PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=121760}

Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Pirates of the Caribbean: At World's End
2007
7,7 397 tys. ocen
7,7 10 1 397247
6,2 47 krytyków
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata
powrót do forum filmu Piraci z Karaibów: Na krańcu świata

Jako,że w poprzednim temacie zabawa się zbyt dobrze nie przyjęłą,postanowiłem spróbować na osobnym temacie... A więc, ogólna koncepcja jest taka,żeby umilić sobie czas oczekiwań na zwiastuny,a następnie sam film... jak? Spróbować napisać opowiadanie! Taką naszą, literacką wersję trzeciej części. Były już wasze propozycję co do tego, co byście widzieli w filmie? a teraz proponuję sprawdzenie Waszych literackich zdolności.:D Ja zacznę.

?Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!

Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu??

PS. Mam nadzieję, że historia, jak i sam pomysł przypadnie Wam do gustu? aby zabawa mogła trwać dłużej, starajcie się pisać dłuższe wypowiedzi. Może nie takie, jak moje, bo mnie ?trochę? poniosło?:D ?ale, jednak jedno zdanie to za mało. No i chronologia też jest ważna. Najpierw uwolnijmy Jacka z bebechów Krakena?Wiem, że już na początku byście chcieli opisać ślub Jacka i Eli, a zaraz później pożarcie Willa przez Krakena? ale wtedy zabawa nie będzie miała sensu. Tak więc? Miłej zabawy. O ile, takową podejmiecie.:D

Cpt_Pchelka

A byc może, nie pamiętam.. ;P. A Jack tak strasznie stary nie jest chyba, nie? xD "troszku" starszy od Lizzy i Willa ;))

Kolec

NO tak.... Jakieś kilka lat ....nie ma takiej dużej różnicy wieku...

_Ja_

-JACK SPAAARROOOW!!!!- usłyszeli bulgoczący okrzyk
Jack zablokował ster i rzucił się na pomoc Eaglowi i Lizzy,
-Musimy wycisnąć z tego statku ile się da!!- Elizabeth poluzuj talię!!
-Słucham??- zdziwiona panna Swann spojrzała na przewężenie na swoimi biodrami- ale ja dzisiaj nie mam gorsetu...
-Talię grota kobieto!! to taka lina, zamocowana na rufie...
-Jack... to chyba nam już nic nie da...
-Nie martw się przyjacielu, w końcu nazywam się kapitan Jack...



Niestety to chyba jeden z moich gorszych tekstów. Wybaczcie ale musiałam coś napisać, przez wzgląd na Pierwszego Kapitana, nie moglam już patrzeć jak Opowiadanie umiera...

Liriel_

Rany prosze napiszcie coś! nie możecie na opuścić!

Harl

Miało być "nas opuścić" ale to szczegół ;)

Harl

Cóż Liriel, lubię pisać, ale to arcydzieło jest za dobre, nie chcę go zepsuć, dzięki za ofertę, lecz niestety. Probowalam wymyslic sobie ciag dalszy i nie udało mi się . Zostawiam opowiadanie w rękach specjalistów ;)

ocenił(a) film na 5
Harl

Panie i Panowie! Today Jack Sparrow, Christopher Eagle and Elizabeth Swann came back. Za 2 godziny znajdziecie na tej stronie kontynuacje opowiadania By Ja...
Pozdrawiam...

_Ja_

samotnie jak zawsze...

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Miłej lektury!
- A niech Cię szlag, Sparrow ? darł się w niebogłosy Jones, demolując kajutę kapitana okrętu widmo? - Niech Cię tylko kiedyś dorwę? Może i teraz mi zwiejesz, ale jeszcze kie?
-Davy? On stąd nie ucieknie? - przerwał mu Suarez, po czym na pytające spojrzenie rybich ust Jonesa dodał z szyderczym uśmieszkiem:
-Jesteśmy na końcu świata? Stąd nie ma ucieczki?Jack Sparrow nie dożyje następnego zachodu słońca, to więcej niż pewne?
Davy uśmiechnął się łagodnie. Nie dbał teraz o odzyskanie swojego serca, nie pragnął żadnej innej rzeczy tak bardzo, jak dorwać Sparrowa i poćwiartować łajdaka:
-Proponuje sojusz? - rzekł Jones.
-Nie, Jones? Groziłeś mi? A Angelo Suarez nie udziela rozgrzeszenia? Nikomu?
Davy począł cofać się, a w jego oczach po raz pierwszy dało ujrzeć się przerażenie. Patrzył w lodowate oczodoły Suareza, jakby od tego miało zależeć jego życie:
-Nie próbuj uciekać, Jones? Jesteśmy na końcu świata? Stąd nie ma ucieczki...

* * *

Wschód słońca, począł delikatnie ogrzewać, przemarzniętych i przesiąkniętych do szpiku kości bohaterów naszej opowieści.
Elizabeth krzyknęła z przerażenia. Chritopher Eagle zamarł bez ruchu. Jack Sparrow uśmiechnął się nieznacznie? Kilka mil morskich przed pędzącym poprzez zamrożoną tafle wody Latającym Holendrem rozpościerał się przepiękny krajobraz pełnej kolorów, błękitnej ? laguny. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie teoretyczne położenie geograficzne Holendra. No bo skąd, u licha na 170 stopniu szerokości południowej wzięła się błękitna laguna, okalająca gorącą, tropikalną wyspę?
Elizabeth z obawą popatrzyła na kapitana Czarnej Perły:
-Jack, chyba tam nie popłyniemy, co? To mi wygląda strasznie podejrzanie?
-Wręcz przeciwnie, to wygląda? wspaniale ? po czym zwrócił się do Eagle?a ? Chritopherze, skieruj żagle w stronę tej wyspy?

* * *
Will Turner stał oparty o żagle. Zimno bardzo mu doskwierało, lecz nie dbał o to. O nic już nie dbał. Nic go już nie interesowało. Jego myśli wypełniała w tym momencie jedna, wielka próżnia, taka jaką się czuje po stracie kogoś bliskiego.
Nagle, poczuł jak ktoś klepie go po plecach. Wydawał się być zupełnie niewzruszony, kiedy odwracając się, ujrzał oblicze Tii Dalmy:
-Elizabeth jest w niebezpieczeństwie ? zaczęła rzeczowo. Will poruszył się energicznie i jednym szybkim ruchem przypiął Dalme do ?muru?.
-Co o niej wiesz?
-Puść mnie to Ci powiem ? odpowiedziała niewzruszona Tia Dalma. Gdy uścisk osłabł Tia rzekła:
-Elizabeth jest na końcu świata?
-Co?
-Zaufaj tamtej kobiecie?
-Jakiej kobiecie?
Tia Dalma rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając Willa z jeszcze większą pustką w głowie.

* * *


Toriette leżała zrezygnowana pod pokładem Emeralda. Czuła chłód, ogromny chłód.
-Musimy być bardzo blisko bieguna ? pomyślała ? Jestem tak blisko upragnionego celu. Tak blisko skarbu pereł i siedzę tu zamknięta, jak w klatce? Szlak by to trafił!
Wtem usłyszała kroki na schodach do kajut dla więźniów. Po chwili, w drzwiach stanął Will Turner:
-Pomogę ci zdobyć skarb pereł ? rzucił krótko.
Toriette spojrzała na niego oniemiała:
-Coś się stało Elizabeth? ? zapytała z uśmieszkiem.
Will opowiedział jej całą historie, po czym dodał:
-Wiem, że potrafisz dotrzeć na koniec świata. Wiem, że Jack wiedział, co to za statek i ty też o tym wiesz. Wiem, że Jack Sparrow i Christopher Eagle muszą odpokutować. Pomogę Ci ich zabić i zdobyć skarb, o ile tylko ty pozwolisz mi odejść z Elizabeth:
-Dobrze, popłyniemy na koniec świata. Prędzej jednak, musisz uprzątnąć pokład ? odpowiedziała sugestywnie Toriette:
-Zgoda ? zakończył Turner i opuścił podpokład.

* * *

Emerald, dumny niczym paw, płynął napawając falom niepowtarzalny rytm i tworząc z nich rozmaite mozaiki. Gibbs i Isson dyskutowali, przechadzając się wzdłuż okrętu, a Will Turner, stojąc przy burcie rozmyślał.
- Chodźcie zobaczyć! Eagle tu jest! ? wykrzyknął nagle Will, a w ciągu sekundy do burty zleciała się cała załoga wraz z Issonem. Tylko Gibbs wydawał się jakiś niechętny i powoli zmierzał ku burcie:
-Gdzie? ? krzyknął Isson, po czym załoga zawtórował nie widząc śladu po swoim kapitanie. Will stał już tym czasem przy sterze. Jednym zwinnym ruchem pociągnął za ster, a okręt zatrząsł się niemiłosiernie. Cała załoga stojąca przy burcie, powpadała do morza. Will trzymając się steru, uniknął upadku. Po chwili statek wyprostował się i znów pędził do przodu. Oprócz Turnera na okręcie została tylko jedna osoba. Joshamee Gibbs dobył już szabli i kroczył Willowi:
-Nie spodziewałem się tego po Tobie, Will ? wyszeptał. Will nie zważał na jego słowa. Również wyciągnął szpadę i rozpoczął pojedynek. Turner, mimo młodego wieku, miał bardzo pokaźną przewagę w technice nad Gibbsem, dlatego już po dwóch minutach walki przygruby asystent kapitana został rozbrojony, po czym zepchnięty na dno morza. Chwile później na pokładzie pojawiła się Toriette, z wrodzoną gracją obejmując stanowisko przy sterze:
-I jak, gotowy na podróż, na koniec świata?
-Dla Elizabeth, gotowy na wszystko?

Dzisiaj jeszcze niedługie, bo raz, że wypadłem trochę z wprawy, a dwa - to dopiero wprowadzenie... Jutro będzie punkt kulminacyjny całej naszej opowieści. Mam nadzieje, że się podobało.

_Ja_

JA nareszcie!! myślałam że zdechnę....
Szkoda że już prawie nikt nie pisze..
Ludzie odwagi ja też uważam że moje txty sa fatalne!!
(kontakt ofabularny z JA lub ze mna- gg : 9370926

ocenił(a) film na 5
Liriel_

Pomyślałem sobie, że, aby was zaciekawić i wprawić w jeszcze większe napięcie, zaprezentuje urywek mojego pióra, który zaprezentowany zostanie jutro. Jest to dosyć obszerny fragment zupełnie wyrwany z kontekstu, więc potraktujcie to, jako Trialer... Powinienem napisać: UWAGA!!! SPOILER!!!

Chritopher Eagle płynął, a w poły przytomna Elizabeth, wspierała się bezwładnie na jego plecach, mamrocząc pod nosem:
-Chris... Ja...chyba... zakochałam się?
Ogromny mróz, lodowata woda sprawiały, że już po kilkudziesięciu metrach Eagle był na skraju przemęczenia. Nie miał nawet sił, by obrócić się i zobaczyć, czy ktokolwiek go ściga.
Przebierał rękami, ile sił, coraz wolniej i zacieklej przybliżając się do błękitnej laguny. Wychylił głowę: zostało ze dwieście metrów, a woda wcale nie stawała się cieplejsza. Eagle trząsł się nie mogąc opanować od krótkich, dźwięcznych krzyków, przy każdym wynurzeniu z ponad powierzchni ziemi. Mijały minuty. Ponownie spojrzał przed siebie. Sto metrów - woda nadal była zimna...
-Jeszcze trochę... Jeszcze trochę, zrób to dla niej... - szeptał w myślach Eagle. Powoli ogromna kurtyna ciemności, zaczęła przykrywać jego oczy. Nie było już bólu, mimo ciągłego wysiłku, Eagle'a pochłaniał sen. Z każdym zanurzeniem czuł, że jego płuca zaraz ulegną zniszczeniu. Do brzegu pozostało pięćdziesiąt metrów, a woda nie stawała się cieplejsza. Wtedy zrozumiał:
-To fałsz, to nie laguna, tylko jakaś okrutna gierka. Zostawiłem na pastwę losu przyjaciela, by ratować ukochaną, a teraz okazuje się, że i ją naraziłem na zgubę... - tłumaczył sobie w myślach. Brzeg był jednak coraz bliżej:
-Chris, gdzie jesteśmy? - zapytała nieprzytomnie sina od zimna Lizzie...
-Lizzie, jesteśmy już prawie na Emeraldzie - odpowiedział jednym tchem Christopher. Jakby ocucona Elizabeth powiedziała błagalnym tonem:
-Nie okłamuj mnie mnie, Chris... Wiem, że nie jest dobrze... Jack Sparrow nas uratuje...
Chritopher nie miał siły, by odpowiedzieć... Zanurzył się po raz kolejny, gdy poziom wody zaczął się już gwałtownie obniżać. Eli zeszła z pleców Eagle'a i próbowała płynąć o własnych siłach.
-Chris tu już jest płytko. Mogę tu stać na palcach! - wyrzekła radośnie, choć flegmatycznie Lizzie. Jednakże, mimo upływu czasu Chritopher Eagle nie wynurzał się z pod letniej tafli wody?


