łódce, przysłuchując się całej rozmowie. Davy Jones tak spokojnie mówił o jego synu, jakby go tu w ogóle nie było. Bill wiedział, co Jones zamierza zrobić z jego synem. Choć nie wiedział jeszcze dokładnie, co zrobi, wiedział, że musi zaradzić tej katastrofie... Will był dla niego wówczas całym światem...
* * *
Jack Sparrow nie wiedział, gdzie się znajduje, nie miał żadnej możliwości nawigacji, nie wiedział jak dopłynąć z powrotem na Karaiby... Smutki utapiał w kilku butelkach rumu, który znalazł w spiżarni. Nucąc melodie I'm a pirate, siedział oparty o burtę, co chwila czerpiąc z butelki obfite ilości alkoholu. Wtem za plecami usłyszał pełne przerażenia krzyki i huk z armat. Ociężale podniósł się z posadzki i wyjrzał za burtę. W odległości zaledwie dwóch mil morskich, dwa okręty przystąpiły do wzajemnego szturmu. Oba statki były wielkie, lecz Jack zwrócił uwagę tylko na kolosalny biały okręt, wielkości Czarnej Perły:
-Biała Perła - wyszeptał i rzucił się do steru...
Czarna Perła to był szczyt marzeń młodego Jacka Sparrowa. Gdy służył pod wodzą Barbossy, zawszę marzył, żeby choć raz stanąć za sterem tego jakże pięknego statku? nie dane mu to było jednak przez kilka lat jego poruczniczej służby. W wyniku pewnych komplikacji, o których Jack już nie pamiętał, zastąpił starego Barbossę na kapitańskim mostku. Od tego pamiętnego dnia, Czarna Perła stała się dla niego matką, której miłości nigdy nie doświadczył, żony, której nigdy mieć nie chciał i kochanką? nie. Kochanki to Czarna Perła mu nie musiała zastępować. Sparrrow od dziecka był przystojniakiem, doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał trwonić daru, jakim obdarzyła go Matka Natura. Nie było szansy, której Kapitan Czarnej Perły by nie wykorzystał, aby uwieść, rozkochać i porzucić. Jack nie przywiązywał się do kobiet. Jak to pirat. Ale, prócz Czarnej Perły, jeszcze jeden statek wzbudzał kiedyś w Jacku podobne emocje. Bliźniacza siostra jego ukochanego okrętu, taka sama, a zarazem jakże różniąca się. Biała Perła. Miał okazję kilkakrotnie spotkać ów statek. Jeszcze w czasach, gdy służył jako porucznik. Białą Perłą dowodziła niejaka Toriette.
Białowłosa, piękna i młoda. Nie zwracała uwagi na przyszłego kapitana, mimo,iż często gościła się w kajucie Barbossy. Barbossa,zapytany pewnego dnia,cóż go łączy z ową niewiastą, odparł: ?Miłość?? Gdy ówczesny porucznik spojrzał na niego, jakby właśnie kazał zatopić własny statek, dodał: ?Miłość, Jack. Miłość do morza.?. Sparrow jednak wiedział, że okrzyki towarzyszące każdej wizycie pięknej pani kapitan, nie są tylko głosami zachwytu i bezsłownymi elegiami ku morzu i jego pięknie. Ciągnęło tę dwójkę do siebie. Do czasu. Do czasu, gdy Toriette wybiegła z kabiny Barbossy, zeszła po drabince do szlupy i wróciła na swój statek. Potem, załoga przez chwil parę musiała cucić swego kapitana, który nagi leżał na podłodze swego miejsca odpoczynku. Jako, że kobieta to pamiętliwe stworzenia, nie dalej, jak tydzień po owym wydarzeniu, Jack na własnej skórze odczuł, co może zrobić urażona niewiasta, zwłaszcza jeżeli ma pod sobą załogę, złożoną z samych mężczyzn i szereg armat, które na jej rozkaz atakować mogą statek byłego kochanka. Po owej walce, krwawej i zaciekłej, kapitanowie Pereł pogodzili się w swych kajutach, tak, jak się godzą kochankowie? i zostali przyjaciółmi.
Swietne!!!!Dalej Mistrzu!DALEJ!:D NIE MOGE SIE DOCZEKAC DALSZEJ CZESCI!!!!!!!!!!:D
Requel.... jak zwykle arcydzieło...no i powiem szczerze jestem pod wrażeniem "miłośc do morza" -też na to cierpie:D
Boskie opowiadanko:D :D oby tak dalej:D
Dziękuję... dziękuje... po co te kwiaty... to nic takiego... ot,taki epizodzik z życia Barbossy... chciałem się wziąć za bitwe morską... ale za mało terminó żeglaskich znam,żeby wiarygodnie było... doszkole się dziś,bądź jutro... i dopiero bitwę opiszę... chyba,że współautor owej histori,niejaki JA,który pisać też cudownie potrafi mnie uprzedzi... zobaczymy,jak to będzie... ale dziękuję za pochwały i czekam w końcu na jakieś słowa krytyki... wszak mój warsztat literacki na samych pochawałach rozwijać się nie będzie...
Pierwszą część bitwy przeprowadziłem "JA" - drugą pozostawiam już Tobie... Miłego pisania i dużo wemy twórczej...
P.S. Mam nadzieje, że pierwsza część podobała się Wam, drodzy forumowicze i będzie kompatybilna z Twoja wizją przyszłości Raguel...
Pozdrawiam...
Ciemne, burzowe chmury zakryły tarczę słoneczną, gdy oba okręty zbliżały się do siebie na odpowiednią odległość, by wystrzelić pierwszą salwę kul armatnich. Nie było ani chwili czasu na taktykę, wszyscy tak bardzo pochłonięci byli przygotowaniami. Trzydziestu członków załogi zgromadziło się pod pokładem okrętu Barbossy, by na rozkaz kapitana przygotować pierwszą salwę kul. Pozostała część marynarzy nabiła już muszkiety, niektórzy przygotowali haki do zarzucenia na wrogi okręt, jeszcze inni dobyli szpad i oczekiwali na rozwój wydarzeń? Wśród tych ostatnich byli Elizabeth i Will ? nieco zagubieni w świetle osobistych porachunków Barbossy.
Tymczasem głodna zemsty Toriette maszerowała wzdłuż sterburty Białej Perły, co chwila wydając coraz to nowe rozkazy dla reszty załogi. Wreszcie oba statki zbliżyły się do siebie na odległość 30 sążni. W tym momencie piorun rozbił się o niespokojną taflę wody? Załoga obu statków na chwilę zamarła bez ruchu, uważając uderzenie pioruna znakiem?
Naglę tę niczym niezmąconą ciszę przerwały strzały z armat. Majtkowie nabijali kule i bez namysłu uderzali w statek oponenta.
Barbosa - kapitan hiszpańskiego galeonu zwanego Vencedor (Zwycięzca) bardzo sprawnie zorganizował defensywę, obracając okręt dziobem do fal? Następnie trzydzieści armat wydało z siebie przeraźliwy huk, poczym kule uderzyły o bakburtę Białej Perły...
Vencedor był jednak zdecydowanie mniej trwałym okrętem, toteż gdy prawa burta znacząco ucierpiała w jednym ze starć, Barbosa zdecydował się na ryzykanckie posunięcie. Doskonale wiedział, że załoga Białej Perły jest znacznie liczniejsza, jednak skierował swój statek w taki sposób, by umożliwić abordaż. Po niespełna 5 minutach okręty zbliżyły się do siebie, na odległość pięciu sążni. Kilkadziesiąt haków zarzucono na sterburtę Perły. W chwile później, rozgorzała walka? Załoga Barbosy z niespotykaną determinacją i zaciekłością ruszyła na bój. Wszyscy Ci, który liczyli na wsparcie ze strony kapitana, srogo się zawiedli. Próżno było szukać Barbosy wśród zgrzytu szabli i huku muszkietów. Kapitan Barbosa był już pod pokładem i z poły wyciągniętą szablą śmiał się w twarz Toriette.
W momencie fuzji dwóch okrętów Gibbs był jedną z pierwszych osób, które przeskoczyło na pokład Białej Perły. Pełen niemiłych wspomnień, w stosunku do okrętu Toriette chciał jak najszybciej rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść. Sądził, że gdy Toriette zostanie pokonana, Barbosa skorzysta z usług Białej perły, a on biedny Gibbs będzie mógł zostać kapitanem Vencedora i w znak lojalności do kapitana Sparrowa, samodzielnie popłynie na poszukiwanie Krakena? Od razu po zeskoczeniu na okręt wroga, Gibbs zwalił z nóg dwóch majtków i wdał się w pojedynek szermierczy z kolejnym?
Tymczasem pod pokładem Toriette bez słowa wyjaśnień rozpoczęła pojedynek z Barbobosa. Szabla w szable, ostrze w ostrze, tak zaciekle walczyła ze sobą dwójka kochanków:
-Ładna bluzka Toriette, zawsze Cię w niej lubiłem. Uwydatniała Twoje największe walory ? wycedził Barbosa próbując rozproszyć panią kapitan?
-Mówiłeś, że kochasz mnie za charakter ? odpowiedziała Toriette?
-Tani chwyt ? odrzekł cynicznie Barbosa, po czym w afekcie złości Toriette użyła za dużo siły, chcąc uderzyć kapitana Barbose. Ten zrobił unik, w wyniku czego pani kapitan wylądowała bezbronna na deskach:
-I co teraz, kochanie?
-Nienawidzę Cię ? odpowiedziała Torriette, plunąwszy mu w twarz.
-Zawsze ceniłem Cię za szczerość ? odrzekł Barbosa, po schował broń, usiadł na krześle i wyjął zza pazuchy zielone jabłko, biorąc obfitego kęsa.
-No, już zabij mnie, na co czekasz? ? zapytała kapitan Białej Perły.
-Mamy szanse Toriette, mamy szanse odzyskać Czarną Perłe i wypełnić przepowiednie?
-Jak to? Gdzie ona jest?
-Naiwny kapitan, którego już miałaś wątpliwą przyjemność poznać, niejaki Jack Sparrow?Pamiętasz?
-Skąd wiesz, że on ma perłę? ? zapytała Toriette, po czym przyjrzawszy się uśmiechniętym rysom twarzy Barbosy wyszeptała odpowiedź ? Tia Dalma?
-Już niedługo będziemy mieli w dłoniach klucz do zdobycia największego skarbu mórz? - odrzekł Barbosa i pogrążył się w marzeniach?
Jednak nawet on nie wiedział, jak blisko jest odnalezienia owego klucza. Ze wskazówek Tii Dalmy, wywnioskował natomiast, iż Jack Sparrow jest jedyną przeszkodą na jego drodze. Nie podejrzewał jednak, że ten śmieszny, ekscentryczny kapitan, znany ze swych kocich ruchów będzie w stanie tak bardzo pokrzyżować jego plany.
Tymczasem, walka miała już się ku rozstrzygnięciu. Załoga Vencedora ubożała z minuty na minutę i przy życiu pozostała już garstka ludzi z Lizzie Swann, Gibbsem i Willem Turnerem na czele. Jednakże, żaden z walczących, w ferworze walki nie dojrzał zbliżającego się okrętu, o czarnych masztach i takiej samej konstrukcji? Na horyzoncie pojawiła się więc Nowa Nadzieja?
JA,jak zwykle rewelacyjnie... można się z Tobą skontaktować jakoś,poza filmwebem? Gadu-gadu,adres email? Póki co, to tylko my tworzymy tą historię... byśmy się podzielili wizjami... materiałem... żeby się nic nie pokrywało... hm? Jak współpraca,to na całego. Jak coś,daj znać. Mój numer gg to 8075466. Pozdrawiam.
Nie chcę się wtącać, bo tu nic nie piszę (za to uważnie czytam), ale zdawało mi się, że to Barbossa z ekipą są w posiadaniu Białej Perły, a nie ta Torriette (sorki, jak pomyliłam pisownię). Tak ktoś napisał we wcześniejszych historyjkach, a podobno miało się nie zmieniać sensu opowiadania.
Nie zmieniamy sensu opowiadań... W jednym z tekstów JA... Barbossa wypowiada kwestię "W końcu płyniemy na Biała Perłę..."... Więc statek Torriette jest Biała Perłą... A statek Barbossy to Zwycięzca... To taka dygresja malutka:D
Swojego numeru gg, prawdę mówiąc nie pamiętam, ale jest chyba w opisie na blogu. Zajrzyj i napisz, jeśli chcesz...:)
Will delikatnie objął Elizabeth ramieniem, po czym fachowo zaczął oceniać w myślach swoje szanse. Wyrośnięta, pozbawiona szyi i, najprawdopodobniej, jakichkolwiek komórek mózgowych załoga Białej Perły otoczyła ich ze wszystkich stron, on nie miał w ręku szabli, a do tego wszystkiego dochodził jeszcze Barbossa, uroczo gaworzacy ze śliczną, obficie wyposarzoną przez naturę białowłosą, uzbrojoną po zęby dziewoją. Na szczęście, Gibbs nie rzucił się jeszcze na biedną Lizzie, próbując brutalnie pozbawić ją ewentualnej cnoty, bo to już William uznałby za zwyczajną, brutalną złośliwość losu.
Pan Blomwood uśmiechnął się nikczemnie, wykonując dłonią swoisty, umowny gest, symbolizujący ścinanie głowy, po czym machnął w stronę blondwłosej kapitan, ukazując wszystkim wydatne ubytki w swoich siekaczach.
- To co, pani kapitan, nakarmimy dzieciarnią rybki? - zapytał, wzbudzając tymi słowami istną ekstazę wśród swoich kamratów. Barbossa popatrzył na dziewczynę łagodnie, wciąż jednak nie opuszczając floretu, który trzymał na wysokości jej brzucha.
- Więc, pani kapitan? - wysyczał złowieszczo, obnarzając lekko zęby.
Toriette, jak zawsze, kiedy intensywnie się nad tyymś zastanawiała, przygryzła z pasją pełną wargę, białą głowę przekrzywiła w lewą stronę.Po prawdzie, po pamiętnym incydencie z głupią uwagą Barbossy, trochę zbyt ostrą wymianą zdań i brawurowym obezwładnieniem go w obronie własnej obiecała sobie, że, obojętnie, co by się nie stało, jego głowa zawiśnie kiedyś nad jej kominkiem, ale, nie wykluczało to przecież owocnej współpracy. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a wręcz przeciwnie, dzięki przymierzu zawartym z brodatym kapitanem mogłaby sporo zyskać. Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie grała do końca fair... Ale, kurczę, kto w tych czasach wogóle przestrzega jakichkolwiek zasad?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, szablę wsadziła spowrotem za szeroki pas. Kiwnęła lekko brodą.