To zaledwie króciutki kawałeczek jutrzejszego tekstu. Zapraszam jutro, koło wieczora - tekst będzie gotowy...

_Ja_

hmm... ten fragment brzmi ciekawie. Widze że będzie się dziać w następnym "odcinku" ;P. Gratuluję pomysłowości i talentu pisarskiego! xD

ocenił(a) film na 10
Kolec

Jestem tu całkiem nowa... Zaczęłam czytać ten długi tekst, ale strasznie trudno jest się tu połapać. Mógłby ktoś to wszystko zebrać razem?? Fajnie byłoby, gdyby znalazło się to w nowym temacie. Baaaaardzo o to proszę.
pozdro dla wszystkich autorów tej genialnej historii! ;)

ocenił(a) film na 5
Taka_jedna

Czyniąc zadość Twoim prośbom pozbierałem wszystko w kupę. Następna część dzisiaj wieczorem? Nowy temat nie powstanie, gdyż byłby on profanacją pamięci Raguela?

ROZDZIAŁ PIERWSZY


autorstwa: Raguela, CRB, JA, Pchałki, Lene i Liriel




*** (Raguel)

Statek się kołysał. Cała załoga spała. Był w końcu środek nocy. Nikt więc nie zauważył, idącego na palcach małego chłopca. Chłopiec ów kierował się do kwatery kapitana statku. Nawet gdyby to był środek dnia, nikogo to by specjalnie nie zdziwiło, wszak kapitan statku był ojcem skradającego się w tym momencie młodzieńca. Chłopiec dotarł w końcu do kabiny, w której miał nadzieję znaleźć to, czego szukał od dni kilku. I nie pomylił się. Przy stole, z głową na stole, który teraz pokrywało mnóstwo map, pochrapywał dorosły mężczyzna z czerwoną chustą na głowie, a w zwisającej ze stołu ręce trzymał? tak! To była ta butelka, której tak bardzo chciał skosztować młody pirat! Nie wiedział, co prawda, co to jest? ale widział, iż wszyscy piraci na statku popijali ów płyn na codzień? więc on też zapragnął spróbować? podkradł się do ojca? zabrał delikatnie butelkę z ręki rodziciela? i rozradowany zdobyczą skierował się do wyjścia? ojciec poruszył się. Chłopiec zamarł w bezruchu. Już był prawie przy wyjściu? ale nie zauważył, iż lewą nogą zahaczył o zwój liny leżący na podłodze. Dalej było tylko słychać brzdęk tłuczonego szkła. I okrzyk zbudzonego ojca: JACKU SPARROW!! ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻEBYŚ NIE RUSZAŁ MOJEGO RUMUUU!!!

Kapitan Jack Sparrow obudził się zlany potem. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego zbyt przyjemne. A sytuacja w której się właśnie znajdował, również do takich nie należała? wciąż podnoszące się podłoże, na którym sypiał ostatnimi czasy, ciągle przypominały mu o tym bo, jak tu, do stu piorunów wydostać się z żołądka potwora morskiego, do którego wskoczyło się parę dni temu?


*** (CRB)

Jack poczuł potworne ciepło i otworzył oczy. Bezkresne, piszczyste równiny rozciągały w nieskończoność. Jego zdziwienie nie miało granic - próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, ale jedyne co pamiętał to ohydny oddech Krakena - później juz tylko ciemność.
Jack wstał i kilkoma płynnymi ruchami starł piasek z siebie. Czuł potworny żar i oddałby wszystko za butelke rumu.
- Gdzie ja jestem - wyszeptał.
Nie miał pojęcia w którą stronę iść bowiem wszędzie ta sama bezkresna pustynia. Wyjął busolę. Kompas początkowo szalał we wszystkie strony lecz po chwili wskazał pewien kierunek. Spojrzał w tą stronę i nieopodal zauważył swój wierny kapelusz.
- O, na początek może być!- wykrzyknął z zadowoleniem.
Podszedł pewnym lecz niezdarnym krokiem gdyż piasek utrudniał mu chodzenie. Kiedy go podniósł zauważył coś dziwnego na piasku. Nie przypominało mu to niczego, jakby kawałek czerwonego kamienia. Niepewnym ruchem próbował to podnieść. Nagle w spod piasku zaczęło się coś wynurzać. Tak gwałtownie i szybko, że wręcz odrzuciło Jacka.
-KRAB?! -przeszło mu przez myśl.
Stworzenie przypominało kraby które znał każdy żeglarz jednakże był jakiś inny.
Gigantyczny prawie na dwa metry krab stanął nad Jackiem kłapiąc żarłocznie kleszczami. W tej chwili nieopodal Jacka ziemia zaczęła się znowu unosić oraz w kilku innych miejscach. Po chwili wokół Jack zebrała się pokaźna grupa krabów oraz innych stworzeń. Uszłyszały kleszcze pierwszego kraba i wygłodniałe od wieków powstały z głębokiego snu z piaszczystych otchłani.
Jack Sparrow mocno wytrzeszczał oczy, był oszołomiony i sparaliżowany.
-O...-wyszeptał Jack.

*** (CRB)

Kapitan Jack Sparrow był w powaznych tarapatach. Uwięziony w zaswiatach i otoczony przez zgraje zmutowanych stworzeń miał tylko jedno wyjście - walczyć o zycie. A może o duszę?
Bez zastanowienia wyciągnął szablę i pistolet. Echo wystrzału, dym i zapach prochu - jedno ze stworzeń dostało prosto w slepia kwicząc przy tym jak zażynane prosie. Drugie bydle, które było najbliżej otrzymało cios szablą między oczy wylewając zielone wnętrzności na Jacka. Płynnym ruchem wstał na nogi i uciekając mijał kraby giganty oraz ich szczypce cudem unikajac śmierci. W końcu zatrzymał się zdyszany gdyż zobaczył coś o wiele bardziej przerażającego. Oto tysiące olbrzymich skorupiaków i pajako podobnych stworzeń otoczyły Jacka. Poczuł się jak w olbrzymim mrowisku bez szans na ucieczkę i przezycie. Tysiące morderczych kleszczy zbliżało się z kazda sekunda. Dziwaczne stwory właziły na siebie, przeracając się byle tylko dopaść go jako pierwsze. W tej samej chwili kiedy Sparrow przygotował się do odparcia pierwszego ataku nagle tysiące paskudnych potworów zaczęło zagrzebywać się w piasku by po chwili pozostawić pustynię tak pustą jak na początku. Usłyszał za sobą odgłosy stapania po piasku. Kiedy się odwrócił tajemnicza postać ujawniła swe oblicze.
-Davy Jones - wyszeptał Jack szczerząc zęby.
- Jak Ci się tu podoba, Jack -wypowiedziała ohydna, ośmiornicza gęba z szyderczym uśmieszkiem.

*** (Raguel)

Jack myślał gorączkowo.
- Davy Jones... to jego świat... jego świat... nawet słoja z ziemią nie mam... i tak pewnie na nic by się nie zdał.

Kapitan Holendra był coraz bliżej. Jack zaczął uciekać. Mimo wielu ran,które odniósł w walce z krabami,był szybszy od kulejącego Jonesa. Biegł ile sił w nogach. Na choryzoncie dostrzegł jakąś postać. Przyspieszył. Gdy był już w stanie dostrzec zarys postaci,zamarł. To był Davy Jones. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku,z którego przybiegł. Rany zaczęły krawić jeszcze obficiej. Zaczął kuleć. Był zmuszony przystanąć. Zamknął oczy. Kilka płytkich oddechów. Podniósł głowę. I stanął twarzą w... hm... ...z Jonesem.

- Nie uciekniesz Sparrow! To mój świat! Wiem,co się kłębi w twej głowie... znam wszystkie twoje decyzje,zanim je podejmiesz. Nie uciekniesz stąd. Masz jeszcze 100 lat służby do odpracowania. I musisz odzyskać moje serce! Albo oddaj mi swoje... - wyciągnął rękę,w której po chwili pojawiło sie bijące serce.

Jack poczuł silne ukłucie w klatce piersiowej. I po raz kolejny, skurcze żołądka Krakena wybudziły go ze snu.

-Może to i lepiej, pomyślał. Nie za ciekawie się tam zaczęło robić...

Wymacał miejsce, gdzie u zwykłych śmiertelników zwykle znajduje się serce. Pik-pik wciąż pikało. Ale jednak nie wszystko było tak, jak być powinno. W paru miejscach Jack krwawił. W miejscach, w których został zraniony przez kraby. Sięgnął po swą szablę i cofnął rękę z obrzydzeniem. Ostrze było całe w zielonej posoce. Posoce kraba.

-Co to ma być... Przecież to był tylko sen... a jeśli nie? Jeżeli to była jakaś chora kraina półsnu stworzona przez Jonesa?

Jack nie wiedział co myśleć. Wiedział jedno. Musi się stąd wydostać. Zanim soki trawienne Krakena również go strawią. Bądź zostanie zabity przez swoje sny, które wcale,a wcale snami być nie musiały.

*** (CRB)

-Ostanim moim więźniem w czeluściach Krakena był Barbossa, bowiem jego ciało i woń padliny zwabiła mojego potworka. Barbosa uciekł z mojej krainy przez tą wiedźmę Tia Dalmę która znalazła jakiś diabelny sposób. Ale to ostatni taki mój błąd. Ty Jack'u Sparrow'ie nie będziesz z pewnością nastepnym! - powiedział Davy Jones (telepatycznie do Jacka).

*** (Raguel)

Tymczasem, w Port Royal, w jednej z przepięknie umeblowanych pomieszczeń, przed lustrem stał mężczyzna. Wyprostowany, dokładnie ogolony, uczesany. Podziwiał swoje odbicie w lustrze. I z satysfakcją poprawiał każdą, nawet najmniejszą nierówność na swym nowym mundurze. W komnacie rozległo się pukanie.

- Wejść. - odrzekł, surowym tonem, mężczyzna przed lustrem.

W lustrze dostrzegł stojącego za nim posłańca z herbem Kompanii Zachodnio-Indyjskiej na piersi. Młodzian zasalutował. Mężczyzna kiwnął głową.

- Admirale, jest pan proszony na audiencję u Lorda Becketta.
- Dziękuję. Możesz odejść.

Posłaniec ukłonił się lekko i pospiesznym krokiem, opuścił komnatę. Mężczyzna, nazwany admirałem, nałożył perukę, jeszcze raz przejrzał się w lustrze i ruszył w ślad za chłopcem na posyłki. Jako, że droga do sali, w której rezydował Lord mieściła się w drugim skrzydle dworu, admirał miał czas na przemyślenia.

- Pewnie chodzi o serce Jonesa? Beckett podjął już decyzję, jak je wykorzystać. I z tym, zapewne będzie związane kolejne zadanie?

Jego domysły potwierdziły się już w komnacie Lorda, gdy stał na baczność przy biurku i wsłuchiwał się w plan, który Beckett przedstawiał mu od chwil paru. I wcale mu się ten plan nie podobał.

- Lordzie? chciałbym zauważyć, że?
- ?że co? Admirale Norrington, waszym zadaniem jest wypełnianie rozkazów, a nie ich kwestionowanie? czy wyrażam się jasno?
- Ależ oczywiście? ale?
- Żadnych ale! ? podniósł głos Lord
- ALE ? wyraźniej zaznaczył Norrington ? ale co jeśli Jones mnie pojmie? zaciągnie do załogi?
- Wydaję mi się, że jednak zbyt szybko podjąłem decyzję o twoim awansie?
- Ale to jest samobójstwo! Bez załogi?! Bez broni?! Z jednym sztyletem przy pasie?! Wysyłasz mnie na pewną śmierć!! Lordzie. ? dodał po chwili.
- Zapominasz się. A nie wysyłam Cię na Latającego Holendra, abyś walczył? tylko, żebyś ustalił warunki współpracy. A to będzie gwarantem twego bezpieczeństwa. ? rzucił na stół skórzany woreczek, z którego dobiegał odgłos bijącego serca. Serca kapitana Latającego Holendra.