- Puścicie ich wolno -rozkazała swobodnie, na co banda chłystków, udających profesjonalnią załogę, zareagowała istnym jękiem rozpaczypo czym przeciągnęła się, jak dzika kotka i spojrzała z ukosa na dawnego kochanka - Cholera, Barbossa, zaintrygowałeś mnie. Czyżbym miała omamy od słońca, czy to, co powiedziałeś przed chwilą, brzmiało jak prośba o pomoc?
Barbossa odpowiedział jej pełnną uznania miną.
- Moja droga Toriette, bezczelna, jak zawsze. Otóż nie, to nie była prośba, a jedynie... delikatna sugestia.
Pełne usta uśmiechnęły się ironicznie.
- Myślałam, że wyrosłeś z bawienia się w sugestie w chwilii, w której dostałeś ode mnie pogrzebaczem w klejn...
- Khem, po co te szczegóły? - brutalnie przerwał jej Barbossa, symulując jednocześnie nagły atak kaszlu.
Cienka brew wystrzeliła w górę niczym błyskawica.
- Dla ubarwienia historii.
Powietrze między nimi na powrót stało się na tyle gęste, że bez większego trudu, możnaby ciachać je nożem na cieniutkie plasterki. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając z oczu jego schowanych w przepastnych fałdach koszuli dłoniach, mężczyzna zaś, z niewzruszonym wyrazem twarzy, mierzył ją ciekawskim wzrokiem.
- Więc. Jaka będzie twoja decyzja?
Tym razem dziewczyna zareagowała serdecznym śmiechem.
-Niech stracę, cholera, w końcu może być całkiem zabawnie - położyła rękę na wydatnym biodrze, po czym pogroziła towarzyszowi palcem - A jak nie... najwyżej, zetnę komuś parę kończyn i znowu będzie po mojej myśli -klepnęła się lekko w klatkę piersiową i zatarła z zadowoleniem ręce- Panie Blomwood, na litość boską, proszę już schować tę wykałaczkę i dać biedakom spokój -jak burza podleciała do swojego bosmana i brutalnie klepnęła go w potylicę- A wy na co się gapicie? -zapytała wściekle, widząc obserwujących ją z otwartymi ustami członków własnej załogi - Chłopaki, ruszać tłuste dupska i zostawić państwa - bezceremonialnie kopnęła jednego z osiłków w ośrodek przyjemności, po czym podszedła do Willa i klepnęła go poufale w ramię.
- Witajcie, wybaczcie moim ludziom karyggodne zachowanie, to w końcu tylko mięso armatnie- powiedziała szybko, nie tracąc czasu na zbędne ceregiele. Lizzie spojrzała na nią nieufnie.
- A właściwie, kim pani jest? - zapytała nieśmiało, zaciskając palce na dłoni Williama. Toriette wyszczerzyła do niej białe zęby.
- Nazywam się Toriette i od dziś stałam się waszym sprzymierzeńcem.
W tej samej chwili przez umysł pana Gibbsa przetoczyła się istna litania wyzwisk. Zbyt długo był marynarzem, żeby nie przekonać się o tym, że kobiety niezbyt dobrze sprawdzają się w roli sprzymierzeńców.
UWAGA!!!
Wszystkich,którzy doczytali do tego momentu, proszę o udanie się na sam dół strony,do mojego posta opatrzonego hasłem WYJAŚNIENIE I CIĄG DALSZY. Tam zostanie wyjaśnione czym ten skok spowodowany...
* * *
Jack Sparrow wynurzył się z pod pokładu ?Czarnej Perły?. W jednej dłoni trzymał starą, pordzewiało szablą, gdyż na całym pokładzie nie było lepszego orężu. W drugiej natomiast dzierżył dumnie lunetę, którą miał zamiar wykorzystać do oceny sytuacji. Wtem jednak, mimo iż okręt był bardzo blisko walczących statków, wszystkie krzyki, jęki, huki i zgrzyty ucichły. Sparrow, z gracją jaguara podbiegł do burty i przycisnął lunetę do oka. Jego oczom ukazał się krajobraz po bitwie? Pokład wypełniony był martwymi ciałami piratów, a na bakburcie Sparrow dojrzał skrępowanych Willa i Elizabeth oraz dyskutujących z nimi Barbose i dziwnie znajomą kobietę? Jack był poważnie zaniepokojony powrotem z zaświatów Barbosy i pojawieniu się Toriette na wodach? gdziekolwiek się znajdowali, bo w rzeczywistości Jack nie spodziewał się, że płynie po Oceanie Spokojnym? Gdy Sparrow dostrzegł, że walka była zakończona, a Tuner i Elizabeth skazani na nie zbyt przyjemną przyszłość, Jack obrócił się do steru i pokierował statek w przeciwną stronę, wybierając tym samym najszybszą drogę ucieczki. Sparrow liczył, że zdoła odpłynąć niezauważony. Biegając po całym okręcie i ustawiając żagle do wiatru szeptał w panice:
-We Got a problem, Jack?
* * *
Tymczasem na pokładzie Białej Perły Toriette odbywała z Willem I Lizzie bardzo przyjemną pogawędkę:
-A więc jaki jest cel waszej wyprawy? ? zapytała białowłosa kobieta.
-Płyniemy, by odnaleźć Jacka ? rzuciła krótko Lizzie.
-Jack? Jack Sparrow? ? zapytała zdziwiona kobieta? W tym momencie jednak stojący plecami do rozmówców Will dostrzegł w oddali dziwnie znajome rysy okrętu:
-Do sterów! Prędko! Czarna Perła ? wykrzyczał jednym tchem i rzucił się do żagli?
W jednym momencie po przeciwnych stronach okrętu Barbosa i wymienili porozumiewawcze spojrzenia?
-Tam może być Jack! Chyba go odnaleźliśmy! ? wydała okrzyk radości Elizabeth.
-Tak, oby to był Sparrow. Nawet nie wiesz, jak się uciesze, mogąc go ponownie zobaczyć. A zwłaszcza jego wspaniały okręt? - odpowiedziała Toriette, po czym stanęła za sterem optymalizując prędkość statku. Barbosa, tymczasem drapiąc się po brodzie ukuwał kolejną złowieszczą intrygę?
Podczas gdy Eli, Will i Barbossa oddawali się radosnej integracji, Jack, nieświadomy niczego, co miało miejsce na obu statkach, starał się zmusić swój okręt do jak największego wysiłku. Nie był w stanie jednak osiągnąć zadowalającej go prędkości. Wszak takim statkiem, jak Czarna Perła nie jest w stanie pokierować tylko jeden człowiek. Nawet Kapitan Jack Sparrow. Trudno było w pojedynkę zapanować jednocześnie nad sterem, nad układem żagli, sprawdzać zanurzenie i inne tego typu przyjemności, w których zwykle kapitanowi statku pomaga jego załoga. Tym razem, pirat, który splądrował Nassau nie oddając ani jednego strzału był zdany tylko na siebie. I radził sobie nadzwyczaj dobrze. Niepokojąco dobrze.
- Zbyt łatwo? zbyt prosto? coś jest nie tak? zaraz coś się?
Nie zdążył dokończyć swej myśli. Nagłe Czarna Perła zaczęła kręcić się wokół własnej osi.
Z nienaturalną wręcz prędkością. Zupełnie tak, jakby ni stąd, ni zowąd pod statkiem pojawił się?
- Wiiiiiiiirrrr?. Skąąąąądddddddd naaaaaaaa peeeeeeeeełłłłłłnyyyyyyyyym mooooooooorzuuuuuuuuuu rooooooooooobiiiiiiiiiiiiiiiiiii wiiiiiiiiiiiirrrrrrrrrrrrrrrrr?????!!!!!!! ? takim oto stwierdzeniem całą tę nadzwyczajną sytuację skomentował kapitan Czarnej Perły.
Perły, która w oka mgnieniu wpadła pod wodę, jakby wciągnięta przez Krakena.
***
Jack obudził się, przemoczony do suchej nitki. Leżał na pokładzie swojego ukochanego statku i kasłał wodą, której nałykał się podczas niecodziennego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest wpadnięcie w wir morski, który pojawił się nagle pod statkiem, którym akurat płynął. Jack rozejrzał się. Owszem, był na statku. Ale nie był na morzu. Był? pod nim. Podbiegł do burty, spojrzał w dół i zobaczył piaszczyste dno.
- Spadłem na dno? to koniec?
Wokół statku znajdowała się jakaś bariera. Nie było widać jej granic. Stworzona została jakby po to, aby powstrzymać wodę przed zalaniem statku. Zapewne tak wyglądałoby Morze Czerwone ze Starego Testamentu, gdyby nie rozstąpiło się, tylko zamknęło się i utworzyło kopułę na Ludem Wybranym. W takiej właśnie kopule znajdowała się Czarna Perła, a wraz z nią jej kapitan. Jack wiele rzeczy widział na oczy, ale taki obrazek musiał zdziwić, jeśli nie przerazić, każdego.
- Ładnie tutaj, prawda, Sparrow? ? Jack usłyszał za sobą bulgoczący głos, przerywany uderzeniami drewnianej nogi o pokład.
- Całkiem? przytulnie? Czymże zawdzięczam kolejne spotkanie, Jones?
- Zanim dopłynąłbyś do Białej Perły? ech? dawno już nie stałeś za sterami, czyż nie?
- No tak? jak by nie patrzeć? całkiem? no.. tak będzie z?
- Nieważne. Widać, że niepotrzebnie zostawiłem rum w spiżarni? Nie chcę, żebyś to odebrał jako przejaw litości, czy też? w każdym bądź razie? mam swoje powody. Nie dziękuj.
- Za co mam?
Po raz kolejny tego dnia, natura nie pozwoliła dokończyć Jackowi jednej ze swych pirackich myśli.
-... dziękować??
Jack rozejrzał się i ze zdziwieniem odkrył brak podwodnego krajobrazu i Davy'ego Jones'a
Odkrył równierz coś co go przeraziło. Nie był to Kraken, wielki wir, brak wiatru,
lecz zawartość butelki, w której nie tak dawno przyjemnie chlupotał rum...
Barbosa wraz Toriette rozpoczęli pogoń za Sparrowem. Nieświadomi niecnych planów kapitanów-kochanków, Will i Elizabeth wypełniali wszystkie powierzone polecenia. Czarna Perła poruszała się wolno, gdyż prowadziła ją tylko jedna osoba. Brakowało zaledwie kilkuset metrów do statku Jacka, gdy ten zaczął nagle wirować i... zapadł się pod wodę. Nieświadomi i zaszokowani Barbosa i Toriette wcale nie zmniejszyli prędkości statku, wciąż pędząc w kierunku zachodnim. Przepłynęli prawie dwie mile morskie, kiedy to się stało. Majtek dyżurujący na bocianim gnieździe spojrzał za siebie i tam zobaczył wynurzający się z pod wody okręt - Czarną Perłę... Marynarz szybko powiadomił Toriette o obrocie spraw, a ty nieomal zapłakana wykrzyczała:
-Jacku Sparrow, to nie koniec! Zemszczę się... - po czym zwróciła się do głodnej rozrywki załogi:
-Rekiny nie pójdą dzisiaj spać głodne - powiedziała wskazując na grupkę ocalałych z załogi Vencedora:
-CO SIĘ DZIEJE?! - wykrzyczała Elizabeth, lecz jej ręce oplótł już szorstki sznur...
-Stop, zmieniłam zdanie, co do panny Swann. Pokażemy jej, jakie zastosowanie na naszym statku posiada reja...
Załoga Białej Perły już oplotła reje grubym sznurem, gdy z pod czarnego kapelusza przemówiła postać kapitana Barbossy:
-Zabijcie, kogo chcecie. Ale panna Swann zostaję... Pierwszy na deskę niech pójdzie ten nadęty grubas... Nigdy Cię nie lubiłem, Gibbs...
* * *
Bill Turner po tym, co usłyszał od Davy'ego Jones podczas zawierania paktu z Lordem Beckettem był roztrzęsiony. Długi czas nie mógł pozbierać myśli, wciąż poszukując jakiejś nadziei dla syna... Wiedział, że Davy Jones zniszczy go przy każdej możliwej okazji. Wiedział też, że jest tylko jedna osoba, od której kaprysu lub przypływu odwagi może zależeć życie syna. Skierował więc list. List do jedynej osoby na świecie, która może uchronić Willa przed ręką wroga. List do Jacka Sparrowa...
* * *
Jack Sparrow obudził się na pokładzie Czarnej Perły. W zasadzie wszystko było w najlepszym porządku. Z wizjami Jonesa miał już spokój na jakiś czas, a Biała Perła była zbyt daleko, by ponownie dogonić Sparrowa, nawet przy jego nielicznej załodze. Zatem, jak już wspomniałem w zasadzie wszystko było w porządku. Wszystko, oprócz małego nieistotnego szczegółu. W ręku Jack trzymał butelkę, w której spoczywał mały poszarpany liścik. Chcąc, nie chcąc Jack odczytał jego zawartość:
Barbosa wraz Toriette rozpoczęli pogoń za Sparrowem. Nieświadomi niecnych planów kapitanów-kochanków, Will i Elizabeth wypełniali wszystkie powierzone polecenia. Czarna Perła poruszała się wolno, gdyż prowadziła ją tylko jedna osoba. Brakowało zaledwie kilkuset metrów do statku Jacka, gdy ten zaczął nagle wirować i... zapadł się pod wodę. Nieświadomi i zaszokowani Barbosa i Toriette wcale nie zmniejszyli prędkości statku, wciąż pędząc w kierunku zachodnim. Przepłynęli prawie dwie mile morskie, kiedy to się stało. Majtek dyżurujący na bocianim gnieździe spojrzał za siebie i tam zobaczył wynurzający się z pod wody okręt - Czarną Perłę... Marynarz szybko powiadomił Toriette o obrocie spraw, a ty nieomal zapłakana wykrzyczała:
-Jacku Sparrow, to nie koniec! Zemszczę się... - po czym zwróciła się do głodnej rozrywki załogi:
-Rekiny nie pójdą dzisiaj spać głodne - powiedziała wskazując na grupkę ocalałych z załogi Vencedora:
-CO SIĘ DZIEJE?! - wykrzyczała Elizabeth, lecz jej ręce oplótł już szorstki sznur...