*** (JA)

Pięciomasztowy kolos wpłynął na spokojną toń Atlantyku. Za rufą zostawił już ledwo dostrzegalne brzegi Hispanioli i teraz, dumnie pędził na południe, dziobem wyznaczając odległy cel rejsu. Kapitan Barbosa, stał wyprostowany na pokładzie wielkiego okrętu, w kolorze bieli. Jedną ręką ujarzmiał ster, w drugiej z kolei trzymał nadgryzione, zielone, soczyste jabłko, którym raczył się co jakiś czas...
Słońce pokazało się na horyzoncie, inaugurując tym sposobem rozpoczęcie nowego dnia, a zatem i nowej przygody. Pokład wydawał się być całkowicie pusty, gdyż załoga pogrążona była jeszcze w głębokim śnie. Wtem z głębi okrętu wynurzyła się czyjaś sylwetka. W kierunku Barbosy zbliżała się złotowłose uosobienie urody i gracji... Kapitan patrzył z podziwem na jej idealne kształty, licząc na pełne ciepła powitanie. Niemniej, bardzo się rozczarował. Elizabeth obrzuciła go zimnym spojrzeniem i zapytała ironicznym tonem:
-Gdzie teraz zamierzasz nas doprowadzić, królu Atlantyku?
-Płyniemy w jedynym słusznym kierunku, by odzyskać Czarną Perłę...- odpowiedział zamyślony Barbosa, po czym ze złością ugryzł spory kawałek jabłka.
-Jacka!
-Cóż takiego?
-Płyniemy, by uratować Jacka, Czarna Perła nie jest celem naszej wyprawy...
-Słuchaj dziecino, póki co ja tu jestem kapitanem, a co za tym idzie, ja decyduję, gdzie popłyniemy, zrozumiano?
Elizabeth odwróciła się i podeszła do jednej z beczek na broń. Wyciągnęła szablę, ostrzem celując w pierś Barbosy:
-Nadal czujesz się tak pewnie, Barbosa?
-Dziecino, gdzie Twoje zasady, chcesz zabić bezbronnego? - wyszeptał z przerażeniem Barbosa, po czym prędko dodał: Nie zabijesz mnie, jestem Wam potrzebny, jeśli chcecie uratować Sparrowa.
-Chyba nie wiesz do czego kobieta jest zdolna, prawda?- zapytała Elizabeth, a na jej twarzy malował się szyderczy uśmiech. W tym momencie Barbosa, korzystając z chwili nieuwagi, dobył szabli i skrzyżował ją z bronią panny Swann:
-Słyszałem, że Turner uczył Cię szermierki. Nie myślisz chyba jednak, że jakaś kobieta mogłaby pokonać starego Barbose, co? - wycedził kapitan.
Wtem, Elizabeth podjęła błyskotliwą decyzję. Wykorzystała pewność siebie Barbosy i kopniakiem uruchomiła ster. Nagle, statek zakołysał się, a z pod pokładu dało się słyszeć okrzyk wyrwanej z letargu załogi. Swann, w samą porę uchwyciła się steru i utrzymała równowagę, jednak Barbosa zachwiał się i z łoskotem uderzył o pokład. Elizabeth kopnęła broń Barbosy spoczywającą na ziemi, tak by ten nie mógł jej dosięgnąć i podeszła do kapitana, przyciskając ostrze szabli do jego szyi:
-Wspominałam Ci już, że nie wiesz do czego kobieta potrafi być zdolna? - zapytała z szyderczym uśmiechem. Tymczasem przestraszona załoga wybiegła na pokład i w chwilę później wszyscy otoczyli sprawców zaistniałej sytuacji:
-Morale załogi, bardzo się chyba teraz zachwieją. Stracisz autorytet, prawda Barbosa? - rzekła panna Swann. Elizabeth szukała po tłumie twarzy Willa, lecz tego nigdzie nie było... Jej oczy znalazły go przy sterze. Will objął kontrole nad okrętem, jednak wydawał się być zupełnie niezainteresowany rozwojem sytuacji. Rozzłoszczona Eli powiedziała:
-Teraz Barbosa, poinformuj mnie łaskawie, dokąd płyniemy ?
-Kraken zaatakował w Imperium Chińskim... - rzekł Barbosa i nie wzruszony powstał z ziemi, otrzepując z płaszcza pokładowy brud. Cel rejsu był zatem znany...

*** (Pchełka)

Elizabeth otworzyła szeroko oczy, znów usnęła na straży.Wśród migoczących gwiazd na niebie nie było widać ani księżyca, ani jednej chmury....Lizz wstała z beczki na której przysnęła.
Odgarnęła włosy i wzrokiem odszukała Willa.Pomagał zawieszać żagiel. Uśmiechnęła się i zwróciła wzrok w zupełnie inna stronę.
Odskoczyła gdyż odwracając głowe ujżała przed soba miła twarz Tii Dalmy
-Wystraszyłaś mnie!-powiedziała.
-Nie bardziej niż ty mnie Elizabeth.-odpowiedziała kobieta co pare minut spoglądając na Turnera.

-Widzisz tam coś?-zapytała dziewczyna trochę podirytowana zachowaniem szamanki
-Will Turner, jest ważny.Nie możecie go stracić.
-Will....
-Tak..-powiedziała i uśmiechnęła się lekko odeszła zostawiając Elizabeth z własnymi przemyśleniami.Nie zdążyła odejść daleko. Lizz wstała i podbiegła do niej.
-A Jack,? Po co płyniemy po Jack'a skoro liczy się Will.
-Jack jest częścią tej układanki
-Układanki?!-zdziwiła się
-Nie wszystko jest proste.
-A jak go znajdziemy ?
-Wszystko w swoim czasie.Jack Sparrow jest bliżej niż wszyscy myślicie.Księżyca już nie widać.Jesteśmy prawie na krańcu świata...
Elizabeth rozejrzała się po niebie. Rzeczywiście nigdzie nie można było dojżeć pięknego zjawiska jakim był księzyc. Żagle miotały się na wietrze, delikatnie rozwiewając Włosy Elizabeth...


Panie Gibbs!-rozległ się donośny okrzyk Willa.
Nie słysząc odpowiedzi przyjaciela zawołał jeszcze raz.
-Panie Gibbs!!!!
Joshamee Gibbs wyłonił się z pod pokładu wyraźnie zaspany, oczy lekko zaróżowione od ścierania snu z powiek.Wyczołgał sie z pod pokładu ,widac było że miał bliższe spotkanie ze stałym przyjacielem pirata -Rumem
-Tak jest panie Turner.
-Musisz nam pomóc...
-W czym?
-Patrz.!-powiedział i wskazał na zbliżający się statek.
Wszyscy spojrzeli w stronę ,którą wskazał Will.
-To pirackie Flagi.-powiedział Gibbs

Załoga spojrzała po sobie mierzą się wzrokiem .Elizabeth zadrżała, Will lekko wzdrygnął się na wypowiedziane przez Gibbs'a zachrypłym głosem "PIRACKI"

*** (Lene)

Toriette zmrużyła niebezpiecznie oczy. Obcasy jej wysokich, skórzanych butów stuknęły w zbutwiałą podłogę, palce zanurzyły się w obciętych na wojskową modułę białych włosach, kontrastujących z czekoladową opalenizną.
Dziewczyna przygryzła z konsternacją wargę. Nawet z tej odległości mogła wyraźnie dostrzec krzątającą się po pokładzie, barczysta, wysoką postać w czarnym kapeluszu, z długą, krzaczastą brodą. Bezimienny statek, który widziała z daleka, z bliższej perspektywy nagle wydał się jej jeszcze ciekawszym łupem, niż przed chwilą. Ostrożnie złożyła lunetę i z nabożną wręcz czcią włożyła ją do skrawka materiału, udającego koszulę, po czym odwróciła lekko głowę w kierunku stojącego za nią bosmana, niezbyt wysokiego człowieczka o przyprószonej siwizną ciemnej czuprynie.
- Proszę się przygotować do abordażu, panie Blomwood - zarządziła władczo, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna kiwnął lekko głową, i już miał zamiar zwoływac całą załogę, kiedy nagle, kobieta zatrzymała go jednym ruchem nadgarstka.
- Ale, zanim pan odejdzie... -zaczęła niepewnie, dziękując w duchu niebiosom, że na jej opalonej skórze nie będzie widać ani śladu rumieńców. Pan Blomwood rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Tak, pani kapitan? - zapytał nerwowo bawiąc się zwisającym mu z szyi łańcuszkiem. Dziewczyna odwróciła się twarzą w jego stronę i z niesamowitą pewnością siebie, wręcz graniczącą z pychą, spojrzała swojemu podwładnemu w oczy.
- Mam do pana pewną ważną sprawę, panie Blomwood - rzekła, wciąż nie spuszczając go z jasnego, świdrującego spojrzenia jadowicie zielonych oczu. Człowieczek spojrzał tęsknie za pośpiesznie skręcającym w przeciwną stronę statkiem, który miał się przecież już za chwilę stać ich nowym łupem.
- Czy to... - zaczął niepewnie, urywając natychmiast pod wpływem jednego ruchu jej wąskich brwii.
- Niestety, wymaga ona natychmiastowej konsultacji z panem.
- Ale... ten... statek... - próbował bronić swoich racji, wskazując palcem na oddalającą się łajbę. Kobieta wzruszyła ramionami.
- Nie ucieknie. A nawet jeżeli... - położyła dłoń na swojej wyszczerbionej szabli- to i tak niezbyt daleko.
Mężczyzna westchnął głęboko.
- Pani kapitan, nie chcę podważać pani autorytetu, ale...
- Jak wyglądają moje piersi w tej bluzce?
Pan Bloomwod, mimo całej swojej wielkiej tolerancji dla wszelkiej maści dziwactw ukochanej pani kapitan, był w tym momencie tak zaszokowany, że jedyną trafną ripostą, na którą było go w tej chwili stać, było zduszone, niezbyt inteligentne, ale za to pełne treści:
- Co?
Toriette prychnęła z irytacją, niczym dzika kotka.
- Jesteś głupi, głuchy, czy tylko tak dobrze udajesz? -zapytała, chwytając się kurczowo za nieśmiało wychylające się spod fałdek materiału sprawczynie owego zamieszania - Jak moje bliźniaczki wyglądają w tym łachu? Dobrze?
Mimo narastającego uczucia zażenowania, pan Blomwood znalazł w sobie na tyle dużo samozaparcia, żeby uśmiechnąć się zawadiacko.
- Idealnie, pani kapitan.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, po czym złapała zatkniętą za pas szablę i poczęła nią histerycznie wymachiwać, co jakiś czas rzucając takie zwroty jak "szubrawiec", " portowa kanalia" czy "cholerny złodziej rumu".
Po tylu latach wreszcie była gotowa na spotkanie z Barbossą.
A do tego jej piersi wyglądały znakomicie.

*** (JA)

Tymczasem Gibbs, Turner i panna Swann wymieniali swoje uwagi, co do kolejnych działań... Wszyscy byli zgodni:
-Jeżeli zwiększymy prędkość do dwunastu węzłów i popłyniemy z wiatrem w plecy, zdołamy uniknąć konfrontacji - fachową opinie wydał Will. Wywołało to aprobatę u wszystkich innych uczestników dyskusji. Wtem, obradujący usłyszeli niski, pełen podniecenia głos, dochodzący zza pleców:
-Staniemy do walki - rzekł twardo kapitan Barbosa. W dłoni trzymał już szpadę, a za swoimi plecami miał prawie całą załogę - wszyscy byli zwolennikami starcia okrętów:
-Chyba jesteście przegłosowani - rzekł Barbosa. Wtem panna Swann wyrwała się z pytaniem:
-Dlaczego kapitanie? Czyż nie umknęlibyśmy nieprzyjacielowi, gdybyśmy postąpili zgodnie z wskazówkami Willa?
-Oczywiście, że byśmy umknęli... Płyniemy w końcu "Białą Perłą".
Wszyscy uczestnicy wyprawy, zamarli na te słowa:
-Co takiego? - ozwał się wreszcie Gibbs.
-Architekt, który zaprojektował Czarną Perłę, wcześniej wybudował jej siostrę, jedyny na morzu biały okręt... To trochę nieudany projekt, ale jeśli chodzi o parametry, ten okręt, nieznacznie ustępuję Czarnej Perle. Teraz, gdy poznaliście już tajemnice tego okrętu, przygotujcie się do abordażu...
-Nie prościej byłoby zniszczyć ich kilkoma salwami z armat? - wyrwał się jeden z majtków.
-Moja stara znajoma, chciałaby pewnie uciąć sobie ze mną małą pogawędkę...