-Stop, zmieniłam zdanie, co do panny Swann. Pokażemy jej, jakie zastosowanie na naszym statku posiada reja...
Załoga Białej Perły już oplotła reje grubym sznurem, gdy z pod czarnego kapelusza przemówiła postać kapitana Barbossy:
-Zabijcie, kogo chcecie. Ale panna Swann zostaję... Pierwszy na deskę niech pójdzie ten nadęty grubas... Nigdy Cię nie lubiłem, Gibbs...
* * *
Bill Turner po tym, co usłyszał od Davy'ego Jones podczas zawierania paktu z Lordem Beckettem był roztrzęsiony. Długi czas nie mógł pozbierać myśli, wciąż poszukując jakiejś nadziei dla syna... Wiedział, że Davy Jones zniszczy go przy każdej możliwej okazji. Wiedział też, że jest tylko jedna osoba, od której kaprysu lub przypływu odwagi może zależeć życie syna. Skierował więc list. List do jedynej osoby na świecie, która może uchronić Willa przed ręką wroga. List do Jacka Sparrowa...
* * *
Jack Sparrow obudził się na pokładzie Czarnej Perły. W zasadzie wszystko było w najlepszym porządku. Z wizjami Jonesa miał już spokój na jakiś czas, a Biała Perła była zbyt daleko, by ponownie dogonić Sparrowa, nawet przy jego nielicznej załodze. Zatem, jak już wspomniałem w zasadzie wszystko było w porządku. Wszystko, oprócz małego nieistotnego szczegółu. W ręku Jack trzymał butelkę, w której spoczywał mały poszarpany liścik. Chcąc, nie chcąc Jack odczytał jego zawartość:
Jack, pamiętasz, kiedyś uratowałem Ci życie,
nie podziękowałeś mi wtedy, choć wcale o to nie prosiłem.
Wiedziałem, że nadejdzie dzień, w którym będę
potrzebował Twojej pomocy. Oto ten dzień, zaklinam
Cię Jack, chroń mojego Syna...
Bill Turner...
Wtem Jack, w przypływie nagłego poczucia obowiązku ... zszedł do spiżarni i zabrał z niej butelkę rumu...
Opróżniwszy ją jednym duszkiem, powrócił na pokład i oddając sygnalizacyjny strzał z muszkietu stanął za sterem i ruszył w kierunku Białej Perły, szepcząc w kółko pod nosem:
-Dlaczego zawsze muszę wykazywać się nadgorliwym męstwem?
Tak naprawdę, wiedział on, że prawdziwym celem jego wyprawy nie było uchronienie od śmierci Willa, bo to było mu nawet na rękę. Jack przypomniał sobie o Pannie Lizzie Swann i starych porachunkach z kapitanem Barbosą i jego kochanką...
Rumu w butelce nie było. Jonesa również. Tym,co przeszkodziło Jackowi w dokończeniu myśli był potworny wiatr,który na morzu zwykle zwiastuje nadejście potężnej fali. Fali nie było. Wiatr ucichł. Jack rozejrzał się wokoło. Woda nad nim była coraz przejrzystrza. Poczuł również, że Perła również na wodzie się unosi. Ponownie spojrzał za burtę i nie dostrzegł już piaszczystego podłoża. Gdyby w tamtych czasach istaniały windy towarowe, Jack mógłby powiedzieć,że wraz ze swym statkiem znalazł się na wodnej jej wersji. Wody pod statkiem przybywało. Nad statkiem ubywało. Perła wznosiła się ku powierzchni, pchana jakąś magiczą siłą.
***
Załogi obu statków stały przy burtach i przyglądały się temu,co się dzieję z morzem pod nimi. Między Białą Perła,a Zwycięzcą, woda pieniła się,jakby za chwilę miało się z niej wynurzyć coś dużego. Coś naprawde dużego. Na krótką chwiłe woda ustała,aby za sekundę wystrzelić w powietrze gigantycznym gejzerem. Woda zalała oba pokłady i stojące na nich załogi. Nikt nie wiedział,co się wydarzyło. Po chwili, przeżyli kolejny wstrząs,gdy pomiędzy dwoma statkami, pojawił się trzeci. Z czarnymi żaglami, które wszyscy doskonale skojarzyli. Nikt nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nawet kapitanowie statków zaniemówili,gdy przed ich oczami ukazała się Czarna Perła.
No i oto mi właśnie chodziło... znów nam się wersje zdarzeń pokryły... Nie wiem,c Ty masz zamiar pisać... Ty nie wiesz,co ja pisze... i powstaje niezrozumiały fabularny chaos... JA. Daj jakieś namiary na siebie. Gdzie sie podzielimy materiałem. Bo pisanie w nieświadomości obu autorów nie wyjdzie temu opowiadaniu na dobre...
WYJAŚNIENIE I CIĄG DALSZY!!!
Wszystkich, którzy nie zrozumieli tego co się stało z naszą historią (a mają do tego niezrozumienia pełne prawo), informuję, iż w skutek nadgorliwości autorów czyt. Raguela i JA, którzy za wszelką cenę chcieli zamieścić swoje teksty i wstawiali dwie różne wersje tych samych wydarzeń, które zaczęły się wykluczać, nastąpiły pewne komplikacje fabularne, których skutkiem jest te oto wyjaśnienie. Wszystkich chętnych, którzy chcą dalej śledzić losy naszego opowiadania, prosimy o przeczytanie całości od pierwszego posta, aby nie zgubić po drodze fabuły. Następnie, gdy dojdziecie do drugiego, dłuższego tekstu Lene, kontynuujcie lekturę od tego, co zamieszczamy poniżej. Nie zwracajcie uwagi na to, co jest powypisywane między postem Lene, a tym sprostowaniem?:D Od jutra, ciąg dalszy będzie tworzony od wersji wydarzeń z tego posta. Przepraszamy za utrudnienia w czytaniu i dołożymy wszelkich starań, by podobna sytuacja nie miała miejsca w przyszłości. Miłej Lektury!!!
* * *
Jack Sparrow wynurzył się z pod pokładu ?Czarnej Perły?. W jednej dłoni trzymał starą, pordzewiało szablą, gdyż na całym pokładzie nie było lepszego orężu. W drugiej natomiast dzierżył dumnie lunetę, którą miał zamiar wykorzystać do oceny sytuacji. Wtem jednak, mimo iż okręt był bardzo blisko walczących statków, wszystkie krzyki, jęki, huki i zgrzyty ucichły. Sparrow, z gracją jaguara podbiegł do burty i przycisnął lunetę do oka. Jego oczom ukazał się krajobraz po bitwie? Pokład wypełniony był martwymi ciałami piratów, a na bakburcie Sparrow dojrzał skrępowanych Willa i Elizabeth oraz dyskutujących z nimi Barbose i dziwnie znajomą kobietę? Jack był poważnie zaniepokojony powrotem z zaświatów Barbosy i pojawieniu się Toriette na wodach? gdziekolwiek się znajdowali, bo w rzeczywistości Jack nie spodziewał się, że płynie po Oceanie Spokojnym? Gdy Sparrow dostrzegł, że walka była zakończona, a Tuner i Elizabeth skazani na nie zbyt przyjemną przyszłość, Jack obrócił się do steru i pokierował statek w przeciwną stronę, wybierając tym samym najszybszą drogę ucieczki. Sparrow liczył, że zdoła odpłynąć niezauważony. Biegając po całym okręcie i ustawiając żagle do wiatru szeptał w panice:
-We Got a problem, Jack?
* * *
Tymczasem na pokładzie Białej Perły Toriette odbywała z Willem I Lizzie bardzo przyjemną pogawędkę:
-A więc jaki jest cel waszej wyprawy? ? zapytała białowłosa kobieta.
-Płyniemy, by odnaleźć Jacka ? rzuciła krótko Lizzie.
-Jack? Jack Sparrow? ? zapytała zdziwiona kobieta? W tym momencie jednak stojący plecami do rozmówców Will dostrzegł w oddali dziwnie znajome rysy okrętu:
-Do sterów! Prędko! Czarna Perła ? wykrzyczał jednym tchem i rzucił się do żagli?
W jednym momencie po przeciwnych stronach okrętu Barbosa i wymienili porozumiewawcze spojrzenia?
-Tam może być Jack! Chyba go odnaleźliśmy! ? wydała okrzyk radości Elizabeth.
-Tak, oby to był Sparrow. Nawet nie wiesz, jak się uciesze, mogąc go ponownie zobaczyć. A zwłaszcza jego wspaniały okręt? - odpowiedziała Toriette, po czym stanęła za sterem optymalizując prędkość statku. Barbosa, tymczasem drapiąc się po brodzie ukuwał kolejną złowieszczą intrygę?
* * *
Podczas gdy Eli, Will i Barbossa oddawali się radosnej integracji, Jack, nieświadomy niczego, co miało miejsce na obu statkach, starał się zmusić swój okręt do jak największego wysiłku. Nie był w stanie jednak osiągnąć zadowalającej go prędkości. Wszak takim statkiem, jak Czarna Perła nie jest w stanie pokierować tylko jeden człowiek. Nawet Kapitan Jack Sparrow. Trudno było w pojedynkę zapanować jednocześnie nad sterem, nad układem żagli, sprawdzać zanurzenie i inne tego typu przyjemności, w których zwykle kapitanowi statku pomaga jego załoga. Tym razem, pirat, który splądrował Nassau nie oddając ani jednego strzału był zdany tylko na siebie. I radził sobie nadzwyczaj dobrze. Niepokojąco dobrze.
- Zbyt łatwo? zbyt prosto? coś jest nie tak? zaraz coś się?
Nie zdążył dokończyć swej myśli. Nagłe Czarna Perła zaczęła kręcić się wokół własnej osi.
Z nienaturalną wręcz prędkością. Zupełnie tak, jakby ni stąd, ni zowąd pod statkiem pojawił się?
- Wiiiiiiiirrrr?. Skąąąąądddddddd naaaaaaaa peeeeeeeeełłłłłłnyyyyyyyyym mooooooooorzuuuuuuuuuu rooooooooooobiiiiiiiiiiiiiiiiiii wiiiiiiiiiiiirrrrrrrrrrrrrrrrr?????!!!!!!! ? takim oto stwierdzeniem całą tę nadzwyczajną sytuację skomentował kapitan Czarnej Perły.
Perły, która w oka mgnieniu wpadła pod wodę, jakby wciągnięta przez Krakena.
***
Jack obudził się, przemoczony do suchej nitki. Leżał na pokładzie swojego ukochanego statku i kasłał wodą, której nałykał się podczas niecodziennego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest wpadnięcie w wir morski, który pojawił się nagle pod statkiem, którym akurat płynął. Jack rozejrzał się. Owszem, był na statku. Ale nie był na morzu. Był? pod nim. Podbiegł do burty, spojrzał w dół i zobaczył piaszczyste dno.
- Spadłem na dno? to koniec?
Wokół statku znajdowała się jakaś bariera. Nie było widać jej granic. Stworzona została jakby po to, aby powstrzymać wodę przed zalaniem statku. Zapewne tak wyglądałoby Morze Czerwone ze Starego Testamentu, gdyby nie rozstąpiło się, tylko zamknęło się i utworzyło kopułę na Ludem Wybranym. W takiej właśnie kopule znajdowała się Czarna Perła, a wraz z nią jej kapitan. Jack wiele rzeczy widział na oczy, ale taki obrazek musiał zdziwić, jeśli nie przerazić, każdego.
- Ładnie tutaj, prawda, Sparrow? ? Jack usłyszał za sobą bulgoczący głos, przerywany uderzeniami drewnianej nogi o pokład.
- Całkiem? przytulnie? Czymże zawdzięczam kolejne spotkanie, Jones?
- Zanim dopłynąłbyś do Białej Perły? ech? dawno już nie stałeś za sterami, czyż nie?
- No tak? jak by nie patrzeć? całkiem? no.. tak będzie z?
- Nieważne. Widać, że niepotrzebnie zostawiłem rum w spiżarni? Nie chcę, żebyś to odebrał jako przejaw litości, czy też? w każdym bądź razie? mam swoje powody. Nie dziękuj.
- Za co mam?
Po raz kolejny tego dnia, natura nie pozwoliła dokończyć Jackowi jednej ze swych pirackich myśli.
***
-... dziękować??
Jack rozejrzał się i ze zdziwieniem odkrył brak podwodnego krajobrazu i Davy'ego Jones'a
Odkrył równierz coś co go przeraziło. Nie był to Kraken, wielki wir, brak wiatru,
lecz zawartość butelki, w której nie tak dawno przyjemnie chlupotał rum...
***
Rumu w butelce nie było. Jonesa również. Tym,co przeszkodziło Jackowi w dokończeniu myśli był potworny wiatr,który na morzu zwykle zwiastuje nadejście potężnej fali. Fali nie było. Wiatr ucichł. Jack rozejrzał się wokoło. Woda nad nim była coraz przejrzystrza. Poczuł również, że Perła również na wodzie się unosi. Ponownie spojrzał za burtę i nie dostrzegł już piaszczystego podłoża. Gdyby w tamtych czasach istaniały windy towarowe, Jack mógłby powiedzieć,że wraz ze swym statkiem znalazł się na wodnej jej wersji. Wody pod statkiem przybywało. Nad statkiem ubywało. Perła wznosiła się ku powierzchni, pchana jakąś magiczą siłą.
***
Załogi obu statków stały przy burtach i przyglądały się temu,co się dzieję z morzem pod nimi. Między Białą Perła,a Zwycięzcą, woda pieniła się,jakby za chwilę miało się z niej wynurzyć coś dużego. Coś naprawde dużego. Na krótką chwiłe woda ustała,aby za sekundę wystrzelić w powietrze gigantycznym gejzerem. Woda zalała oba pokłady i stojące na nich załogi. Nikt nie wiedział,co się wydarzyło. Po chwili, przeżyli kolejny wstrząs,gdy pomiędzy dwoma statkami, pojawił się trzeci. Z czarnymi żaglami, które wszyscy doskonale skojarzyli. Nikt nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nawet kapitanowie statków zaniemówili,gdy przed ich oczami ukazała się Czarna Perła.
Ech... Dla mnie,który to pisał, ta instrukja obsługi opowiadań jest trudna do zrozumienia... Dlatego te dwie strony odchodzą w niepamięć... a ja za chwilę zrobię MEGA PORZĄDEK na tym temacie... i wszystkie fragmenty napisane już skleję... i stworzę pierwszy rozdział.
PIRACI Z KARAIBÓW ? NA KRAŃCU ŚWIATA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
autorstwa: Raguela, CRB, JA, Pchałki, Lene i Liriel
*** (Raguel)
Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!
Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu?
*** (CRB)
Jack poczuł potworne ciepło i otworzył oczy. Bezkresne, piszczyste równiny rozciągały w nieskończoność. Jego zdziwienie nie miało granic - próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, ale jedyne co pamiętał to ohydny oddech Krakena - później juz tylko ciemność.
Jack wstał i kilkoma płynnymi ruchami starł piasek z siebie. Czuł potworny żar i oddałby wszystko za butelke rumu.
- Gdzie ja jestem - wyszeptał.
Nie miał pojęcia w którą stronę iść bowiem wszędzie ta sama bezkresna pustynia. Wyjął busolę. Kompas początkowo szalał we wszystkie strony lecz po chwili wskazał pewien kierunek. Spojrzał w tą stronę i nieopodal zauważył swój wierny kapelusz.
- O, na początek może być!- wykrzyknął z zadowoleniem.
Podszedł pewnym lecz niezdarnym krokiem gdyż piasek utrudniał mu chodzenie. Kiedy go podniósł zauważył coś dziwnego na piasku. Nie przypominało mu to niczego, jakby kawałek czerwonego kamienia. Niepewnym ruchem próbował to podnieść. Nagle w spod piasku zaczęło się coś wynurzać. Tak gwałtownie i szybko, że wręcz odrzuciło Jacka.
-KRAB?! -przeszło mu przez myśl.
Stworzenie przypominało kraby które znał każdy żeglarz jednakże był jakiś inny.
Gigantyczny prawie na dwa metry krab stanął nad Jackiem kłapiąc żarłocznie kleszczami. W tej chwili nieopodal Jacka ziemia zaczęła się znowu unosić oraz w kilku innych miejscach. Po chwili wokół Jack zebrała się pokaźna grupa krabów oraz innych stworzeń. Uszłyszały kleszcze pierwszego kraba i wygłodniałe od wieków powstały z głębokiego snu z piaszczystych otchłani.
Jack Sparrow mocno wytrzeszczał oczy, był oszołomiony i sparaliżowany.
-O...-wyszeptał Jack.
*** (CRB)
Kapitan Jack Sparrow był w powaznych tarapatach. Uwięziony w zaswiatach i otoczony przez zgraje zmutowanych stworzeń miał tylko jedno wyjście - walczyć o zycie. A może o duszę?
Bez zastanowienia wyciągnął szablę i pistolet. Echo wystrzału, dym i zapach prochu - jedno ze stworzeń dostało prosto w slepia kwicząc przy tym jak zażynane prosie. Drugie bydle, które było najbliżej otrzymało cios szablą między oczy wylewając zielone wnętrzności na Jacka. Płynnym ruchem wstał na nogi i uciekając mijał kraby giganty oraz ich szczypce cudem unikajac śmierci. W końcu zatrzymał się zdyszany gdyż zobaczył coś o wiele bardziej przerażającego. Oto tysiące olbrzymich skorupiaków i pajako podobnych stworzeń otoczyły Jacka. Poczuł się jak w olbrzymim mrowisku bez szans na ucieczkę i przezycie. Tysiące morderczych kleszczy zbliżało się z kazda sekunda. Dziwaczne stwory właziły na siebie, przeracając się byle tylko dopaść go jako pierwsze. W tej samej chwili kiedy Sparrow przygotował się do odparcia pierwszego ataku nagle tysiące paskudnych potworów zaczęło zagrzebywać się w piasku by po chwili pozostawić pustynię tak pustą jak na początku. Usłyszał za sobą odgłosy stapania po piasku. Kiedy się odwrócił tajemnicza postać ujawniła swe oblicze.
-Davy Jones - wyszeptał Jack szczerząc zęby.
- Jak Ci się tu podoba, Jack -wypowiedziała ohydna, ośmiornicza gęba z szyderczym uśmieszkiem.
*** (Raguel)
Jack myślał gorączkowo.
- Davy Jones... to jego świat... jego świat... nawet słoja z ziemią nie mam... i tak pewnie na nic by się nie zdał.
Kapitan Holendra był coraz bliżej. Jack zaczął uciekać. Mimo wielu ran,które odniósł w walce z krabami,był szybszy od kulejącego Jonesa. Biegł ile sił w nogach. Na choryzoncie dostrzegł jakąś postać. Przyspieszył. Gdy był już w stanie dostrzec zarys postaci,zamarł. To był Davy Jones. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku,z którego przybiegł. Rany zaczęły krawić jeszcze obficiej. Zaczął kuleć. Był zmuszony przystanąć. Zamknął oczy. Kilka płytkich oddechów. Podniósł głowę. I stanął twarzą w... hm... ...z Jonesem.
- Nie uciekniesz Sparrow! To mój świat! Wiem,co się kłębi w twej głowie... znam wszystkie twoje decyzje,zanim je podejmiesz. Nie uciekniesz stąd. Masz jeszcze 100 lat służby do odpracowania. I musisz odzyskać moje serce! Albo oddaj mi swoje... - wyciągnął rękę,w której po chwili pojawiło sie bijące serce.
Jack poczuł silne ukłucie w klatce piersiowej. I po raz kolejny, skurcze żołądka Krakena wybudziły go ze snu.
-Może to i lepiej, pomyślał. Nie za ciekawie się tam zaczęło robić...
Wymacał miejsce, gdzie u zwykłych śmiertelników zwykle znajduje się serce. Pik-pik wciąż pikało. Ale jednak nie wszystko było tak, jak być powinno. W paru miejscach Jack krwawił. W miejscach, w których został zraniony przez kraby. Sięgnął po swą szablę i cofnął rękę z obrzydzeniem. Ostrze było całe w zielonej posoce. Posoce kraba.
-Co to ma być... Przecież to był tylko sen... a jeśli nie? Jeżeli to była jakaś chora kraina półsnu stworzona przez Jonesa?
Jack nie wiedział co myśleć. Wiedział jedno. Musi się stąd wydostać. Zanim soki trawienne Krakena również go strawią. Bądź zostanie zabity przez swoje sny, które wcale,a wcale snami być nie musiały.
*** (CRB)
-Ostanim moim więźniem w czeluściach Krakena był Barbossa, bowiem jego ciało i woń padliny zwabiła mojego potworka. Barbosa uciekł z mojej krainy przez tą wiedźmę Tia Dalmę która znalazła jakiś diabelny sposób. Ale to ostatni taki mój błąd. Ty Jack'u Sparrow'ie nie będziesz z pewnością nastepnym! - powiedział Davy Jones (telepatycznie do Jacka).
*** (Raguel)
Tymczasem, w Port Royal, w jednej z przepięknie umeblowanych pomieszczeń, przed lustrem stał mężczyzna. Wyprostowany, dokładnie ogolony, uczesany. Podziwiał swoje odbicie w lustrze. I z satysfakcją poprawiał każdą, nawet najmniejszą nierówność na swym nowym mundurze. W komnacie rozległo się pukanie.
- Wejść. - odrzekł, surowym tonem, mężczyzna przed lustrem.
W lustrze dostrzegł stojącego za nim posłańca z herbem Kompanii Zachodnio-Indyjskiej na piersi. Młodzian zasalutował. Mężczyzna kiwnął głową.
- Admirale, jest pan proszony na audiencję u Lorda Becketta.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Posłaniec ukłonił się lekko i pospiesznym krokiem, opuścił komnatę. Mężczyzna, nazwany admirałem, nałożył perukę, jeszcze raz przejrzał się w lustrze i ruszył w ślad za chłopcem na posyłki. Jako, że droga do sali, w której rezydował Lord mieściła się w drugim skrzydle dworu, admirał miał czas na przemyślenia.
- Pewnie chodzi o serce Jonesa? Beckett podjął już decyzję, jak je wykorzystać. I z tym, zapewne będzie związane kolejne zadanie?
Jego domysły potwierdziły się już w komnacie Lorda, gdy stał na baczność przy biurku i wsłuchiwał się w plan, który Beckett przedstawiał mu od chwil paru. I wcale mu się ten plan nie podobał.
- Lordzie? chciałbym zauważyć, że?
- ?że co? Admirale Norrington, waszym zadaniem jest wypełnianie rozkazów, a nie ich kwestionowanie? czy wyrażam się jasno?
- Ależ oczywiście? ale?
- Żadnych ale! ? podniósł głos Lord
- ALE ? wyraźniej zaznaczył Norrington ? ale co jeśli Jones mnie pojmie? zaciągnie do załogi?
- Wydaję mi się, że jednak zbyt szybko podjąłem decyzję o twoim awansie?
- Ale to jest samobójstwo! Bez załogi?! Bez broni?! Z jednym sztyletem przy pasie?! Wysyłasz mnie na pewną śmierć!! Lordzie. ? dodał po chwili.
- Zapominasz się. A nie wysyłam Cię na Latającego Holendra, abyś walczył? tylko, żebyś ustalił warunki współpracy. A to będzie gwarantem twego bezpieczeństwa. ? rzucił na stół skórzany woreczek, z którego dobiegał odgłos bijącego serca. Serca kapitana Latającego Holendra.
*** (JA)
Pięciomasztowy kolos wpłynął na spokojną toń Atlantyku. Za rufą zostawił już ledwo dostrzegalne brzegi Hispanioli i teraz, dumnie pędził na południe, dziobem wyznaczając odległy cel rejsu. Kapitan Barbosa, stał wyprostowany na pokładzie wielkiego okrętu, w kolorze bieli. Jedną ręką ujarzmiał ster, w drugiej z kolei trzymał nadgryzione, zielone, soczyste jabłko, którym raczył się co jakiś czas...
Słońce pokazało się na horyzoncie, inaugurując tym sposobem rozpoczęcie nowego dnia, a zatem i nowej przygody. Pokład wydawał się być całkowicie pusty, gdyż załoga pogrążona była jeszcze w głębokim śnie. Wtem z głębi okrętu wynurzyła się czyjaś sylwetka. W kierunku Barbosy zbliżała się złotowłose uosobienie urody i gracji... Kapitan patrzył z podziwem na jej idealne kształty, licząc na pełne ciepła powitanie. Niemniej, bardzo się rozczarował. Elizabeth obrzuciła go zimnym spojrzeniem i zapytała ironicznym tonem:
-Gdzie teraz zamierzasz nas doprowadzić, królu Atlantyku?
-Płyniemy w jedynym słusznym kierunku, by odzyskać Czarną Perłę...- odpowiedział zamyślony Barbosa, po czym ze złością ugryzł spory kawałek jabłka.
-Jacka!
-Cóż takiego?
-Płyniemy, by uratować Jacka, Czarna Perła nie jest celem naszej wyprawy...
-Słuchaj dziecino, póki co ja tu jestem kapitanem, a co za tym idzie, ja decyduję, gdzie popłyniemy, zrozumiano?
Elizabeth odwróciła się i podeszła do jednej z beczek na broń. Wyciągnęła szablę, ostrzem celując w pierś Barbosy:
-Nadal czujesz się tak pewnie, Barbosa?
-Dziecino, gdzie Twoje zasady, chcesz zabić bezbronnego? - wyszeptał z przerażeniem Barbosa, po czym prędko dodał: Nie zabijesz mnie, jestem Wam potrzebny, jeśli chcecie uratować Sparrowa.
-Chyba nie wiesz do czego kobieta jest zdolna, prawda?- zapytała Elizabeth, a na jej twarzy malował się szyderczy uśmiech. W tym momencie Barbosa, korzystając z chwili nieuwagi, dobył szabli i skrzyżował ją z bronią panny Swann:
-Słyszałem, że Turner uczył Cię szermierki. Nie myślisz chyba jednak, że jakaś kobieta mogłaby pokonać starego Barbose, co? - wycedził kapitan.
Wtem, Elizabeth podjęła błyskotliwą decyzję. Wykorzystała pewność siebie Barbosy i kopniakiem uruchomiła ster. Nagle, statek zakołysał się, a z pod pokładu dało się słyszeć okrzyk wyrwanej z letargu załogi. Swann, w samą porę uchwyciła się steru i utrzymała równowagę, jednak Barbosa zachwiał się i z łoskotem uderzył o pokład. Elizabeth kopnęła broń Barbosy spoczywającą na ziemi, tak by ten nie mógł jej dosięgnąć i podeszła do kapitana, przyciskając ostrze szabli do jego szyi:
-Wspominałam Ci już, że nie wiesz do czego kobieta potrafi być zdolna? - zapytała z szyderczym uśmiechem. Tymczasem przestraszona załoga wybiegła na pokład i w chwilę później wszyscy otoczyli sprawców zaistniałej sytuacji:
-Morale załogi, bardzo się chyba teraz zachwieją. Stracisz autorytet, prawda Barbosa? - rzekła panna Swann. Elizabeth szukała po tłumie twarzy Willa, lecz tego nigdzie nie było... Jej oczy znalazły go przy sterze. Will objął kontrole nad okrętem, jednak wydawał się być zupełnie niezainteresowany rozwojem sytuacji. Rozzłoszczona Eli powiedziała:
-Teraz Barbosa, poinformuj mnie łaskawie, dokąd płyniemy ?
-Kraken zaatakował w Imperium Chińskim... - rzekł Barbosa i nie wzruszony powstał z ziemi, otrzepując z płaszcza pokładowy brud. Cel rejsu był zatem znany...
*** (Pchełka)
Elizabeth otworzyła szeroko oczy, znów usnęła na straży.Wśród migoczących gwiazd na niebie nie było widać ani księżyca, ani jednej chmury....Lizz wstała z beczki na której przysnęła.