***

Jack Sparrow siedział zamyślony na jednej z nieprzetrawionych części połkniętego okrętu. Zupełnie nie wiedział, co począć. Rozważał już wydostanie się z wnętrza Krakena przez odbyt, gdy wtem, usłyszał kojącą uszy melodie, dochodzącą z głębi przewodu pokarmowego Krakena. Ostrożnie stawiając każdy krok skradał się w dół oślizgłego korytarza, gdy dostrzegł źródło dźwięku. Na środku korytarza wznosiły się olbrzymie organy, na których z zaangażowaniem wygrywał złowieszczą melodie, nie kto inny, jak Davy Jones...
-Dobrze spałeś, Jack? - zapytał Jones
-Miewałem przyjemniejsze sny... - odpowiedział Sparrow.
-Panna Swann była ich bohaterem, jak mniemam...
-Nie, Czarna Perła jest zdecydowanie piękniejszym obiektem...
-Kłamiesz, Jack i sam dobrze o tym wiesz...
-Jeżeli mamy tak sobie rozmawiać, to przydałaby się butelka rumu. Wtedy, lepiej mi się zwierzać.
-Nie przyszedłem tu bez powodu, Sparrow.
-Czyżbyś potrzebował mojej pomocy?
-Nie, teraz to ty potrzebujesz mojej pomocy - rzekł tryumfalnie Jones - Przyszedłem po spłatę długu...
-Nie przyłączę się do Twojej załogi, jeśli o to chodzi... Strasznie u Was śmierdzi rybami...
-Na to również przyjdzie pora, Sparrow. Teraz jednak mam dla Ciebie inne zadanie, chodzi o moje serce?
-Serce nie sługa, Davy...
-Musisz je dla mnie odzyskać.
-Sam nie potrafisz.
-Zawarłem z Beckettem i jakimś kitajcem układ, na mocy którego pozostanę pod ich władzą przez jakiś czas, w zamian za serce...
-Cóż, jeśli dobrze się spiszesz, dostaniesz je z powrotem. Powodzenia! - rzekł Jack i ruszył w drugą stronę.
-Oni nie wiedzą, że ty tu jesteś Jack...
-Jaki to ma związek?- zapytał Sparrow.
-Odzyskasz je dla mnie...
-A co ja z tego będę miał?
-Unikniesz śmierci - rzekł Jones, a Sparrow ryknął z bólu, gdy na jego ręku pojawiła się krwawa dziura...
-Mam jakieś inne wyjście?
-Żadnego Sparrow, żadnego - rzekł Davy. Jack Sparrow poczuł jak krew nachodzi do jego oczu. Czuł niewyobrażalny ból, jakby miał zaraz umrzeć. Oczy same mu się zamykały, jednak Jack nie poddawał się. W końcu, zrezygnowany opadł z łoskotem na ciepłe podłoże.

***

Sparrow obudził się. Nie czuł już bólu, więc nałożywszy na głowę kapelusz, powstał z posadzki i rozejrzał się. Wokół niego rozpościerał się bezkresny, morski krajobraz, a on sam znajdował się na dziwnie znajomym okręcie. Na Czarnej Perle dokonano kilku znaczących modyfikacji, lecz najważniejsze było to, że Jack Sparrow znów był jej kapitanem... Jack żyłby zapewne odtąd długo i szczęśliwie, gdyby nie wyszyta na ramieniu klepsydra, w której zaczął przesypywać się piasek. Pod znamieniem widniał napis "Masz rok, Sparrow. Jeden rok, to od śmierci krok..."

***

Kilka godzin wcześniej Davy Jones siedział spokojnie w swojej kajucie pykając z fajki. Wtem dobiegł go odgłos pukania do drzwi:
-Wejść - rzekł Jones. U progu drzwi stał jeden z najbliższych podwładnych Jonesa - Crash z lekką obawą przyglądając się kapitanowi...
-Czego? - zapytał Jones.
-Ku Latającemu Holendrowi zbliża się okręt, pod Brytyjską banderą - rzekł Crash
-A co mnie to gówno obchodzi, wypuście Krakena - wykrzyczał Jones
-Ale ten okręt, należy chyba do Lorda Becketta.
-Beckett? Czego on tu chcę - żachnął Davy i wyszedł na pokład. Okręt Lorda Becketta wywiesił białą flagę na maszcie, a ku Latającemu Holendrowi zbliżała się malutka szalupa. Jones wydał rozkaz zatrzymania Holendra i sam nakazał zwodować łódkę. Wkrótce wraz z Crashem i ojcem Turnera wypłynęli na spotkanie delegacji kampanii Wschodnio-indyjskiej:
-Dlaczego zakłócacie mój spokój, Brytyjczycy? - zapytał - Czyżbyście chcieli oddać mi moje serce?
-Poniekąd - odpowiedział Norrington - najpierw jednak musisz coś dla mnie zrobić...
-Ja mam Wam pomóc? - roześmiał się Davy.
-W zamian za swoje serce, Jones
-W takim razie, co mógłbym dla Was zrobić, śmiertelnicy?
-Sprawi Ci to na pewno przyjemność. To trzy malutkie sprawy. Po pierwsze, dostaniesz pozwolenie, a wręcz nakaz, na oczyszczenie wód oblewających świat z piratów.
-Zaczyna się ciekawie. Kontynuuj - rzekł Jones
-Po drugie, przyprowadzisz niejakiego kapitana Sparrowa przed obliczę Lorda Becketta żywego.
-Wykonalne - rzekł Jones, uśmiechając się pod nosem.
-Po trzecie, Will Turner i Elizabeth Swann mają umrzeć...- Bill Turner popatrzył oniemiały na Norringtona - Przy wykonywaniu tych zadań przestrzegać będziesz tylko jednej zasady: Wszystkie chwyty dozwolone...

Po uzgodnieniu warunków umowy obie szalupy zawróciły w kierunku swoich okrętów. Davy Jones tymczasem rozmawiał z podwładnymi:
-Panie, co teraz zrobimy? Czyż poddamy się rozkazom Brytyjskich psów...- zapytał Crash.
-Póki co, musimy stwarzać przynajmniej pozory współpracy - odpowiedział Jones
-Pozory, co zamierzasz? - zapytał Bill Turner.
-Kiedy wykonamy już dla nich zadania, pozostanie im tylko jeden problem. Ja. Zamiast oddać mi serce, zabiją mnie i zatopią Latającego Holendra.
-Jak temu zaradzimy?
-Choć nigdy nie myślałem, że to powiem jest tylko jedna nadzieja. Jack Sparrow...
-Sparrow, przecież został połknięty przez Krakena. Poza tym on ...
-Zdradzi nas to pewne - rzekł Jones - ale wcześniej przy odrobinie szczęścia odzyska moje serce i co najważniejsze, doprowadzi mnie... do Willa Turnera...
Bill Turner siedział zdębiały na łódce, przysłuchując się całej rozmowie. Davy Jones tak spokojnie mówił o jego synu, jakby go tu w ogóle nie było. Bill wiedział, co Jones zamierza zrobić z jego synem. Choć nie wiedział jeszcze dokładnie, co zrobi, wiedział, że musi zaradzić tej katastrofie... Will był dla niego wówczas całym światem...

***

Jack Sparrow nie wiedział, gdzie się znajduje, nie miał żadnej możliwości nawigacji, nie wiedział jak dopłynąć z powrotem na Karaiby... Smutki utapiał w kilku butelkach rumu, który znalazł w spiżarni. Nucąc melodie I'm a pirate, siedział oparty o burtę, co chwila czerpiąc z butelki obfite ilości alkoholu. Wtem za plecami usłyszał pełne przerażenia krzyki i huk z armat. Ociężale podniósł się z posadzki i wyjrzał za burtę. W odległości zaledwie dwóch mil morskich, dwa okręty przystąpiły do wzajemnego szturmu. Oba statki były wielkie, lecz Jack zwrócił uwagę tylko na kolosalny biały okręt, wielkości Czarnej Perły:
-Biała Perła - wyszeptał i rzucił się do steru...

*** (Raguel)

Czarna Perła to był szczyt marzeń młodego Jacka Sparrowa. Gdy służył pod wodzą Barbossy, zawszę marzył, żeby choć raz stanąć za sterem tego jakże pięknego statku? nie dane mu to było jednak przez kilka lat jego poruczniczej służby. W wyniku pewnych komplikacji, o których Jack już nie pamiętał, zastąpił starego Barbossę na kapitańskim mostku. Od tego pamiętnego dnia, Czarna Perła stała się dla niego matką, której miłości nigdy nie doświadczył, żony, której nigdy mieć nie chciał i kochanką? nie. Kochanki to Czarna Perła mu nie musiała zastępować. Sparrrow od dziecka był przystojniakiem, doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał trwonić daru, jakim obdarzyła go Matka Natura. Nie było szansy, której Kapitan Czarnej Perły by nie wykorzystał, aby uwieść, rozkochać i porzucić. Jack nie przywiązywał się do kobiet. Jak to pirat. Ale, prócz Czarnej Perły, jeszcze jeden statek wzbudzał kiedyś w Jacku podobne emocje. Bliźniacza siostra jego ukochanego okrętu, taka sama, a zarazem jakże różniąca się. Biała Perła. Miał okazję kilkakrotnie spotkać ów statek. Jeszcze w czasach, gdy służył jako porucznik. Białą Perłą dowodziła niejaka Toriette.
Białowłosa, piękna i młoda. Nie zwracała uwagi na przyszłego kapitana, mimo,iż często gościła się w kajucie Barbossy. Barbossa,zapytany pewnego dnia,cóż go łączy z ową niewiastą, odparł: ?Miłość?? Gdy ówczesny porucznik spojrzał na niego, jakby właśnie kazał zatopić własny statek, dodał: ?Miłość, Jack. Miłość do morza.?. Sparrow jednak wiedział, że okrzyki towarzyszące każdej wizycie pięknej pani kapitan, nie są tylko głosami zachwytu i bezsłownymi elegiami ku morzu i jego pięknie. Ciągnęło tę dwójkę do siebie. Do czasu. Do czasu, gdy Toriette wybiegła z kabiny Barbossy, zeszła po drabince do szlupy i wróciła na swój statek. Potem, załoga przez chwil parę musiała cucić swego kapitana, który nagi leżał na podłodze swego miejsca odpoczynku. Jako, że kobieta to pamiętliwe stworzenia, nie dalej, jak tydzień po owym wydarzeniu, Jack na własnej skórze odczuł, co może zrobić urażona niewiasta, zwłaszcza jeżeli ma pod sobą załogę, złożoną z samych mężczyzn i szereg armat, które na jej rozkaz atakować mogą statek byłego kochanka. Po owej walce, krwawej i zaciekłej, kapitanowie Pereł pogodzili się w swych kajutach, tak, jak się godzą kochankowie? i zostali przyjaciółmi.