Odgarnęła włosy i wzrokiem odszukała Willa.Pomagał zawieszać żagiel. Uśmiechnęła się i zwróciła wzrok w zupełnie inna stronę.
Odskoczyła gdyż odwracając głowe ujżała przed soba miła twarz Tii Dalmy
-Wystraszyłaś mnie!-powiedziała.
-Nie bardziej niż ty mnie Elizabeth.-odpowiedziała kobieta co pare minut spoglądając na Turnera.
-Widzisz tam coś?-zapytała dziewczyna trochę podirytowana zachowaniem szamanki
-Will Turner, jest ważny.Nie możecie go stracić.
-Will....
-Tak..-powiedziała i uśmiechnęła się lekko odeszła zostawiając Elizabeth z własnymi przemyśleniami.Nie zdążyła odejść daleko. Lizz wstała i podbiegła do niej.
-A Jack,? Po co płyniemy po Jack'a skoro liczy się Will.
-Jack jest częścią tej układanki
-Układanki?!-zdziwiła się
-Nie wszystko jest proste.
-A jak go znajdziemy ?
-Wszystko w swoim czasie.Jack Sparrow jest bliżej niż wszyscy myślicie.Księżyca już nie widać.Jesteśmy prawie na krańcu świata...
Elizabeth rozejrzała się po niebie. Rzeczywiście nigdzie nie można było dojżeć pięknego zjawiska jakim był księzyc. Żagle miotały się na wietrze, delikatnie rozwiewając Włosy Elizabeth...
Panie Gibbs!-rozległ się donośny okrzyk Willa.
Nie słysząc odpowiedzi przyjaciela zawołał jeszcze raz.
-Panie Gibbs!!!!
Joshamee Gibbs wyłonił się z pod pokładu wyraźnie zaspany, oczy lekko zaróżowione od ścierania snu z powiek.Wyczołgał sie z pod pokładu ,widac było że miał bliższe spotkanie ze stałym przyjacielem pirata -Rumem
-Tak jest panie Turner.
-Musisz nam pomóc...
-W czym?
-Patrz.!-powiedział i wskazał na zbliżający się statek.
Wszyscy spojrzeli w stronę ,którą wskazał Will.
-To pirackie Flagi.-powiedział Gibbs
Załoga spojrzała po sobie mierzą się wzrokiem .Elizabeth zadrżała, Will lekko wzdrygnął się na wypowiedziane przez Gibbs'a zachrypłym głosem "PIRACKI"
*** (Lene)
Toriette zmrużyła niebezpiecznie oczy. Obcasy jej wysokich, skórzanych butów stuknęły w zbutwiałą podłogę, palce zanurzyły się w obciętych na wojskową modułę białych włosach, kontrastujących z czekoladową opalenizną.
Dziewczyna przygryzła z konsternacją wargę. Nawet z tej odległości mogła wyraźnie dostrzec krzątającą się po pokładzie, barczysta, wysoką postać w czarnym kapeluszu, z długą, krzaczastą brodą. Bezimienny statek, który widziała z daleka, z bliższej perspektywy nagle wydał się jej jeszcze ciekawszym łupem, niż przed chwilą. Ostrożnie złożyła lunetę i z nabożną wręcz czcią włożyła ją do skrawka materiału, udającego koszulę, po czym odwróciła lekko głowę w kierunku stojącego za nią bosmana, niezbyt wysokiego człowieczka o przyprószonej siwizną ciemnej czuprynie.
- Proszę się przygotować do abordażu, panie Blomwood - zarządziła władczo, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna kiwnął lekko głową, i już miał zamiar zwoływac całą załogę, kiedy nagle, kobieta zatrzymała go jednym ruchem nadgarstka.
- Ale, zanim pan odejdzie... -zaczęła niepewnie, dziękując w duchu niebiosom, że na jej opalonej skórze nie będzie widać ani śladu rumieńców. Pan Blomwood rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Tak, pani kapitan? - zapytał nerwowo bawiąc się zwisającym mu z szyi łańcuszkiem. Dziewczyna odwróciła się twarzą w jego stronę i z niesamowitą pewnością siebie, wręcz graniczącą z pychą, spojrzała swojemu podwładnemu w oczy.
- Mam do pana pewną ważną sprawę, panie Blomwood - rzekła, wciąż nie spuszczając go z jasnego, świdrującego spojrzenia jadowicie zielonych oczu. Człowieczek spojrzał tęsknie za pośpiesznie skręcającym w przeciwną stronę statkiem, który miał się przecież już za chwilę stać ich nowym łupem.
- Czy to... - zaczął niepewnie, urywając natychmiast pod wpływem jednego ruchu jej wąskich brwii.
- Niestety, wymaga ona natychmiastowej konsultacji z panem.
- Ale... ten... statek... - próbował bronić swoich racji, wskazując palcem na oddalającą się łajbę. Kobieta wzruszyła ramionami.
- Nie ucieknie. A nawet jeżeli... - położyła dłoń na swojej wyszczerbionej szabli- to i tak niezbyt daleko.
Mężczyzna westchnął głęboko.
- Pani kapitan, nie chcę podważać pani autorytetu, ale...
- Jak wyglądają moje piersi w tej bluzce?
Pan Bloomwod, mimo całej swojej wielkiej tolerancji dla wszelkiej maści dziwactw ukochanej pani kapitan, był w tym momencie tak zaszokowany, że jedyną trafną ripostą, na którą było go w tej chwili stać, było zduszone, niezbyt inteligentne, ale za to pełne treści:
- Co?
Toriette prychnęła z irytacją, niczym dzika kotka.
- Jesteś głupi, głuchy, czy tylko tak dobrze udajesz? -zapytała, chwytając się kurczowo za nieśmiało wychylające się spod fałdek materiału sprawczynie owego zamieszania - Jak moje bliźniaczki wyglądają w tym łachu? Dobrze?
Mimo narastającego uczucia zażenowania, pan Blomwood znalazł w sobie na tyle dużo samozaparcia, żeby uśmiechnąć się zawadiacko.
- Idealnie, pani kapitan.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym złapała zatkniętą za pas szablę i poczęła nią histerycznie wymachiwać, co jakiś czas rzucając takie zwroty jak "szubrawiec", " portowa kanalia" czy "cholerny złodziej rumu".
Po tylu latach wreszcie była gotowa na spotkanie z Barbossą.
A do tego jej piersi wyglądały znakomicie.
*** (JA)
Tymczasem Gibbs, Turner i panna Swann wymieniali swoje uwagi, co do kolejnych działań... Wszyscy byli zgodni:
-Jeżeli zwiększymy prędkość do dwunastu węzłów i popłyniemy z wiatrem w plecy, zdołamy uniknąć konfrontacji - fachową opinie wydał Will. Wywołało to aprobatę u wszystkich innych uczestników dyskusji. Wtem, obradujący usłyszeli niski, pełen podniecenia głos, dochodzący zza pleców:
-Staniemy do walki - rzekł twardo kapitan Barbosa. W dłoni trzymał już szpadę, a za swoimi plecami miał prawie całą załogę - wszyscy byli zwolennikami starcia okrętów:
-Chyba jesteście przegłosowani - rzekł Barbosa. Wtem panna Swann wyrwała się z pytaniem:
-Dlaczego kapitanie? Czyż nie umknęlibyśmy nieprzyjacielowi, gdybyśmy postąpili zgodnie z wskazówkami Willa?
-Oczywiście, że byśmy umknęli... Płyniemy w końcu "Białą Perłą".
Wszyscy uczestnicy wyprawy, zamarli na te słowa:
-Co takiego? - ozwał się wreszcie Gibbs.
-Architekt, który zaprojektował Czarną Perłę, wcześniej wybudował jej siostrę, jedyny na morzu biały okręt... To trochę nieudany projekt, ale jeśli chodzi o parametry, ten okręt, nieznacznie ustępuję Czarnej Perle. Teraz, gdy poznaliście już tajemnice tego okrętu, przygotujcie się do abordażu...
-Nie prościej byłoby zniszczyć ich kilkoma salwami z armat? - wyrwał się jeden z majtków.
-Moja stara znajoma, chciałaby pewnie uciąć sobie ze mną małą pogawędkę...
***
Jack Sparrow siedział zamyślony na jednej z nieprzetrawionych części połkniętego okrętu. Zupełnie nie wiedział, co począć. Rozważał już wydostanie się z wnętrza Krakena przez odbyt, gdy wtem, usłyszał kojącą uszy melodie, dochodzącą z głębi przewodu pokarmowego Krakena. Ostrożnie stawiając każdy krok skradał się w dół oślizgłego korytarza, gdy dostrzegł źródło dźwięku. Na środku korytarza wznosiły się olbrzymie organy, na których z zaangażowaniem wygrywał złowieszczą melodie, nie kto inny, jak Davy Jones...
-Dobrze spałeś, Jack? - zapytał Jones
-Miewałem przyjemniejsze sny... - odpowiedział Sparrow.
-Panna Swann była ich bohaterem, jak mniemam...
-Nie, Czarna Perła jest zdecydowanie piękniejszym obiektem...
-Kłamiesz, Jack i sam dobrze o tym wiesz...
-Jeżeli mamy tak sobie rozmawiać, to przydałaby się butelka rumu. Wtedy, lepiej mi się zwierzać.
-Nie przyszedłem tu bez powodu, Sparrow.
-Czyżbyś potrzebował mojej pomocy?
-Nie, teraz to ty potrzebujesz mojej pomocy - rzekł tryumfalnie Jones - Przyszedłem po spłatę długu...
-Nie przyłączę się do Twojej załogi, jeśli o to chodzi... Strasznie u Was śmierdzi rybami...
-Na to również przyjdzie pora, Sparrow. Teraz jednak mam dla Ciebie inne zadanie, chodzi o moje serce?
-Serce nie sługa, Davy...
-Musisz je dla mnie odzyskać.
-Sam nie potrafisz.
-Zawarłem z Beckettem i jakimś kitajcem układ, na mocy którego pozostanę pod ich władzą przez jakiś czas, w zamian za serce...
-Cóż, jeśli dobrze się spiszesz, dostaniesz je z powrotem. Powodzenia! - rzekł Jack i ruszył w drugą stronę.
-Oni nie wiedzą, że ty tu jesteś Jack...
-Jaki to ma związek?- zapytał Sparrow.
-Odzyskasz je dla mnie...
-A co ja z tego będę miał?
-Unikniesz śmierci - rzekł Jones, a Sparrow ryknął z bólu, gdy na jego ręku pojawiła się krwawa dziura...
-Mam jakieś inne wyjście?
-Żadnego Sparrow, żadnego - rzekł Davy. Jack Sparrow poczuł jak krew nachodzi do jego oczu. Czuł niewyobrażalny ból, jakby miał zaraz umrzeć. Oczy same mu się zamykały, jednak Jack nie poddawał się. W końcu, zrezygnowany opadł z łoskotem na ciepłe podłoże.
***
Sparrow obudził się. Nie czuł już bólu, więc nałożywszy na głowę kapelusz, powstał z posadzki i rozejrzał się. Wokół niego rozpościerał się bezkresny, morski krajobraz, a on sam znajdował się na dziwnie znajomym okręcie. Na Czarnej Perle dokonano kilku znaczących modyfikacji, lecz najważniejsze było to, że Jack Sparrow znów był jej kapitanem... Jack żyłby zapewne odtąd długo i szczęśliwie, gdyby nie wyszyta na ramieniu klepsydra, w której zaczął przesypywać się piasek. Pod znamieniem widniał napis "Masz rok, Sparrow. Jeden rok, to od śmierci krok..."
***
Kilka godzin wcześniej Davy Jones siedział spokojnie w swojej kajucie pykając z fajki. Wtem dobiegł go odgłos pukania do drzwi:
-Wejść - rzekł Jones. U progu drzwi stał jeden z najbliższych podwładnych Jonesa - Crash z lekką obawą przyglądając się kapitanowi...
-Czego? - zapytał Jones.
-Ku Latającemu Holendrowi zbliża się okręt, pod Brytyjską banderą - rzekł Crash
-A co mnie to gówno obchodzi, wypuście Krakena - wykrzyczał Jones
-Ale ten okręt, należy chyba do Lorda Becketta.
-Beckett? Czego on tu chcę - żachnął Davy i wyszedł na pokład. Okręt Lorda Becketta wywiesił białą flagę na maszcie, a ku Latającemu Holendrowi zbliżała się malutka szalupa. Jones wydał rozkaz zatrzymania Holendra i sam nakazał zwodować łódkę. Wkrótce wraz z Crashem i ojcem Turnera wypłynęli na spotkanie delegacji kampanii Wschodnio-indyjskiej:
-Dlaczego zakłócacie mój spokój, Brytyjczycy? - zapytał - Czyżbyście chcieli oddać mi moje serce?
-Poniekąd - odpowiedział Norrington - najpierw jednak musisz coś dla mnie zrobić...
-Ja mam Wam pomóc? - roześmiał się Davy.
-W zamian za swoje serce, Jones
-W takim razie, co mógłbym dla Was zrobić, śmiertelnicy?
-Sprawi Ci to na pewno przyjemność. To trzy malutkie sprawy. Po pierwsze, dostaniesz pozwolenie, a wręcz nakaz, na oczyszczenie wód oblewających świat z piratów.
-Zaczyna się ciekawie. Kontynuuj - rzekł Jones
-Po drugie, przyprowadzisz niejakiego kapitana Sparrowa przed obliczę Lorda Becketta żywego.
-Wykonalne - rzekł Jones, uśmiechając się pod nosem.
-Po trzecie, Will Turner i Elizabeth Swann mają umrzeć...- Bill Turner popatrzył oniemiały na Norringtona - Przy wykonywaniu tych zadań przestrzegać będziesz tylko jednej zasady: Wszystkie chwyty dozwolone...
Po uzgodnieniu warunków umowy obie szalupy zawróciły w kierunku swoich okrętów. Davy Jones tymczasem rozmawiał z podwładnymi:
-Panie, co teraz zrobimy? Czyż poddamy się rozkazom Brytyjskich psów...- zapytał Crash.
-Póki co, musimy stwarzać przynajmniej pozory współpracy - odpowiedział Jones
-Pozory, co zamierzasz? - zapytał Bill Turner.
-Kiedy wykonamy już dla nich zadania, pozostanie im tylko jeden problem. Ja. Zamiast oddać mi serce, zabiją mnie i zatopią Latającego Holendra.
-Jak temu zaradzimy?
-Choć nigdy nie myślałem, że to powiem jest tylko jedna nadzieja. Jack Sparrow...
-Sparrow, przecież został połknięty przez Krakena. Poza tym on ...
-Zdradzi nas to pewne - rzekł Jones - ale wcześniej przy odrobinie szczęścia odzyska moje serce i co najważniejsze, doprowadzi mnie... do Willa Turnera...
Bill Turner siedział zdębiały na łódce, przysłuchując się całej rozmowie. Davy Jones tak spokojnie mówił o jego synu, jakby go tu w ogóle nie było. Bill wiedział, co Jones zamierza zrobić z jego synem. Choć nie wiedział jeszcze dokładnie, co zrobi, wiedział, że musi zaradzić tej katastrofie... Will był dla niego wówczas całym światem...
***
Jack Sparrow nie wiedział, gdzie się znajduje, nie miał żadnej możliwości nawigacji, nie wiedział jak dopłynąć z powrotem na Karaiby... Smutki utapiał w kilku butelkach rumu, który znalazł w spiżarni. Nucąc melodie I'm a pirate, siedział oparty o burtę, co chwila czerpiąc z butelki obfite ilości alkoholu. Wtem za plecami usłyszał pełne przerażenia krzyki i huk z armat. Ociężale podniósł się z posadzki i wyjrzał za burtę. W odległości zaledwie dwóch mil morskich, dwa okręty przystąpiły do wzajemnego szturmu. Oba statki były wielkie, lecz Jack zwrócił uwagę tylko na kolosalny biały okręt, wielkości Czarnej Perły:
-Biała Perła - wyszeptał i rzucił się do steru...
*** (Raguel)
Czarna Perła to był szczyt marzeń młodego Jacka Sparrowa. Gdy służył pod wodzą Barbossy, zawszę marzył, żeby choć raz stanąć za sterem tego jakże pięknego statku? nie dane mu to było jednak przez kilka lat jego poruczniczej służby. W wyniku pewnych komplikacji, o których Jack już nie pamiętał, zastąpił starego Barbossę na kapitańskim mostku. Od tego pamiętnego dnia, Czarna Perła stała się dla niego matką, której miłości nigdy nie doświadczył, żony, której nigdy mieć nie chciał i kochanką? nie. Kochanki to Czarna Perła mu nie musiała zastępować. Sparrrow od dziecka był przystojniakiem, doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał trwonić daru, jakim obdarzyła go Matka Natura. Nie było szansy, której Kapitan Czarnej Perły by nie wykorzystał, aby uwieść, rozkochać i porzucić. Jack nie przywiązywał się do kobiet. Jak to pirat. Ale, prócz Czarnej Perły, jeszcze jeden statek wzbudzał kiedyś w Jacku podobne emocje. Bliźniacza siostra jego ukochanego okrętu, taka sama, a zarazem jakże różniąca się. Biała Perła. Miał okazję kilkakrotnie spotkać ów statek. Jeszcze w czasach, gdy służył jako porucznik. Białą Perłą dowodziła niejaka Toriette.
Białowłosa, piękna i młoda. Nie zwracała uwagi na przyszłego kapitana, mimo,iż często gościła się w kajucie Barbossy. Barbossa,zapytany pewnego dnia,cóż go łączy z ową niewiastą, odparł: ?Miłość?? Gdy ówczesny porucznik spojrzał na niego, jakby właśnie kazał zatopić własny statek, dodał: ?Miłość, Jack. Miłość do morza.?. Sparrow jednak wiedział, że okrzyki towarzyszące każdej wizycie pięknej pani kapitan, nie są tylko głosami zachwytu i bezsłownymi elegiami ku morzu i jego pięknie. Ciągnęło tę dwójkę do siebie. Do czasu. Do czasu, gdy Toriette wybiegła z kabiny Barbossy, zeszła po drabince do szlupy i wróciła na swój statek. Potem, załoga przez chwil parę musiała cucić swego kapitana, który nagi leżał na podłodze swego miejsca odpoczynku. Jako, że kobieta to pamiętliwe stworzenia, nie dalej, jak tydzień po owym wydarzeniu, Jack na własnej skórze odczuł, co może zrobić urażona niewiasta, zwłaszcza jeżeli ma pod sobą załogę, złożoną z samych mężczyzn i szereg armat, które na jej rozkaz atakować mogą statek byłego kochanka. Po owej walce, krwawej i zaciekłej, kapitanowie Pereł pogodzili się w swych kajutach, tak, jak się godzą kochankowie? i zostali przyjaciółmi.
*** (JA)
Ciemne, burzowe chmury zakryły tarczę słoneczną, gdy oba okręty zbliżały się do siebie na odpowiednią odległość, by wystrzelić pierwszą salwę kul armatnich. Nie było ani chwili czasu na taktykę, wszyscy tak bardzo pochłonięci byli przygotowaniami. Trzydziestu członków załogi zgromadziło się pod pokładem okrętu Barbossy, by na rozkaz kapitana przygotować pierwszą salwę kul. Pozostała część marynarzy nabiła już muszkiety, niektórzy przygotowali haki do zarzucenia na wrogi okręt, jeszcze inni dobyli szpad i oczekiwali na rozwój wydarzeń? Wśród tych ostatnich byli Elizabeth i Will ? nieco zagubieni w świetle osobistych porachunków Barbossy.
Tymczasem głodna zemsty Toriette maszerowała wzdłuż sterburty Białej Perły, co chwila wydając coraz to nowe rozkazy dla reszty załogi. Wreszcie oba statki zbliżyły się do siebie na odległość 30 sążni. W tym momencie piorun rozbił się o niespokojną taflę wody? Załoga obu statków na chwilę zamarła bez ruchu, uważając uderzenie pioruna znakiem?
Naglę tę niczym niezmąconą ciszę przerwały strzały z armat. Majtkowie nabijali kule i bez namysłu uderzali w statek oponenta.
Barbosa - kapitan hiszpańskiego galeonu zwanego Vencedor (Zwycięzca) bardzo sprawnie zorganizował defensywę, obracając okręt dziobem do fal? Następnie trzydzieści armat wydało z siebie przeraźliwy huk, poczym kule uderzyły o bakburtę Białej Perły...
Vencedor był jednak zdecydowanie mniej trwałym okrętem, toteż gdy prawa burta znacząco ucierpiała w jednym ze starć, Barbosa zdecydował się na ryzykanckie posunięcie. Doskonale wiedział, że załoga Białej Perły jest znacznie liczniejsza, jednak skierował swój statek w taki sposób, by umożliwić abordaż. Po niespełna 5 minutach okręty zbliżyły się do siebie, na odległość pięciu sążni. Kilkadziesiąt haków zarzucono na sterburtę Perły. W chwile później, rozgorzała walka? Załoga Barbosy z niespotykaną determinacją i zaciekłością ruszyła na bój. Wszyscy Ci, który liczyli na wsparcie ze strony kapitana, srogo się zawiedli. Próżno było szukać Barbosy wśród zgrzytu szabli i huku muszkietów. Kapitan Barbosa był już pod pokładem i z poły wyciągniętą szablą śmiał się w twarz Toriette.
W momencie fuzji dwóch okrętów Gibbs był jedną z pierwszych osób, które przeskoczyło na pokład Białej Perły. Pełen niemiłych wspomnień, w stosunku do okrętu Toriette chciał jak najszybciej rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść. Sądził, że gdy Toriette zostanie pokonana, Barbosa skorzysta z usług Białej perły, a on biedny Gibbs będzie mógł zostać kapitanem Vencedora i w znak lojalności do kapitana Sparrowa, samodzielnie popłynie na poszukiwanie Krakena? Od razu po zeskoczeniu na okręt wroga, Gibbs zwalił z nóg dwóch majtków i wdał się w pojedynek szermierczy z kolejnym?
Tymczasem pod pokładem Toriette bez słowa wyjaśnień rozpoczęła pojedynek z Barbobosa. Szabla w szable, ostrze w ostrze, tak zaciekle walczyła ze sobą dwójka kochanków:
-Ładna bluzka Toriette, zawsze Cię w niej lubiłem. Uwydatniała Twoje największe walory ? wycedził Barbosa próbując rozproszyć panią kapitan?
-Mówiłeś, że kochasz mnie za charakter ? odpowiedziała Toriette?
-Tani chwyt ? odrzekł cynicznie Barbosa, po czym w afekcie złości Toriette użyła za dużo siły, chcąc uderzyć kapitana Barbose. Ten zrobił unik, w wyniku czego pani kapitan wylądowała bezbronna na deskach:
-I co teraz, kochanie?
-Nienawidzę Cię ? odpowiedziała Torriette, plunąwszy mu w twarz.
-Zawsze ceniłem Cię za szczerość ? odrzekł Barbosa, po schował broń, usiadł na krześle i wyjął zza pazuchy zielone jabłko, biorąc obfitego kęsa.
-No, już zabij mnie, na co czekasz? ? zapytała kapitan Białej Perły.
-Mamy szanse Toriette, mamy szanse odzyskać Czarną Perłe i wypełnić przepowiednie?
-Jak to? Gdzie ona jest?
-Naiwny kapitan, którego już miałaś wątpliwą przyjemność poznać, niejaki Jack Sparrow?Pamiętasz?
-Skąd wiesz, że on ma perłę? ? zapytała Toriette, po czym przyjrzawszy się uśmiechniętym rysom twarzy Barbosy wyszeptała odpowiedź ? Tia Dalma?
-Już niedługo będziemy mieli w dłoniach klucz do zdobycia największego skarbu mórz? - odrzekł Barbosa i pogrążył się w marzeniach?
Jednak nawet on nie wiedział, jak blisko jest odnalezienia owego klucza. Ze wskazówek Tii Dalmy, wywnioskował natomiast, iż Jack Sparrow jest jedyną przeszkodą na jego drodze. Nie podejrzewał jednak, że ten śmieszny, ekscentryczny kapitan, znany ze swych kocich ruchów będzie w stanie tak bardzo pokrzyżować jego plany.
Tymczasem, walka miała już się ku rozstrzygnięciu. Załoga Vencedora ubożała z minuty na minutę i przy życiu pozostała już garstka ludzi z Lizzie Swann, Gibbsem i Willem Turnerem na czele. Jednakże, żaden z walczących, w ferworze walki nie dojrzał zbliżającego się okrętu, o czarnych masztach i takiej samej konstrukcji? Na horyzoncie pojawiła się więc Nowa Nadzieja?
*** (Lene)
Will delikatnie objął Elizabeth ramieniem, po czym fachowo zaczął oceniać w myślach swoje szanse. Wyrośnięta, pozbawiona szyi i, najprawdopodobniej, jakichkolwiek komórek mózgowych załoga Białej Perły otoczyła ich ze wszystkich stron, on nie miał w ręku szabli, a do tego wszystkiego dochodził jeszcze Barbossa, uroczo gaworzacy ze śliczną, obficie wyposarzoną przez naturę białowłosą, uzbrojoną po zęby dziewoją. Na szczęście, Gibbs nie rzucił się jeszcze na biedną Lizzie, próbując brutalnie pozbawić ją ewentualnej cnoty, bo to już William uznałby za zwyczajną, brutalną złośliwość losu.
Pan Blomwood uśmiechnął się nikczemnie, wykonując dłonią swoisty, umowny gest, symbolizujący ścinanie głowy, po czym machnął w stronę blondwłosej kapitan, ukazując wszystkim wydatne ubytki w swoich siekaczach.
- To co, pani kapitan, nakarmimy dzieciarnią rybki? - zapytał, wzbudzając tymi słowami istną ekstazę wśród swoich kamratów. Barbossa popatrzył na dziewczynę łagodnie, wciąż jednak nie opuszczając floretu, który trzymał na wysokości jej brzucha.
- Więc, pani kapitan? - wysyczał złowieszczo, obnarzając lekko zęby.
Toriette, jak zawsze, kiedy intensywnie się nad tyymś zastanawiała, przygryzła z pasją pełną wargę, białą głowę przekrzywiła w lewą stronę.Po prawdzie, po pamiętnym incydencie z głupią uwagą Barbossy, trochę zbyt ostrą wymianą zdań i brawurowym obezwładnieniem go w obronie własnej obiecała sobie, że, obojętnie, co by się nie stało, jego głowa zawiśnie kiedyś nad jej kominkiem, ale, nie wykluczało to przecież owocnej współpracy. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a wręcz przeciwnie, dzięki przymierzu zawartym z brodatym kapitanem mogłaby sporo zyskać. Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie grała do końca fair... Ale, kurczę, kto w tych czasach wogóle przestrzega jakichkolwiek zasad?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, szablę wsadziła spowrotem za szeroki pas. Kiwnęła lekko brodą.
- Puścicie ich wolno -rozkazała swobodnie, na co banda chłystków, udających profesjonalnią załogę, zareagowała istnym jękiem rozpaczypo czym przeciągnęła się, jak dzika kotka i spojrzała z ukosa na dawnego kochanka - Cholera, Barbossa, zaintrygowałeś mnie. Czyżbym miała omamy od słońca, czy to, co powiedziałeś przed chwilą, brzmiało jak prośba o pomoc?
Barbossa odpowiedział jej pełnną uznania miną.
- Moja droga Toriette, bezczelna, jak zawsze. Otóż nie, to nie była prośba, a jedynie... delikatna sugestia.
Pełne usta uśmiechnęły się ironicznie.
- Myślałam, że wyrosłeś z bawienia się w sugestie w chwilii, w której dostałeś ode mnie pogrzebaczem w klejn...
- Khem, po co te szczegóły? - brutalnie przerwał jej Barbossa, symulując jednocześnie nagły atak kaszlu.
Cienka brew wystrzeliła w górę niczym błyskawica.
- Dla ubarwienia historii.
Powietrze między nimi na powrót stało się na tyle gęste, że bez większego trudu, możnaby ciachać je nożem na cieniutkie plasterki. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając z oczu jego schowanych w przepastnych fałdach koszuli dłoniach, mężczyzna zaś, z niewzruszonym wyrazem twarzy, mierzył ją ciekawskim wzrokiem.
- Więc. Jaka będzie twoja decyzja?