*** (JA)

Ciemne, burzowe chmury zakryły tarczę słoneczną, gdy oba okręty zbliżały się do siebie na odpowiednią odległość, by wystrzelić pierwszą salwę kul armatnich. Nie było ani chwili czasu na taktykę, wszyscy tak bardzo pochłonięci byli przygotowaniami. Trzydziestu członków załogi zgromadziło się pod pokładem okrętu Barbossy, by na rozkaz kapitana przygotować pierwszą salwę kul. Pozostała część marynarzy nabiła już muszkiety, niektórzy przygotowali haki do zarzucenia na wrogi okręt, jeszcze inni dobyli szpad i oczekiwali na rozwój wydarzeń? Wśród tych ostatnich byli Elizabeth i Will ? nieco zagubieni w świetle osobistych porachunków Barbossy.
Tymczasem głodna zemsty Toriette maszerowała wzdłuż sterburty Białej Perły, co chwila wydając coraz to nowe rozkazy dla reszty załogi. Wreszcie oba statki zbliżyły się do siebie na odległość 30 sążni. W tym momencie piorun rozbił się o niespokojną taflę wody? Załoga obu statków na chwilę zamarła bez ruchu, uważając uderzenie pioruna znakiem?
Naglę tę niczym niezmąconą ciszę przerwały strzały z armat. Majtkowie nabijali kule i bez namysłu uderzali w statek oponenta.
Barbosa - kapitan hiszpańskiego galeonu zwanego Vencedor (Zwycięzca) bardzo sprawnie zorganizował defensywę, obracając okręt dziobem do fal? Następnie trzydzieści armat wydało z siebie przeraźliwy huk, poczym kule uderzyły o bakburtę Białej Perły...
Vencedor był jednak zdecydowanie mniej trwałym okrętem, toteż gdy prawa burta znacząco ucierpiała w jednym ze starć, Barbosa zdecydował się na ryzykanckie posunięcie. Doskonale wiedział, że załoga Białej Perły jest znacznie liczniejsza, jednak skierował swój statek w taki sposób, by umożliwić abordaż. Po niespełna 5 minutach okręty zbliżyły się do siebie, na odległość pięciu sążni. Kilkadziesiąt haków zarzucono na sterburtę Perły. W chwile później, rozgorzała walka? Załoga Barbosy z niespotykaną determinacją i zaciekłością ruszyła na bój. Wszyscy Ci, który liczyli na wsparcie ze strony kapitana, srogo się zawiedli. Próżno było szukać Barbosy wśród zgrzytu szabli i huku muszkietów. Kapitan Barbosa był już pod pokładem i z poły wyciągniętą szablą śmiał się w twarz Toriette.
W momencie fuzji dwóch okrętów Gibbs był jedną z pierwszych osób, które przeskoczyło na pokład Białej Perły. Pełen niemiłych wspomnień, w stosunku do okrętu Toriette chciał jak najszybciej rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść. Sądził, że gdy Toriette zostanie pokonana, Barbosa skorzysta z usług Białej perły, a on biedny Gibbs będzie mógł zostać kapitanem Vencedora i w znak lojalności do kapitana Sparrowa, samodzielnie popłynie na poszukiwanie Krakena? Od razu po zeskoczeniu na okręt wroga, Gibbs zwalił z nóg dwóch majtków i wdał się w pojedynek szermierczy z kolejnym?
Tymczasem pod pokładem Toriette bez słowa wyjaśnień rozpoczęła pojedynek z Barbobosa. Szabla w szable, ostrze w ostrze, tak zaciekle walczyła ze sobą dwójka kochanków:
-Ładna bluzka Toriette, zawsze Cię w niej lubiłem. Uwydatniała Twoje największe walory ? wycedził Barbosa próbując rozproszyć panią kapitan?
-Mówiłeś, że kochasz mnie za charakter ? odpowiedziała Toriette?
-Tani chwyt ? odrzekł cynicznie Barbosa, po czym w afekcie złości Toriette użyła za dużo siły, chcąc uderzyć kapitana Barbose. Ten zrobił unik, w wyniku czego pani kapitan wylądowała bezbronna na deskach:
-I co teraz, kochanie?
-Nienawidzę Cię ? odpowiedziała Torriette, plunąwszy mu w twarz.
-Zawsze ceniłem Cię za szczerość ? odrzekł Barbosa, po schował broń, usiadł na krześle i wyjął zza pazuchy zielone jabłko, biorąc obfitego kęsa.
-No, już zabij mnie, na co czekasz? ? zapytała kapitan Białej Perły.
-Mamy szanse Toriette, mamy szanse odzyskać Czarną Perłe i wypełnić przepowiednie?
-Jak to? Gdzie ona jest?
-Naiwny kapitan, którego już miałaś wątpliwą przyjemność poznać, niejaki Jack Sparrow?Pamiętasz?
-Skąd wiesz, że on ma perłę? ? zapytała Toriette, po czym przyjrzawszy się uśmiechniętym rysom twarzy Barbosy wyszeptała odpowiedź ? Tia Dalma?
-Już niedługo będziemy mieli w dłoniach klucz do zdobycia największego skarbu mórz? - odrzekł Barbosa i pogrążył się w marzeniach?
Jednak nawet on nie wiedział, jak blisko jest odnalezienia owego klucza. Ze wskazówek Tii Dalmy, wywnioskował natomiast, iż Jack Sparrow jest jedyną przeszkodą na jego drodze. Nie podejrzewał jednak, że ten śmieszny, ekscentryczny kapitan, znany ze swych kocich ruchów będzie w stanie tak bardzo pokrzyżować jego plany.
Tymczasem, walka miała już się ku rozstrzygnięciu. Załoga Vencedora ubożała z minuty na minutę i przy życiu pozostała już garstka ludzi z Lizzie Swann, Gibbsem i Willem Turnerem na czele. Jednakże, żaden z walczących, w ferworze walki nie dojrzał zbliżającego się okrętu, o czarnych masztach i takiej samej konstrukcji? Na horyzoncie pojawiła się więc Nowa Nadzieja?

*** (Lene)

Will delikatnie objął Elizabeth ramieniem, po czym fachowo zaczął oceniać w myślach swoje szanse. Wyrośnięta, pozbawiona szyi i, najprawdopodobniej, jakichkolwiek komórek mózgowych załoga Białej Perły otoczyła ich ze wszystkich stron, on nie miał w ręku szabli, a do tego wszystkiego dochodził jeszcze Barbossa, uroczo gaworzacy ze śliczną, obficie wyposarzoną przez naturę białowłosą, uzbrojoną po zęby dziewoją. Na szczęście, Gibbs nie rzucił się jeszcze na biedną Lizzie, próbując brutalnie pozbawić ją ewentualnej cnoty, bo to już William uznałby za zwyczajną, brutalną złośliwość losu.
Pan Blomwood uśmiechnął się nikczemnie, wykonując dłonią swoisty, umowny gest, symbolizujący ścinanie głowy, po czym machnął w stronę blondwłosej kapitan, ukazując wszystkim wydatne ubytki w swoich siekaczach.
- To co, pani kapitan, nakarmimy dzieciarnią rybki? - zapytał, wzbudzając tymi słowami istną ekstazę wśród swoich kamratów. Barbossa popatrzył na dziewczynę łagodnie, wciąż jednak nie opuszczając floretu, który trzymał na wysokości jej brzucha.
- Więc, pani kapitan? - wysyczał złowieszczo, obnarzając lekko zęby.
Toriette, jak zawsze, kiedy intensywnie się nad tyymś zastanawiała, przygryzła z pasją pełną wargę, białą głowę przekrzywiła w lewą stronę.Po prawdzie, po pamiętnym incydencie z głupią uwagą Barbossy, trochę zbyt ostrą wymianą zdań i brawurowym obezwładnieniem go w obronie własnej obiecała sobie, że, obojętnie, co by się nie stało, jego głowa zawiśnie kiedyś nad jej kominkiem, ale, nie wykluczało to przecież owocnej współpracy. Właściwie, nie miała nic do stracenia, a wręcz przeciwnie, dzięki przymierzu zawartym z brodatym kapitanem mogłaby sporo zyskać. Pod warunkiem, oczywiście, że nie będzie grała do końca fair... Ale, kurczę, kto w tych czasach wogóle przestrzega jakichkolwiek zasad?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, szablę wsadziła spowrotem za szeroki pas. Kiwnęła lekko brodą.
- Puścicie ich wolno -rozkazała swobodnie, na co banda chłystków, udających profesjonalnią załogę, zareagowała istnym jękiem rozpaczypo czym przeciągnęła się, jak dzika kotka i spojrzała z ukosa na dawnego kochanka - Cholera, Barbossa, zaintrygowałeś mnie. Czyżbym miała omamy od słońca, czy to, co powiedziałeś przed chwilą, brzmiało jak prośba o pomoc?
Barbossa odpowiedział jej pełnną uznania miną.
- Moja droga Toriette, bezczelna, jak zawsze. Otóż nie, to nie była prośba, a jedynie... delikatna sugestia.
Pełne usta uśmiechnęły się ironicznie.
- Myślałam, że wyrosłeś z bawienia się w sugestie w chwilii, w której dostałeś ode mnie pogrzebaczem w klejn...
- Khem, po co te szczegóły? - brutalnie przerwał jej Barbossa, symulując jednocześnie nagły atak kaszlu.
Cienka brew wystrzeliła w górę niczym błyskawica.
- Dla ubarwienia historii.
Powietrze między nimi na powrót stało się na tyle gęste, że bez większego trudu, możnaby ciachać je nożem na cieniutkie plasterki. Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach, nie spuszczając z oczu jego schowanych w przepastnych fałdach koszuli dłoniach, mężczyzna zaś, z niewzruszonym wyrazem twarzy, mierzył ją ciekawskim wzrokiem.
- Więc. Jaka będzie twoja decyzja?
Tym razem dziewczyna zareagowała serdecznym śmiechem.
-Niech stracę, cholera, w końcu może być całkiem zabawnie - położyła rękę na wydatnym biodrze, po czym pogroziła towarzyszowi palcem - A jak nie... najwyżej, zetnę komuś parę kończyn i znowu będzie po mojej myśli -klepnęła się lekko w klatkę piersiową i zatarła z zadowoleniem ręce- Panie Blomwood, na litość boską, proszę już schować tę wykałaczkę i dać biedakom spokój -jak burza podleciała do swojego bosmana i brutalnie klepnęła go w potylicę- A wy na co się gapicie? -zapytała wściekle, widząc obserwujących ją z otwartymi ustami członków własnej załogi - Chłopaki, ruszać tłuste dupska i zostawić państwa - bezceremonialnie kopnęła jednego z osiłków w ośrodek przyjemności, po czym podszedła do Willa i klepnęła go poufale w ramię.
- Witajcie, wybaczcie moim ludziom karyggodne zachowanie, to w końcu tylko mięso armatnie- powiedziała szybko, nie tracąc czasu na zbędne ceregiele. Lizzie spojrzała na nią nieufnie.
- A właściwie, kim pani jest? - zapytała nieśmiało, zaciskając palce na dłoni Williama. Toriette wyszczerzyła do niej białe zęby.
- Nazywam się Toriette i od dziś stałam się waszym sprzymierzeńcem.
W tej samej chwili przez umysł pana Gibbsa przetoczyła się istna litania wyzwisk. Zbyt długo był marynarzem, żeby nie przekonać się o tym, że kobiety niezbyt dobrze sprawdzają się w roli sprzymierzeńców.

*** (JA)

Jack Sparrow wynurzył się z pod pokładu ?Czarnej Perły?. W jednej dłoni trzymał starą, pordzewiało szablą, gdyż na całym pokładzie nie było lepszego orężu. W drugiej natomiast dzierżył dumnie lunetę, którą miał zamiar wykorzystać do oceny sytuacji. Wtem jednak, mimo iż okręt był bardzo blisko walczących statków, wszystkie krzyki, jęki, huki i zgrzyty ucichły. Sparrow, z gracją jaguara podbiegł do burty i przycisnął lunetę do oka. Jego oczom ukazał się krajobraz po bitwie? Pokład wypełniony był martwymi ciałami piratów, a na bakburcie Sparrow dojrzał skrępowanych Willa i Elizabeth oraz dyskutujących z nimi Barbose i dziwnie znajomą kobietę? Jack był poważnie zaniepokojony powrotem z zaświatów Barbosy i pojawieniu się Toriette na wodach? gdziekolwiek się znajdowali, bo w rzeczywistości Jack nie spodziewał się, że płynie po Oceanie Spokojnym? Gdy Sparrow dostrzegł, że walka była zakończona, a Tuner i Elizabeth skazani na nie zbyt przyjemną przyszłość, Jack obrócił się do steru i pokierował statek w przeciwną stronę, wybierając tym samym najszybszą drogę ucieczki. Sparrow liczył, że zdoła odpłynąć niezauważony. Biegając po całym okręcie i ustawiając żagle do wiatru szeptał w panice:
-We Got a problem, Jack?

***

Tymczasem na pokładzie Białej Perły Toriette odbywała z Willem I Lizzie bardzo przyjemną pogawędkę:
-A więc jaki jest cel waszej wyprawy? ? zapytała białowłosa kobieta.
-Płyniemy, by odnaleźć Jacka ? rzuciła krótko Lizzie.
-Jack? Jack Sparrow? ? zapytała zdziwiona kobieta? W tym momencie jednak stojący plecami do rozmówców Will dostrzegł w oddali dziwnie znajome rysy okrętu:
-Do sterów! Prędko! Czarna Perła ? wykrzyczał jednym tchem i rzucił się do żagli?
W jednym momencie po przeciwnych stronach okrętu Barbosa i wymienili porozumiewawcze spojrzenia?
-Tam może być Jack! Chyba go odnaleźliśmy! ? wydała okrzyk radości Elizabeth.
-Tak, oby to był Sparrow. Nawet nie wiesz, jak się uciesze, mogąc go ponownie zobaczyć. A zwłaszcza jego wspaniały okręt? - odpowiedziała Toriette, po czym stanęła za sterem optymalizując prędkość statku. Barbosa, tymczasem drapiąc się po brodzie ukuwał kolejną złowieszczą intrygę?

*** (Raguel)

Podczas gdy Eli, Will i Barbossa oddawali się radosnej integracji, Jack, nieświadomy niczego, co miało miejsce na obu statkach, starał się zmusić swój okręt do jak największego wysiłku. Nie był w stanie jednak osiągnąć zadowalającej go prędkości. Wszak takim statkiem, jak Czarna Perła nie jest w stanie pokierować tylko jeden człowiek. Nawet Kapitan Jack Sparrow. Trudno było w pojedynkę zapanować jednocześnie nad sterem, nad układem żagli, sprawdzać zanurzenie i inne tego typu przyjemności, w których zwykle kapitanowi statku pomaga jego załoga. Tym razem, pirat, który splądrował Nassau nie oddając ani jednego strzału był zdany tylko na siebie. I radził sobie nadzwyczaj dobrze. Niepokojąco dobrze.

- Zbyt łatwo? zbyt prosto? coś jest nie tak? zaraz coś się?

Nie zdążył dokończyć swej myśli. Nagłe Czarna Perła zaczęła kręcić się wokół własnej osi.
Z nienaturalną wręcz prędkością. Zupełnie tak, jakby ni stąd, ni zowąd pod statkiem pojawił się?

- Wiiiiiiiirrrr?. Skąąąąądddddddd naaaaaaaa peeeeeeeeełłłłłłnyyyyyyyyym mooooooooorzuuuuuuuuuu rooooooooooobiiiiiiiiiiiiiiiiiii wiiiiiiiiiiiirrrrrrrrrrrrrrrrr?????!!!!!!! ? takim oto stwierdzeniem całą tę nadzwyczajną sytuację skomentował kapitan Czarnej Perły.

Perły, która w oka mgnieniu wpadła pod wodę, jakby wciągnięta przez Krakena.


***

Jack obudził się, przemoczony do suchej nitki. Leżał na pokładzie swojego ukochanego statku i kasłał wodą, której nałykał się podczas niecodziennego wydarzenia, jakim niewątpliwie jest wpadnięcie w wir morski, który pojawił się nagle pod statkiem, którym akurat płynął. Jack rozejrzał się. Owszem, był na statku. Ale nie był na morzu. Był? pod nim. Podbiegł do burty, spojrzał w dół i zobaczył piaszczyste dno.

- Spadłem na dno? to koniec?

Wokół statku znajdowała się jakaś bariera. Nie było widać jej granic. Stworzona została jakby po to, aby powstrzymać wodę przed zalaniem statku. Zapewne tak wyglądałoby Morze Czerwone ze Starego Testamentu, gdyby nie rozstąpiło się, tylko zamknęło się i utworzyło kopułę na Ludem Wybranym. W takiej właśnie kopule znajdowała się Czarna Perła, a wraz z nią jej kapitan. Jack wiele rzeczy widział na oczy, ale taki obrazek musiał zdziwić, jeśli nie przerazić, każdego.

- Ładnie tutaj, prawda, Sparrow? ? Jack usłyszał za sobą bulgoczący głos, przerywany uderzeniami drewnianej nogi o pokład.
- Całkiem? przytulnie? Czymże zawdzięczam kolejne spotkanie, Jones?
- Zanim dopłynąłbyś do Białej Perły? ech? dawno już nie stałeś za sterami, czyż nie?
- No tak? jak by nie patrzeć? całkiem? no.. tak będzie z?
- Nieważne. Widać, że niepotrzebnie zostawiłem rum w spiżarni? Nie chcę, żebyś to odebrał jako przejaw litości, czy też? w każdym bądź razie? mam swoje powody. Nie dziękuj.
- Za co mam?

Po raz kolejny tego dnia, natura nie pozwoliła dokończyć Jackowi jednej ze swych pirackich myśli.

*** (Liriel)

-... dziękować??

Jack rozejrzał się i ze zdziwieniem odkrył brak podwodnego krajobrazu i Davy'ego Jones'a

Odkrył równierz coś co go przeraziło. Nie był to Kraken, wielki wir, brak wiatru,
lecz zawartość butelki, w której nie tak dawno przyjemnie chlupotał rum...

*** (Raguel)

Rumu w butelce nie było. Jonesa również. Tym,co przeszkodziło Jackowi w dokończeniu myśli był potworny wiatr,który na morzu zwykle zwiastuje nadejście potężnej fali. Fali nie było. Wiatr ucichł. Jack rozejrzał się wokoło. Woda nad nim była coraz przejrzystrza. Poczuł również, że Perła również na wodzie się unosi. Ponownie spojrzał za burtę i nie dostrzegł już piaszczystego podłoża. Gdyby w tamtych czasach istaniały windy towarowe, Jack mógłby powiedzieć,że wraz ze swym statkiem znalazł się na wodnej jej wersji. Wody pod statkiem przybywało. Nad statkiem ubywało. Perła wznosiła się ku powierzchni, pchana jakąś magiczą siłą.


***

Załogi obu statków stały przy burtach i przyglądały się temu,co się dzieję z morzem pod nimi. Między Białą Perła,a Zwycięzcą, woda pieniła się,jakby za chwilę miało się z niej wynurzyć coś dużego. Coś naprawde dużego. Na krótką chwiłe woda ustała,aby za sekundę wystrzelić w powietrze gigantycznym gejzerem. Woda zalała oba pokłady i stojące na nich załogi. Nikt nie wiedział,co się wydarzyło. Po chwili, przeżyli kolejny wstrząs,gdy pomiędzy dwoma statkami, pojawił się trzeci. Z czarnymi żaglami, które wszyscy doskonale skojarzyli. Nikt nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Nawet kapitanowie statków zaniemówili,gdy przed ich oczami ukazała się Czarna Perła.

***(Mikael)
Wróciłem. Jak widać.
Po czterech dniach i czterech nocach gorączki.
Po wizycie w szpitalu i u lekarze.
Po poinformowaniu mnie, że w moim wieku z ospą mogę wylądować na oddziale.
I po lekcjach utrzymywanie prostej sylwetki od zbzikowanej lekarki z Rosji, której zachowanie wskazywało na to, że bliższe są jej raczej ideały ZSRR.

CD.
- Jack!!!
Wrzask Elizabeth brutalnie pogwałcił zmysł słuchu stojących wokoło piratów.
Will skrzywił się najbardziej z racji tego, iż jego ucho niemal stykało się z dolną wargą ukochanej.
- Jack!!! Jack Sparrow! - mantrowała podniecona Lizzy.
- Zamilknij kobieto! - warknęli jednocześnie kapitanowie walczących przed chwilą statków. Oczywiście Toriette ograniczyła się tylko do tego pierwszego słowa, bo nazywanie kobiety "kobietą" przez mężczyznę było seksistowskie i bodło w jej honor.
- JACK!!!
- Lizyy... - jęknął Will.
- JACK!!! - ryknęła swym słodkim altem po raz ostatni. - Tak, kochanie?
- Za głośno... - zasugerował Turner.
Nagle Elizabeth jednym ruchem wysunęła się spod wiązanych przez niedawnych przeciwników z taką pieczołowitością i nienawiścią więzów i podbiegła do burty. Kolejny raz wywołała Kapitana Sparrowa.
Cisza.
Poszarpane, czarne żagle Perły powiewały delikatnie na wietrze. Koło obracało się smętnie. Drzwi kapitańskiej kajuty skrzypiały, nucąc nieistniejącą melodię.
- Idę tam - oświadczyła Panna Swann.
- NIE!!! - wrzasnęli chórem Will, Gibbs, Barbossa, Toriette i reszta zapijaczonej, śmierdzącej bandy.
Jedyna panienka w tym towarzystwie (nałożnice piratów, ścięte na chłopaka się nie liczą) odwróciła się do reszty.
- Dlaczego? - spytała ostro.
- Bo... - jęknął Gibbs.
- Booo... - przedłużyła Toriette.
- Booo... - stęknął Barbossa. - Bo Will ci zabrania! - wykrzyknął radośnie.
Lizzy w ciągu sekundy doskoczyła do brodatego kapitana. Zmrużyła wściekle oczy.
- W tak razie - powiedziała trącając go kształtnym palcem serdecznym. - Powiedz mu... - kolejny cios. - ...że rozkazywać to on mi może po ślubie - dokończyła dźgając systematycznie Barbossę w klatkę piersiową, po czym odwróciła się i podbiegła do wejście na bocianie gniazdo. Gdy wszyscy odetchnęli z ulgą, blondwłosy Aniołek Furii powrócił.
- Albo nie! - warknęła. - Wcale mi nie będzie rozkazywał!
- Ale, Lizyy... - zaczął speszony William przepraszającym tonem.
- Zamilcz! Nie rozmawiam z Tobą.
Po krótkiej chwili załogi dwóch statków mogły podziwiać lecącą na linie w kierunku Czarnej Perły Elizabeth. Po nadzwyczaj zręcznym lądowaniu (Lizzy starała się nie piszczeć głośno, gdy chrupnęła nadwyrężone kostka) rozpoczęła przechadzkę wzdłuż burty, udając, że wcale nie kuleje.

***

- Co ona robi? - spytał zupełnie retorycznie Will.
- Kto zrozumie kobiety - mruknął Barbossa, licząc, że nie usłyszy go Toriette. - Dziwne są i tyle.
Brodacz jęknął nagle i skulił się na pokładzie kopnięty przez kochankę dokładnie w sakwę, kryjącą największe skarby mężczyzny.
- JACK!!! - wrzeszczała dalej Elizabeth. - JACK SPARROW!!!

***

"Jack? Jack Sparrow? Ja?"
Obdarzony kocimi ruchami i nieprzyzwoitą urodą kapitan o najpiękniejszych dredach na całych Karaibach drgnął wciśnięty pomiędzy półki z rumem. Ukryty w ten sposób, czekał na realizację planu "Chodź do piwnicy"
Otóż:
Statek zdobyty - jest zwiad. Hałastra rozłazi się po statku. Do piwnicy wchodzi, góra, 3 żołnierzy. Każdego po cichutku "ŁUP". Potem kapitan wysyła następnych, żeby poszukali tamtych. Każdego po cichutku "ŁUP". I tak w kółko. Prostackie. Ryzykowne. Absurdalne. Coś w sam raz dla Jack Sparrowa.
Jednak plan był nieważny. Głos dobiegający z pokłady należał do Lizzy. Ergo została uwolniona. Ergo wszystko jest cacy. Albo: ergo pokonali z Willem i resztą oprawców. Ergo wszystko jest cacy. Jakkolwiek nie przebiegał rozwój wypadków, i tak było cacy.
Bożyszczy dziewiętnastowiecznych nastolatek drgnął po raz kolejny. "Trzeba iść do Lizzy. Trzeba ją przytulić. Trzeba... Nie słychać Willa!" - pomyślał nagle Jack i zaczął jeszcze szybciej szarpać się z półką. Ani drgnęłą.
- Ty stara, zbutwiała, przeżarta, śmierdząca, obrzygana póło! - powtarzał Sparrow, a każdej obeldze towarzyszyło uderzenie w drewnianą powierzchnię. Gdy w końcu wygrzebał się z resztek połamanej półki, ruszył w kierunku schodów na górę.

***

Elizabeth krzyknęła po raz ostatni. Brakowało jej tchu. Była cała czerwona. Nagle usłyszała za sobą kroki. W drzwiach prowadzących pod pokład stał... ON!!! Boski Jack Sparrow! Piracki Księże Złodziei, który uciekł nawet przed śmiercią!
Dziewczyna ruszyła w jego kierunku z łzami radości i bólu (ta kostka naprawdę strasznie bolała). W końcu dobiegli do siebie i zwarli w uścisku. Jego ciepłe ramię otuliło ją i dało ukojenie.
- Oh, Lizzy.. - wyszeptał z tą seksowną manierą.
- Oh, Jack... - odpowiedziała mu.
- Oh, Lizzy...
- Oh, Jack... Oh, ty... TY JESTEŚ PIJANY!
Kapitan w dredach nawet nie widział kiedy znalazł się na podłodze i zaczął zastanawiać nad faktem, czy ta wątła istotka o lekko kręconych włoskach wie, że ma siłę konia.
Elizabeth dopiero teraz dostrzegła cały "majestat"... przyjaciela? kochanka? No, nieważne... Sparrowa, w każdym bądź razie.
Posklejane, brudne włosy. Porwane ubranie. Ciało oblepione jakąś gęstą mazią. Podkrążone oczy. Cuchnący rumem oddech.
- To wszystko można logicznie wytłumaczyć... - zaczął.
- Na to samo liczę - warknął Barbossa kładąc na szyi Jack lodowato zimną szablę.