Tym razem dziewczyna zareagowała serdecznym śmiechem.
-Niech stracę, cholera, w końcu może być całkiem zabawnie - położyła rękę na wydatnym biodrze, po czym pogroziła towarzyszowi palcem - A jak nie... najwyżej, zetnę komuś parę kończyn i znowu będzie po mojej myśli -klepnęła się lekko w klatkę piersiową i zatarła z zadowoleniem ręce- Panie Blomwood, na litość boską, proszę już schować tę wykałaczkę i dać biedakom spokój -jak burza podleciała do swojego bosmana i brutalnie klepnęła go w potylicę- A wy na co się gapicie? -zapytała wściekle, widząc obserwujących ją z otwartymi ustami członków własnej załogi - Chłopaki, ruszać tłuste dupska i zostawić państwa - bezceremonialnie kopnęła jednego z osiłków w ośrodek przyjemności, po czym podszedła do Willa i klepnęła go poufale w ramię.
- Witajcie, wybaczcie moim ludziom karyggodne zachowanie, to w końcu tylko mięso armatnie- powiedziała szybko, nie tracąc czasu na zbędne ceregiele. Lizzie spojrzała na nią nieufnie.
- A właściwie, kim pani jest? - zapytała nieśmiało, zaciskając palce na dłoni Williama. Toriette wyszczerzyła do niej białe zęby.
- Nazywam się Toriette i od dziś stałam się waszym sprzymierzeńcem.
W tej samej chwili przez umysł pana Gibbsa przetoczyła się istna litania wyzwisk. Zbyt długo był marynarzem, żeby nie przekonać się o tym, że kobiety niezbyt dobrze sprawdzają się w roli sprzymierzeńców.
*** (JA)
Jack Sparrow wynurzył się z pod pokładu ?Czarnej Perły?. W jednej dłoni trzymał starą, pordzewiało szablą, gdyż na całym pokładzie nie było lepszego orężu. W drugiej natomiast dzierżył dumnie lunetę, którą miał zamiar wykorzystać do oceny sytuacji. Wtem jednak, mimo iż okręt był bardzo blisko walczących statków, wszystkie krzyki, jęki, huki i zgrzyty ucichły. Sparrow, z gracją jaguara podbiegł do burty i przycisnął lunetę do oka. Jego oczom ukazał się krajobraz po bitwie? Pokład wypełniony był martwymi ciałami piratów, a na bakburcie Sparrow dojrzał skrępowanych Willa i Elizabeth oraz dyskutujących z nimi Barbose i dziwnie znajomą kobietę? Jack był poważnie zaniepokojony powrotem z zaświatów Barbosy i pojawieniu się Toriette na wodach? gdziekolwiek się znajdowali, bo w rzeczywistości Jack nie spodziewał się, że płynie po Oceanie Spokojnym? Gdy Sparrow dostrzegł, że walka była zakończona, a Tuner i Elizabeth skazani na nie zbyt przyjemną przyszłość, Jack obrócił się do steru i pokierował statek w przeciwną stronę, wybierając tym samym najszybszą drogę ucieczki. Sparrow liczył, że zdoła odpłynąć niezauważony. Biegając po całym okręcie i ustawiając żagle do wiatru szeptał w panice:
-We Got a problem, Jack?
***
Tymczasem na pokładzie Białej Perły Toriette odbywała z Willem I Lizzie bardzo przyjemną pogawędkę:
-A więc jaki jest cel waszej wyprawy? ? zapytała białowłosa kobieta.
-Płyniemy, by odnaleźć Jacka ? rzuciła krótko Lizzie.
-Jack? Jack Sparrow? ? zapytała zdziwiona kobieta? W tym momencie jednak stojący plecami do rozmówców Will dostrzegł w oddali dziwnie znajome rysy okrętu:
-Do sterów! Prędko! Czarna Perła ? wykrzyczał jednym tchem i rzucił się do żagli?
W jednym momencie po przeciwnych stronach okrętu Barbosa i wymienili porozumiewawcze spojrzenia?
-Tam może być Jack! Chyba go odnaleźliśmy! ? wydała okrzyk radości Elizabeth.
-Tak, oby to był Sparrow. Nawet nie wiesz, jak się uciesze, mogąc go ponownie zobaczyć. A zwłaszcza jego wspaniały okręt? - odpowiedziała Toriette, po czym stanęła za sterem optymalizując prędkość statku. Barbosa, tymczasem drapiąc się po brodzie ukuwał kolejną złowieszczą intrygę?
*** (Raguel)
Podczas gdy Eli, Will i Barbossa oddawali się radosnej integracji, Jack, nieświadomy niczego, co miało miejsce na obu statkach, starał się zmusić swój okręt do jak największego wysiłku. Nie był w stanie jednak osiągnąć zadowalającej go prędkości. Wszak takim statkiem, jak Czarna Perła nie jest w stanie pokierować tylko jeden człowiek. Nawet Kapitan Jack Sparrow. Trudno było w pojedynkę zapanować jednocześnie nad sterem, nad układem żagli, sprawdzać zanurzenie i inne tego typu przyjemności, w których zwykle kapitanowi statku pomaga jego załoga. Tym razem, pirat, który splądrował Nassau nie oddając ani jednego strzału był zdany tylko na siebie. I radził sobie nadzwyczaj dobrze. Niepokojąco dobrze.
- Zbyt łatwo? zbyt prosto? coś jest nie tak? zaraz coś się?
Nie zdążył dokończyć swej myśli. Nagłe Czarna Perła zaczęła kręcić się wokół własnej osi.
Z nienaturalną wręcz prędkością. Zupełnie tak, jakby ni stąd, ni zowąd pod statkiem pojawił się?
- Wiiiiiiiirrrr?. Skąąąąądddddddd naaaaaaaa peeeeeeeeełłłłłłnyyyyyyyyym mooooooooorzuuuuuuuuuu rooooooooooobiiiiiiiiiiiiiiiiiii wiiiiiiiiiiiirrrrrrrrrrrrrrrrr?????!!!!!!! ? takim oto stwierdzeniem całą tę nadzwyczajną sytuację skomentował kapitan Czarnej Perły.
Perły, która w oka mgnieniu wpadła pod wodę, jakby wciągnięta przez Krakena.
***
Jack obudził się, przemoczony do suchej nitki. Leżał na pokładzie swojego ukochanego statku i kasłał wodą, której nałykał się podczas niecodziennego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest wpadnięcie w wir morski, który pojawił się nagle pod statkiem, którym akurat płynął. Jack rozejrzał się. Owszem, był na statku. Ale nie był na morzu. Był? pod nim. Podbiegł do burty, spojrzał w dół i zobaczył piaszczyste dno.
- Spadłem na dno? to koniec?
Wokół statku znajdowała się jakaś bariera. Nie było widać jej granic. Stworzona została jakby po to, aby powstrzymać wodę przed zalaniem statku. Zapewne tak wyglądałoby Morze Czerwone ze Starego Testamentu, gdyby nie rozstąpiło się, tylko zamknęło się i utworzyło kopułę na Ludem Wybranym. W takiej właśnie kopule znajdowała się Czarna Perła, a wraz z nią jej kapitan. Jack wiele rzeczy widział na oczy, ale taki obrazek musiał zdziwić, jeśli nie przerazić, każdego.
- Ładnie tutaj, prawda, Sparrow? ? Jack usłyszał za sobą bulgoczący głos, przerywany uderzeniami drewnianej nogi o pokład.
- Całkiem? przytulnie? Czymże zawdzięczam kolejne spotkanie, Jones?
- Zanim dopłynąłbyś do Białej Perły? ech? dawno już nie stałeś za sterami, czyż nie?
- No tak? jak by nie patrzeć? całkiem? no.. tak będzie z?
- Nieważne. Widać, że niepotrzebnie zostawiłem rum w spiżarni? Nie chcę, żebyś to odebrał jako przejaw litości, czy też? w każdym bądź razie? mam swoje powody. Nie dziękuj.
- Za co mam?
Po raz kolejny tego dnia, natura nie pozwoliła dokończyć Jackowi jednej ze swych pirackich myśli.
*** (Liriel)
-... dziękować??
Jack rozejrzał się i ze zdziwieniem odkrył brak podwodnego krajobrazu i Davy'ego Jones'a
Odkrył równierz coś co go przeraziło. Nie był to Kraken, wielki wir, brak wiatru,
lecz zawartość butelki, w której nie tak dawno przyjemnie chlupotał rum...
*** (Raguel)
Rumu w butelce nie było. Jonesa również. Tym,co przeszkodziło Jackowi w dokończeniu myśli był potworny wiatr,który na morzu zwykle zwiastuje nadejście potężnej fali. Fali nie było. Wiatr ucichł. Jack rozejrzał się wokoło. Woda nad nim była coraz przejrzystrza. Poczuł również, że Perła również na wodzie się unosi. Ponownie spojrzał za burtę i nie dostrzegł już piaszczystego podłoża. Gdyby w tamtych czasach istaniały windy towarowe, Jack mógłby powiedzieć,że wraz ze swym statkiem znalazł się na wodnej jej wersji. Wody pod statkiem przybywało. Nad statkiem ubywało. Perła wznosiła się ku powierzchni, pchana jakąś magiczą siłą.
***
Załogi obu statków stały przy burtach i przyglądały się temu,co się dzieję z morzem pod nimi. Między Białą Perła,a Zwycięzcą, woda pieniła się,jakby za chwilę miało się z niej wynurzyć coś dużego. Coś naprawde dużego. Na krótką chwiłe woda ustała,aby za sekundę wystrzelić w powietrze gigantycznym gejzerem. Woda zalała oba pokłady i stojące na nich załogi. Nikt nie wiedział,co się wydarzyło. Po chwili, przeżyli kolejny wstrząs,gdy pomiędzy dwoma statkami, pojawił się trzeci. Z czarnymi żaglami, które wszyscy doskonale skojarzyli. Nikt nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nawet kapitanowie statków zaniemówili,gdy przed ich oczami ukazała się Czarna Perła.
No Raguel...fajnie że wziąłeś i złaczyłes to w całość:D
Teraz łatwiej sie połapać:D
Świetnie wam idzie kochani.... narazie zapowiada sie ciekawie:D
Mam nadzieję że dobrniecie az do ostatniego rozdziału...i że kolejne notki będą coraz bardziej intrygujące:D :D :D
p.S niech wreszcie znajda tego Sparrowa:D heh...
Wróciłem. Jak widać.
Po czterech dniach i czterech nocach gorączki.
Po wizycie w szpitalu i u lekarze.
Po poinformowaniu mnie, że w moim wieku z ospą mogę wylądować na oddziale.
I po lekcjach utrzymywanie prostej sylwetki od zbzikowanej lekarki z Rosji, której zachowanie wskazywało na to, że bliższe są jej raczej ideały ZSRR.
CD.
- Jack!!!
Wrzask Elizabeth brutalnie pogwałcił zmysł słuchu stojących wokoło piratów.
Will skrzywił się najbardziej z racji tego, iż jego ucho niemal stykało się z dolną wargą ukochanej.
- Jack!!! Jack Sparrow! - mantrowała podniecona Lizzy.
- Zamilknij kobieto! - warknęli jednocześnie kapitanowie walczących przed chwilą statków. Oczywiście Toriette ograniczyła się tylko do tego pierwszego słowa, bo nazywanie kobiety "kobietą" przez mężczyznę było seksistowskie i bodło w jej honor.
- JACK!!!
- Lizyy... - jęknął Will.
- JACK!!! - ryknęła swym słodkim altem po raz ostatni. - Tak, kochanie?
- Za głośno... - zasugerował Turner.
Nagle Elizabeth jednym ruchem wysunęła się spod wiązanych przez niedawnych przeciwników z taką pieczołowitością i nienawiścią więzów i podbiegła do burty. Kolejny raz wywołała Kapitana Sparrowa.
Cisza.
Poszarpane, czarne żagle Perły powiewały delikatnie na wietrze. Koło obracało się smętnie. Drzwi kapitańskiej kajuty skrzypiały, nucąc nieistniejącą melodię.
- Idę tam - oświadczyła Panna Swann.
- NIE!!! - wrzasnęli chórem Will, Gibbs, Barbossa, Toriette i reszta zapijaczonej, śmierdzącej bandy.
Jedyna panienka w tym towarzystwie (nałożnice piratów, ścięte na chłopaka się nie liczą) odwróciła się do reszty.
- Dlaczego? - spytała ostro.
- Bo... - jęknął Gibbs.
- Booo... - przedłużyła Toriette.
- Booo... - stęknął Barbossa. - Bo Will ci zabrania! - wykrzyknął radośnie.
Lizzy w ciągu sekundy doskoczyła do brodatego kapitana. Zmrużyła wściekle oczy.
- W tak razie - powiedziała trącając go kształtnym palcem serdecznym. - Powiedz mu... - kolejny cios. - ...że rozkazywać to on mi może po ślubie - dokończyła dźgając systematycznie Barbossę w klatkę piersiową, po czym odwróciła się i podbiegła do wejście na bocianie gniazdo. Gdy wszyscy odetchnęli z ulgą, blondwłosy Aniołek Furii powrócił.
- Albo nie! - warknęła. - Wcale mi nie będzie rozkazywał!
- Ale, Lizyy... - zaczął speszony William przepraszającym tonem.
- Zamilcz! Nie rozmawiam z Tobą.
Po krótkiej chwili załogi dwóch statków mogły podziwiać lecącą na linie w kierunku Czarnej Perły Elizabeth. Po nadzwyczaj zręcznym lądowaniu (Lizzy starała się nie piszczeć głośno, gdy chrupnęła nadwyrężone kostka) rozpoczęła przechadzkę wzdłuż burty, udając, że wcale nie kuleje.
***
- Co ona robi? - spytał zupełnie retorycznie Will.
- Kto zrozumie kobiety - mruknął Barbossa, licząc, że nie usłyszy go Toriette. - Dziwne są i tyle.
Brodacz jęknął nagle i skulił się na pokładzie kopnięty przez kochankę dokładnie w sakwę, kryjącą największe skarby mężczyzny.
- JACK!!! - wrzeszczała dalej Elizabeth. - JACK SPARROW!!!
***
"Jack? Jack Sparrow? Ja?"