***(Liriel)
- Tak jak i ja - padło z ust Willa który pojawił się tam nie wiadomo skąd.
-Mógłbyś mi wyjaśnić Sparrow co...- urwał, gdyż w kontynuacji myśli przeszkodziła mu poszczerbiona szpada Toriette.
Zamarł również Barbossa który miał okazję przyjrzeć się otworowi lufy wymierzonej prosto między jego śmiertelne już oczy.

-Tak się składa moi panowie, że mam z Jackiem parę niecierpiących zwłoki spraw do wyjaśnienia. Zatem wybaczcie.
Skierowała wzrok na miejsce w którym przed chwilą siedział Jack i...

*** (Ja)

Toriette podążała krok w krok za Willem i kapitanem Barbossą, pogrążona w myślach. Wiedziała, że jeśli wszystko potoczy się zgodnie z jej planem, koło fortuny potoczy się obłapiając ją wiecznym bogactwem i życiem. Jeszcze wczoraj nigdy by nie przypuszczała, że to co, było nieosiągalne, w ciągu zaledwie jednego dnia może stać się faktem. Zastanawiałeś się pewnie, drogi czytelniku, dlaczego Toriette nie kazała zabić panny Swann, kapitana Barbossy i innych ocalałych z Vencedora, tuż po bitwie? Otóż, panna Toriette, jak wspomniał Barbossa, była na tropie skarbu, do którego kluczem było zawładnięcie dwoma siostrzanymi okrętami: Czarną i Białą Perłą. Toriette liczyła więc, że Barbossa zaprowadzi ją do Jacka Sparrowa.
Tia Dalma, która zdradziła tą tajemnicę brodatemu kapitanowi, nie przedstawiła mu jednak wszystkich warunków odnalezienia skarbu. Los sprawił, że znała je ta złowieszcza kobieta o imieniu Toriette? Kolejnym warunkiem do odnalezienia skarbu było pogrzebanie wszystkich byłych i obecnych kapitanów Pereł, oprócz samego siebie oczywiście. Już w przeszłości demoniczna panna zabiła poprzedniego właściciela Białej Perły. Teraz pozostało jej już tylko odesłać do wieczności Jacka Sparrowa i kapitana Barbossę.
Niemniej, owy warunek uwzględniał również osoby, które kapitanowie darzyli miłością? Jednakże, w przeciwieństwie do kapitanów, ukochane dowódców Pereł pod żadnym pozorem nie mogły umrzeć inną śmiercią, aniżeli naturalną. Niemniej z tego, co było wiadome Toriette żaden z poprzednich kapitanów pereł, jak to bywa wśród piatów, nie darzył nikogo tym, jakże wspaniałym uczuciem. Tak przynajmniej wydawało się Toriette? Kobieta nie wiedziała jednak, że nie jest jedyną osobą na okręcie, która zna wszystkie warunki potrzebne do odnalezienia skarbu?
Wtem przeciskając się wśród regałów z rumem, Toriette dostrzegła sylwetkę panny Swann i Sparrowa? Pierwszy do Jacka ruszył Barbossa, przykładając mu szable do gardła.
Potem usłyszała jeszcze pytający głos Willa, po czym zdecydowała, że to właściwy moment. Jak najostrożniej tylko umiała, wsunęła się pomiędzy rozmówców, mierząc Turnera szablą, a Barbossę trzymając na muszce rewolweru. Następnie, Toriette obróciła się w kierunku Jacka, by wymierzyć mu śmiertelny cios. Skierowała wzrok na miejsce, w którym przed chwilą siedział Jack, lecz ten znikł.
Jack Sparrow, tymczasem, korzystając z chwili nieuwagi, wyślizgnął się z pod jarzma kapitana Barbossy i jednym zwinnym ruchem wygiął rękę ? Elizabeth, przyciskając ją do piersi. Druga ręka chwyciła już po nuż, który po chwili znalazł się przy szyi panny Swann. Wszyscy popatrzyli na Sparrowa ze zdziwieniem, a Will wydał z siebie zduszony okrzyk:
-Wiedziałem, że nie można ufać piratowi! Poświęci wszystko i każdego, byle uratować własną skórę ? wykrzyczał. Toriette, mimo że zdziwiona, była przygotowana na każdą ewentualność, przeczuwając jakieś desperackie posunięcie ekscentrycznego kapitana. Wystrzeliła pocisk z rewolweru, który ugodził w brzuch kapitana Barbossy. Ten wydał z siebie bolesny okrzyk i upadł na posadzkę, powoli wykrwawiając się. Czuł ból, niewyobrażalny ból, przeszywający go od szpiku kości. Świat stawał się coraz bardziej niewyraźny w jego oczach, a zimno zaczęło mu doskwierać, powodując zgrzytanie zębów. Barbossa skulił się w kłębek skamlając z cicha. Żył. Ledwo żył?:
-Co ty kombinujesz Sparrow? ? zapytała z rozbawieniem Toriette, wycelowując broń w wychyloną z nad Eli głowę Jacka. Sparrow zakrył się jej ciepłym, spoconym ciałem, pewien swego, jakby doskonale wiedział, co czyni ?Czy to po męsku, Sparrow? Używasz kobiety, jako tarczy, choć i tak nie przyniesie Ci to żadnej korzyści, oboje dobrze o tym wiemy?
-Mylisz się Toriette ? wycedził Sparrow?
-Doprawdy? ? prychnęła Toriette.
-Nie jesteś jedyną osobą na tym okręcie, która zna warunki odnalezienia skarbu Pereł ? odparł ze spokojem Jack.
- Wydaje mi się, że coś Ci się pomyliło?
-Tak sądzisz? Wydaje mi się, że jednym z warunków było, aby ukochana kapitana Perły, nie mogła zginąć w żaden inny sposób, aniżeli śmiercią naturalną?
Wszyscy, łącznie z Elizabeth spojrzeli na Jacka oniemiali:
-Ty mnie kochasz? ? wyszeptała Lizzie.
-Jeżeli zabijesz mnie, droga Toriette, zabiorę i ją na tamten świat? - powiedział Jack, po czym tryumfalnym tonem dodał:
-Myślę, że to ja teraz zacznę rozdawać karty. I nie będzie to uczciwa gra?


Kapitan Jack Sparrow wpijał swe długie paznokcie, w miękkie, delikatne, jedwabne wręcz ciało Elizabeth, wciąż przyciskając ją do swojej piersi. Sparrow czuł krew płynącą w żyłach panny Swann, jej szybki, głęboki oddech i przerażenie, skutkiem czego było drżące spocone ciało. Will Turner przyglądał się twarzy Jacka, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Faktem pozostaje, iż po raz pierwszy zobaczył w nim człowieka. Ujrzał istotę, która czuję, która kocha i chcę być kochanym. Jednocześnie w umyśle Turnera wytworzyła się fala nienawiści w stosunku do ekscentrycznego kapitana? Szarpany tymi wszystkimi uczuciami Will Turner postanowił działać? Kiedy Toriette zajęta była rozmową z Jackiem on wytrącił jej szpadę. Nie było to jednak rozsądne posunięcie. Zgodnie z oczekiwaniami Willa Toriette natychmiast skierowała lufę pistoletu ku jego skroni, jednak wbrew kalkulacjom Jack Sparrow nie przyszedł na ratunek?
Śmierć Willa była Jackowi na rękę ? pozbyłby się konkurenta w walce o Lizzie. Co prawda, ta nienawidziłaby go później za brak interwencji, ale byłby to tylko chwilowy afekt? Sparrow czuł, że nie był dla niej kimś obojętnym ? wiedział, że Lizzie również coś do niego czuła. Być nie było ta miłość, a tylko przyjaźń, ale Jack kwestionując tę tezę odpowiadał sobie w myślach:
-Przyjaźń pomiędzy kobietą, a mężczyzną jest tylko teoretycznie możliwa?
Tymczasem Toriette trzymała rękę na spuście, gotowa w każdej chwili zabić przerażonego do szpiku kości Willa. Po chwili Jack wydał z siebie zduszony okrzyk, gdyż Elizabeth ugodziła go łokciem w brzuch? Chcąc, nie chcąc Jack przypomniał sobie poczciwą twarz Turnera seniora i pod wpływem wspomnień, postanowił oddać przysługę staremu przyjacielowi, ratując jego syna:
- Wiele Ci nie da, zabicie młodego Turnera, Toriette. W dodatku ściągniesz na siebie gniew jego ojca. Pomyśl o tym? Jesteś na przegranej pozycji? - powiedział Sparrow?
-Nie opowiadaj głupot, gdyż w każdej chwili mogę przedziurawić Tobie i Twej ukochanej głowę ? odpowiedziała groźnym, lecz wymuszonym tonem Toriette. W rzeczywistości obawiała się, że Sparrow będzie na tyle szalony, by zabić swoją ukochaną, bo w końcu jak mawiała:
-Po tym pseudo- piracie- łajdaku wszystkiego się można spodziewać?
Skarb był jednak wciąż sprawą priorytetową dla demonicznej Toriette.
Tymczasem Barbossa wciąż dogorywał na posadzce, licząc na Samarytańską pomoc któregoś z kompanów. Takowa jednak nie przychodziła, a brodaty kapitan czuł się coraz gorzej? Ogromna kurtyna ciemności zaczęła zasłaniać jego nabrzmiałe krwią i wycieńczeniem oczy, a on powoli przestawał opierać się śmierci. Jedynym, o czym marzył było soczyste, zielone jabłko. Wtem nieoczekiwanie nadeszła nieoczekiwana pomoc. Pomoc której nigdy by się nie spodziewał i której w każdej innej sytuacji gotów byłby odmówić. Na jednym z przewróconych regałów z winem tańczyła znana nam doskonale nieśmiertelna małpa, której Jack Sparrow tak uciążliwie usiłował się pozbyć. To wydarzenie, nie przyniosłoby żadnej rewolucji, gdyby nie malutki, złoty krążek, jaki małpka leniwie przewracała w swych łapach. Była to moneta. Skarb Azteków, przyczyna klątwy Czarnej Perły?
- Odłóż broń ? mówił spokojnie Jack Sparrow, próbując skłonić Toriette do kapitulacji ? I tak wszyscy wiemy, że najważniejszy dla Ciebie jest skarb, więc jeśli odłożysz broń zostawię Elizabeth w spokoju? - dodał.
-To najgłupsza propozycja, jaką w życiu słyszałem ? prychnęła Toriette.
-Doprawdy? Zaraz się przekonamy- rzekł Jack nacinając lekko skórę Lizzie nożem.
-Nie zrobisz tego?
-Owszem, zrobię, jeżeli nie odłożysz broni?
Wtem Toriette wpadła na błyskotliwy, choć bardzo prosty pomysł:
-Myślisz, że jestem idiotką Sparrow? Jeszcze się policzymy. Do zobaczenia, Jack. Z tobą Barobossa wypada się już tylko pożegnać ? odrzekła Toriette, po czym jak gdyby nigdy nic, opuściła komnatę. Will chciał wybiec za nią, lecz Jack zatrzymał go:
-Jeśli wróci tu ze swoją załogą, pogwałci piracki kodeks. Żaden pirat nie złamie tych praw. Na razie mamy ten problem z głowy- powiedział Sparrow, wypuszczając Lizzie z uścisku. Ta obróciła się napięcie i wymierzyła mu pierwszy cios w policzek:
-To za to, że mnie wykorzystałeś ? powiedziała i uderzyła go ponownie:
-To za to, że mnie zraniłeś ? po czym przymierzyła się do jeszcze jednego uderzenia:
-Naprawdę mnie kochasz, Jack?
Sparrow wyszczerzył swe złote zęby:
-Tak naprawdę, to powiedziałem to tylko dlatego, żeby uratować własną skórę. Szkoda, że Toriette nie naciskała, bo chętnie bym Cię zabił, za to, jak zostawiłeś mnie i Czarną Perłe na pastwę Krakena.
Elizabeth wymierzyła Jackowi ostatni cios:
-A to za to, że nie umiesz kłamać?
Tymczasem kapitan Barbossa podczołgał się do regału, na którym spoczywała małpa wraz z pieniążkiem Azteków. Jego dłoń sięgnęła po monetę?