Obdarzony kocimi ruchami i nieprzyzwoitą urodą kapitan o najpiękniejszych dredach na całych Karaibach drgnął wciśnięty pomiędzy półki z rumem. Ukryty w ten sposób, czekał na realizację planu "Chodź do piwnicy"
Otóż:
Statek zdobyty - jest zwiad. Hałastra rozłazi się po statku. Do piwnicy wchodzi, góra, 3 żołnierzy. Każdego po cichutku "ŁUP". Potem kapitan wysyła następnych, żeby poszukali tamtych. Każdego po cichutku "ŁUP". I tak w kółko. Prostackie. Ryzykowne. Absurdalne. Coś w sam raz dla Jack Sparrowa.
Jednak plan był nieważny. Głos dobiegający z pokłady należał do Lizzy. Ergo została uwolniona. Ergo wszystko jest cacy. Albo: ergo pokonali z Willem i resztą oprawców. Ergo wszystko jest cacy. Jakkolwiek nie przebiegał rozwój wypadków, i tak było cacy.
Bożyszczy dziewiętnastowiecznych nastolatek drgnął po raz kolejny. "Trzeba iść do Lizzy. Trzeba ją przytulić. Trzeba... Nie słychać Willa!" - pomyślał nagle Jack i zaczął jeszcze szybciej szarpać się z półką. Ani drgnęłą.
- Ty stara, zbutwiała, przeżarta, śmierdząca, obrzygana póło! - powtarzał Sparrow, a każdej obeldze towarzyszyło uderzenie w drewnianą powierzchnię. Gdy w końcu wygrzebał się z resztek połamanej półki, ruszył w kierunku schodów na górę.
***
Elizabeth krzyknęła po raz ostatni. Brakowało jej tchu. Była cała czerwona. Nagle usłyszała za sobą kroki. W drzwiach prowadzących pod pokład stał... ON!!! Boski Jack Sparrow! Piracki Księże Złodziei, który uciekł nawet przed śmiercią!
Dziewczyna ruszyła w jego kierunku z łzami radości i bólu (ta kostka naprawdę strasznie bolała). W końcu dobiegli do siebie i zwarli w uścisku. Jego ciepłe ramię otuliło ją i dało ukojenie.
- Oh, Lizzy.. - wyszeptał z tą seksowną manierą.
- Oh, Jack... - odpowiedziała mu.
- Oh, Lizzy...
- Oh, Jack... Oh, ty... TY JESTEŚ PIJANY!
Kapitan w dredach nawet nie widział kiedy znalazł się na podłodze i zaczął zastanawiać nad faktem, czy ta wątła istotka o lekko kręconych włoskach wie, że ma siłę konia.
Elizabeth dopiero teraz dostrzegła cały "majestat"... przyjaciela? kochanka? No, nieważne... Sparrowa, w każdym bądź razie.
Posklejane, brudne włosy. Porwane ubranie. Ciało oblepione jakąś gęstą mazią. Podkrążone oczy. Cuchnący rumem oddech.
- To wszystko można logicznie wytłumaczyć... - zaczął.
- Na to samo liczę - warknął Barbossa kładąc na szyi Jack lodowato zimną szablę.
Byłbym zapomniał...
Ktoś tu pytał o bloga z opowiadaniami. Może nie każdemu pasuje Angel-fantasy, ale zapraszam.
straznicy-nowego-jeruzalem.mylog.pl
Reklama dźwignią handlu, najdroższy? :P
Chyba też sobie założę bloga.
Btw. to Twoja część maksi słiti, "seksowna maniera" ojcem moich dzieci.
hej suczko
ano jestem, twoje epizody tez sweet. pozdrawiam, laleczko lukrowa z odstajaca glowka.
wlasnie z toba gadam przez telefon. :P
<offtop.>
za tę suczkę to dostaniesz kiedyś, ogierze ognistogrzywy z prostatą chulającą, Ty. Czekaj no, niech no Ci tylko ta temperatura spadnie.
<koniec offtopa.>
To tak, w ramach wymiany uprzejmości. :P
Tak więc, czas na kolejną część o powieści... Życzę miłej lektury
Gdy Czarna Perła wynurzała się z pod chłodnej tafli morza, Jack Sparrow stał przed prawdziwym dylematem. Spostrzegł, iż jego okręt wypłynie na powierzchnie pomiędzy flotą wroga i prędko wykalkulował swoje szanse. On sam jeden, pirat z pordzewiałą szablą miał stawić czoła doskonale wyszkolonej załodze Białej Perły z Barbosą i Toriette na czele, tylko po to by uratować przyjaciół, którzy notabene wystawili go na pastwę Krakena.
- Co zrobiłby na moim miejscu przykładny pirat? ? pytał się w myślach Sparrow. Odpowiedź była prosta : Zwiałby!
Jednakże, w jego umyślę kłębiło się to nadwątlone uczucie, jakim darzył Elizabeth. Pragnął ją uratować, chciał być jej bohaterem. Nagle w jego umyślę zabłysł genialny plan. Jedyną przeszkodą pozostało pytanie: Czy wybrać niepewną miłość Elizabeth, czy swój ukochany okręt, u którego steru nie zdążył się jeszcze nacieszyć? Każdy pirat wybrałby Czarną Perłę. Każdy?
* * *
Ogromna fala zalała pokłady obu okrętów, obmywając ich pokłady. Kilku marynarzy powpadało do morza, a reszta załogi z dwójką kapitanów oraz Willem, Elizabeth i Gibbsem przewrócili się pod ciśnieniem niespotykanej odmiany tsunami. Ogromne było zdziwienie wszystkich, kiedy podźwignąwszy się na równe nogi ujrzeli przed sobą ?Czarną Perłę?. Kilku marynarzy niepewnie zarzuciło haki na burtę Perły i przeskoczyli na czarno masztowy okręt. Zaraz za nimi byli Barbosa i Toriette, którzy zdawali się zupełnie nie słyszeć wołających o pomoc majtków, których przewróciła fala. Tak bardzo byli zdziwieni i zachwyceni darem, jaki zesłał im los. Will, Elizabeth i Gibbs próbowali skorzystać z chwili nieuwagi i umknąć załodze, lecz próba dezercji nie powiodła się. Kilkunastu marynarzy ponownie okrążyło trójkę kompanów?
Pokład Perły był zupełnie pusty. Na bakburcie, walały się puste beczki, a ster z nieznanych przyczyn złamany był w pół. Barbosa spacerując po pokładzie rzekł do podwładnych:
-Szukajcie Sparrowa! Jest na pewno pod pokładem, przecież się nie rozpłynął? Chcę go mieć żywego, by samemu wymierzyć mu sprawiedliwość ? splunąć twarz temu chłystkowi i powiesić na rei?
Barbosa również udał się pod pokład, w celu osobistego powitania strudzonego kapitana? Z namaszczeniem penetrował każdą komnatę Czarnej Perły, wspominając dawne czasy. Zatrzymał się w dużym pokoju ? stołówce, przypominając sobie pewne podniosłe wydarzenie, które zrujnowało jego życie. To właśnie w tym miejscu otworzyli skrzynie, ze skarbem Azteków, przez co spadła na nich klątwa. Barbosa pamiętał ten wieczór, jakby to było wczoraj?
Barbosa ruszył w kierunku ostatniej z komnat, spodziewając znaleźć się tam ukrytego kapitana Sparrowa?
-To by całkiem pasowało do tego tchórza ? pomyślał kapitan Zwycięzcy. Wtem usłyszał jakiś huk dochodzący z pokładu. Nie przejął się nim, tylko poprawił kapelusz oraz koszule, po czym dumnie wyprostowany, niczym lew otworzył drzwi do pokoju:
-Wiem, że tu jesteś Sparrow, pokaż się, to szybciej z Tobą skończę ? rzekł dobywając szabli. Nikogo jednak nie było w środku. Dopiero teraz dobiegł go rozpaczliwy krzyk Toriette:
-Nie ? krzyczała ? tylko nie on. Brać ich, gońcie ich!
Barbosa z przerażeniem wyobraził sobie, co też mogło zajść na pokładzie. Niczym gepard popędził, przepychając się przez penetrujących Czarną Perłe marynarzy.
Wreszcie wybiegł z pod pokładu i zobaczył to? Biała Perła odpłynęła już na dobre sto metrów. Barbosa dobył lupy. Na pokładzie dojrzał martwe sylwetki ciał swoich podwładnych. Natomiast Elizabeth, Gibbsa, Turner i grupka ocalałych marynarzy po bitwie Vencedora z Biała Perła, z Clankerem i Pintelem na czele próbowała okiełznać statek, rozwijając żagle itp. .Największe zaskoczenie czyhało na niego jednak przy sterze:
-Ahh, znowu on! Czy ktoś go kiedyś powstrzyma? ? żachnął Barbosa. Biała Perłą kierował dumnie wyprostowany Kapitan Jack Sparrow?
* * *
Kilkanaście minut wcześniej Czarna Perła zaczęła wynurzać się z pod oceanu. Kapitan Jack Sparrow, mimo oczywistej niechęci i chwili fizycznej słabości, postanowił wprowadzić swój plan w życie. Ogromna fala zalała Zwycięzce i Białą Perłe, przewracając marynarzy, a niektórych nawet spychając do morza. Wtem, Jack, korzystając z chwili nie uwagi stanął na burcie i zeskoczył nurkując w chłodnej tafli Atlantyku. Wypłynął na powierzchnie i wmieszał się w tłum wołającej o pomoc załogi. Ze spokojem obserwował, jak Barbosa z Toriette zeskakują na Czarną Perłe i wtedy przystąpił do działania. Na Białej Perle zrzucono drabinkę, tak by rozbitkowie mogli powrócić na statek. Pierwszy do drabinki podpłynął Sparrow, kradnąc przy okazji szpadę, jednemu z nieświadomych marynarzy. Wdrapał się po drabinie na sam szczyt, po czym odciął ją za sobą:
-Co robisz, śmieciu? ? zapytał jeden z wyżej postawionych marynarzy, kiedy Jack znalazł się już na pokładzie. Mężczyzna, nieświadomy tożsamości Sparrowa uderzył go z impetem w twarz: Kim jesteś, żeby robić, co ci się żywnie podoba na okręcie lady Toriette?
-Nazywam się Sparrow. Kapitan Jack Sparrow. ? odpowiedział Jack, po czym przedziurawił marynarza szpadą i wdał się w bój z kolejnymi członkami załogi. Oswobodzeni Will, Turner, Gibbs, Pintel, Clanker oraz dwóch innych ocalałych rzuciło się do pomocy otoczonemu przez wrogów Sparrowowi. Nie był to jednak konieczne, gdyż Jack dał popis swoich szermierczych umiejętności ośmieszając wręcz przeciwników. Chwycił się liny do naciągania żagli i przeleciał wszerz okrętu, tratując oponentów? W ciągu pół minuty Jack i jego kompani zdołali odbić Białą Perłę, jako że większość marynarzy pochłonięta była przeszukiwaniem jej czarnej siostry. Całe zajście dostrzegła jednak Toriette, która wraz z kilkoma marynarzami rzuciła się do powrotu na Perłe. Sparrow przewidując ten ruch poucinał wszystkie haki łączące Czarną Perłe z Białą. Tym sposobem okręty rozłączyły się, a że Czarna Perła była kompletnie niewyposażona, nie zdołano zatrzymać dezerterów. W kilka sekund później Jack Sparrow stał już u steru Białej Perły, dumnie jak paw oddalając się od pozostałych okrętów?
-Nie jest to, co prawda, ten sam mahoniowy ster, ja na Czarnej Perle, ale da się wytrzymać. Na krótszą metę, oczywiście? ? rzekł Jack, ze spokojem obracając ślicznym, białym, wypolerowanym sterem?
Kochani, wstrzymajcie się z ciągiem dalszym, bo do tego alternatywę kończę właśnie.
Acha, i może zajmujmy kolejkę, żeby to się często nie zdarzało. Nie jakieś łańcuszki, tylko tekst "teraz ja" i tylko wtedy, gdy już zaczęliście pracę na historyjką i zaraz poleci do sieci. Savy?
"A jo ho ho, and the bootle of rum..."
Wraz z Raguelem doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jak autor następnego tekstu, który chce takowy umieścić na tym topicu, przed opublikowaniem tekstu, pokaże go któremuś z nas... Więc przed publikacją przesyłajcie teksty na podane wyżej numery gg...
Już mi Raguelek machnął to na gg, ale dzięki.
Buźka od upojonego własnym przypływem sił Mika'ela.
Oh, dlaczego??? Moja część opowiadania zabłysła o 16.57, swój post z prośbą o nie kontynuowanie historii wysłałeś o 17.13, czyli gdy moja opowieść została już opublikowana, o godzinie 17.30 odpowiedziałem Ci, prosząc o napisanie przed publikacją na numer gg Raguela, albo mój. O 17.33 pojawił się Twoja alternatywna część opowiadania... Tym sposobem znów chronologia poszła się jebać... Gratulacje...
Dziękuję.
Oczywiście moim zamierzeniem było całkowite rozjebanie tematu. Widzę, że mi się udało. Teraz zamiast pisać opowiadania zacznijcie najeżdżać na mnie. Nie płacz, nie smarkaj. Można to jeszcze raz wkleić chronologicznie, a tymczasem lepiej wybrać lepszą wersję. Poza tym lepiej sobie zalozyc inne forum bo filmwebowskie jest do kitu. Nie mozna moderowac, kasowac itp.
W takim razie zakładaj inne forum. Powodzenia! (lepszą wersje niech wybierze Raguel - będzie obiektywnie)
Dobrze. Niech Raguel zdecyduje. Nie rozumiem, czemu się burzysz o forum. Najpierw chcesz porządku i chronologii, a potem, kiedy proponuję rozwiązanie masz jakieś obiekcje. Trochę to nielogiczne. Łerewer, nie będą się porządne, śmierdzące, zapijaczone mordy biły na pokładzie Forum. To nie przystoi.
Tak, tylko to Ty zburzyłeś chronologie, pisząc, w pełni świadomie, alternatywną wersje...
zanim cośw kleisz to pomyśl!!!
i to że ci się wydaje że coś jest lepsze to wcale nie oznacza że tak jest. Zwłaszcza że za lepsze uważasz swoją wersję.
Ale dość już narzekania.
Mistrzowie prozy, proszę, twórzcie!!