***

- Barbossa, to naprawdę ty mój drogi przyjacielu? ? rzekł Jack, obdarzając pełnym ironii i ignorancji spojrzeniem brodatego kapitana, który brodząc rękoma we własnej krwi próbował dosięgnąć regału, na którym jeszcze przed chwilą kołysała się leniwie małpa?
- Jack, nie czas na żarty musimy mu pomóc! ? krzyknęła Elizabeth i chwytając w ręce dzban pełny wody, zaczęła poić odwodnionego Barbossę:
-Na co się tak gapicie, pomóżcie mi! ? ryknęła Lizzie, a jej oczy wypełniły się łzami. Jednakże, Sparrow i Will pozostawali zgodni przynajmniej w tej kwestii. W żadnym wypadku nie zamierzali pomóc kapitanowi Barbossie. Turner czuł do niego jeszcze dawną urazę, gdyż jak każdy pamięta brodacz próbował zabić go, by uwolnić się od klątwy, natomiast Jack ? Jack nienawidził Barbossę za całokształt twórczości?
Ekscentryczny kapitan, chowając nóż za pazuchę rzekł:
-Czas pokierować tą łajbą? Zostaw go lepiej w spokoju, Lizzie, bo nie starczy zapasów dla nas wszystkich. Jeśli umrze, jedzenie zostanie na dłużej. I tak musimy zawinąć do najbliższego portu, bo za kilka dni wszyscy poumieramy z głodu i pragnienia?
Zabierając z regału butelkę rumu, Jack Sparrow swym oryginalnym chodem opuścił kajutę mrucząc z cicha:
-Gdzie ja podziałem tę cholerną mapę?
W ślad za Jackiem na pokład udał się Turner, by nie musieć oglądać więcej twarzy dogorywającego kapitana Barbossy. Wkrótce, brodacz pozostał sam na sam z Elizabeth:
-Potrzebujesz pomocy, kapitanie Barbossa. Ja jednak nie znam się na medycynie ? oznajmiła przygnębiona Lizzie?
-Nie szkodzi dziecino, chciałaś mi pomóc. Teraz, jeśli łaska, zostaw mnie sam na sam ze śmiercią? - wyszeptał Barbossa, słabym ochrypłym głosem, jedn

_Ja_

Witam kolegów po fachu. Odwalacie kawał dobrej roboty. Tekst jest pisany lekkim piórem. Nic wymuszonego. Bardzo mi się podoba Wasza hisotria. Życzę Wam owocnej współpracy nad kolejnymi wątkami. Nie traćcie fasonu i tempa. Pozdrawiam i czekam na kolejną część :)

_Ja_

Niestety JA ale to "tylko" dwie pierwsze strony...
Ciąg dalszy od strony 3

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

C.D
odcinek pt."The Island" part 1

Christopher Eagle stał na maszcie, mozolnie manipulując żaglami. W rzeczywistości jednak, Eagle bacznie przyglądał się Jackowi.
Sparrow stał przy sterze, nucąc wesołą piosenkę. Całe jego ciało drżało, a twarz wykrzywiały coraz to różne grymasy. Chris wiedział, że Jack nie drży ani z zimna, ani z przerażenia. Znał to uczucie. To było ? uniesienie, napięcie, oczekiwanie lub radykalnym stopniu ? podniecenie? Eagle zamyślił się? Jego przyjaciel coś wiedział i za nic w świecie nie chciał wyjawić owej tajemnicy:
-O czym myślisz? ? Elizabeth wdrapała się na maszt i przerwała potok myśli Eagle?owi:
-Nie ufaj mu ? rzekł Eagle.
-Komu?
-Jackowi, on coś przed nami skrywa?
-A ty mu ufasz? ? zapytała Lizzie.
-Pierwsza zasada: Nigdy nie ufaj piratowi? Druga zasada: Nigdy nie ufaj człowiekowi, który kocha tą samą kobietę, co ty?
Elizabeth spojrzała nań troskliwym wzrokiem, po czym ze łzami wzruszenia w oczach zapytała:
-Chris? Ty mnie kochasz?
Eagle?owi serce mocniej zaczęło bić. Chciał jej powiedzieć, powiedzieć wszystko. Już miał zacząć swój wywód, jakimś dobrym, zawadiackim tekstem, gdy spoglądając przed siebie ? zamarł z przerażenia? Biała, kredowa postać, niczym Jezus po Genezareth, stąpała po wodzie:
-Jack! Tam ktoś idzie! ?krzyknął Eagle. Jack wyjrzał przez burtę. Znał tę postać i wcale nie był zadowolony z tego powodu. Angelo Suarez szedł wprost naprzeciw Latającemu Holendrowi. Jack stanął za sterem i wyprostował sylwetkę statku. Sparrow chciał staranować Suareza. Chwilę później statek uderzył o ducha. Okręt zatrząsł się niemiłosiernie, a Elizabeth spadła z wysokości kilkunastometrowego masztu wprost na deski pokładu. Latający Holender stał w miejscu, a Suarez wspinał się gładkiej, wypolerowanej powierzchni na pokład.
Chritopher Eagle krzyknął donośnie, po czym zeskoczył z masztu. Od razu podbiegł do bezwładnie leżącej na deskach Elizabeth. Żyła, ledwo żyła. Eagle spojrzał w jej piękne ogniste oczy i odgarniając dłonią jej zmierzwione włosy, podniósł na ręce.
Jack Sparrow popatrzył na niego oniemiale:
-Przepraszam, że was w to wciągnąłem? - wyrzekł ? Chciałem tylko?
-Ponownie zobaczyć swojego ojca ? dokończył Eagle ? Nic nie szkodzi. Sam się w to wpakowałem, do tego zabrałem jeszcze i ją? Mogę ci jakoś pomóc?
-Tak?- odrzekł Jack ? uciekaj. Jeszcze się spotkamy. I jeszcze jedno. Skoro jestem już kapitanem Latającego Holendra, Czarna Perła należy do ciebie.
-Co? ? zapytał retorycznie oniemiały Eagle.
-Przepraszam, że przerywam ? na pokład wdrapał się Suarez i dobył szabli - ale musze zamienić kilka słów z Tobą, Jack. A z wami czas już się pożegnać. Moi podwładni mieli się was pozbyć już jakiś czas temu, ale ? co odwlecze nie uciecze? - uśmiechnął się szyderczo Angelo i ruszył na bezbronnych kochanków. Już miał przeciąć ich w pół, gdy jego szabla skrzyżowała się z bronią Jacka? Rozpoczął się pojedynek?
Nie zwlekając Chritopher poprawił uścisk, jakim obejmował Lizzie i wyskoczył z okrętu wprost do lodowatej wody:
-No, Jack, mamy kilka spraw do załatwienia ? rzekł Suarez ? oni i tak mi nie uciekną, podobnie jak Jones ? stąd nie ma ucieczki?
-To się okaże, Angelo ? odparł Jack.
-Owszem. TO się okaże. Mniejsza z tym. Na początek powiedz mi może, gdzie są perły?
-O ile dobrze znam się na ludziach, a w szczególności na głupich, upartych kobietach, moje okręty przybędą niebawem?

* * *

Chritopher Eagle płynął, a w poły przytomna Elizabeth, wspierała się bezwładnie na jego plecach, mamrocząc pod nosem:
-Chris... Ja...chyba... zakochałam się?
Ogromny mróz i lodowata woda sprawiały, że już po kilkudziesięciu metrach Eagle był na skraju przemęczenia. Nie miał nawet sił, by obrócić się i zobaczyć, czy ktokolwiek go ściga.
Przebierał rękami, ile sił, coraz wolniej i zacieklej przybliżając się do błękitnej laguny. Wychylił głowę: zostało ze dwieście metrów, a woda wcale nie stawała się cieplejsza. Eagle trząsł się nie mogąc opanować od krótkich, dźwięcznych krzyków, przy każdym wynurzeniu z ponad powierzchni ziemi. Mijały minuty. Ponownie spojrzał przed siebie. Sto metrów - woda nadal była zimna...
-Jeszcze trochę... Jeszcze trochę, zrób to dla niej... - szeptał w myślach Eagle. Powoli ogromna kurtyna ciemności, zaczęła przykrywać jego oczy. Nie było już bólu, mimo ciągłego wysiłku, Eagle'a pochłaniał sen. Z każdym zanurzeniem czuł, że jego płuca zaraz ulegną zniszczeniu. Do brzegu pozostało pięćdziesiąt metrów, a woda nie stawała się cieplejsza. Wtedy zrozumiał:
-To fałsz, to nie laguna, tylko jakaś okrutna gierka. Zostawiłem na pastwę losu przyjaciela, by ratować ukochaną, a teraz okazuje się, że i ją naraziłem na zgubę... - tłumaczył sobie w myślach. Brzeg był jednak coraz bliżej:
-Chris, gdzie jesteśmy? - zapytała nieprzytomnie sina od zimna Lizzie...
-Lizzie, jesteśmy już prawie na Emeraldzie - odpowiedział jednym tchem Christopher. Jakby ocucona Elizabeth powiedziała błagalnym tonem:
-Nie okłamuj mnie mnie, Chris... Wiem, że nie jest dobrze... Jack Sparrow nas uratuje...
Chritopher nie miał siły, by odpowiedzieć... Zanurzył się po raz kolejny, gdy poziom wody zaczął się już gwałtownie obniżać. Eli zeszła z pleców Eagle'a i próbowała płynąć o własnych siłach.
-Chris tu już jest płytko. Mogę tu stać na palcach! - wyrzekła radośnie, choć flegmatycznie Lizzie. Jednakże, mimo upływu czasu Chritopher Eagle nie wynurzał się z pod letniej tafli wody?

* * *

Usta Elizabeth bardzo intensywnie całowały Chritophera? Sztuczne oddychanie, jakie zafundowała mu Lizzie było na pewno jednym z przyjemniejszych sposobów na wyziębienie.
Eagle obudził się kaszląc donośle:
-Lizzie, kocham smak twoich ust ? to były pierwsze słowa, jakie wydyszał półprzytomny Chris.
-Twoje też nie są najgorsze? - odpowiedziała mu uśmiechnięta Lizzie. Chritopher ociężale podniósł się i otrzepał zmoczone ubranie z piasku. Ciepłe światło słoneczne już zaczęło je suszyć? Rozejrzał się wokół. Nigdzie nie było śladu po Latającym Holendrze. Za to Elizabeth krzyknęła z radości. Na drugiej stronie brzegu, oddalone o jakieś dwie mile stały trzy wspaniałe okręty ? jeden pięciomasztowy kolos ?Emerald?, a za nim Biała i Czarna Perła. Panna Swann od razu rzuciła się żywo, jakby cudownie uzdrowiona biegnąc ku ?zaparkowanym? łodziom. Eagle niezdarnie zaczął za nią biec. Chciał ostrzec Lizzie, lecz nie mógł złapać tchu. W końcu, mimo potwornego zmęczenia dogonił ją i łapiąc za dłoń, pociągnął za piasek. Elizabeth padła prosto na niego. Jej śliczne, brązowe włosy opadały na przystojną twarz Chrisa. Nie musieli nic mówić. Wystarczyły gesty i to nie byle jakie gesty. Eagle, który jeszcze przed chwilą umierał z przemęczenia, oddychał teraz ciężko, czując na sobie ciepło Lizzie. Wystarczył jeden wprawiony gest, by podarta suknia koszula panny Swann znalazła się kilka metrów dalej, obok zapatrzonej w siebie pary. Po chwili w powietrze poleciały też spodnie. Elizabeth nie wiedziała, co czynić dalej, lecz zaprawiony w bojach Eagle doskonale ją wyręczał, gładząc ją po nagim ciele, doprowadzał do ekstazy:
-Mówiłem ci już kiedyś, że Cię kocham, Lizzie? ? wyszeptał Chris namiętnie całując:
-Podobno pirat nie ma uczuć ? odpowiedziała pewna siebie Elizabeth:
-Jestem tylko wyjątkiem, który potwierdza regułę ? uśmiechnął się Eagle, po czym w ferworze uczucia, przycisnął ją mocno do siebie, zlizując z jej ciała każdą kroplę wody morskiej. Nabierająca pewności Elizabeth przejęła inicjatywę, gładząc Eagle?a po zaroście.
Nie da się opisać słowami, tego, co działo się pomiędzy parą kochanków, tak jak nie da się opisać piękna błękitu nieba. Wszystko w koło wydało się ucichnąć. Dwójka kochanków nie słyszała szumu morza odgłosu przyrody, tak bardzo zafascynowana była penetracją swoich ciał. Być może lekkomyślność w doborze lokacji, a może i łącząca ich miłość sprawiła, że jak na prawdziwy dramat przystało, ich szczęście nie mogło trwać długo:
-Proszę, proszę, co my tu mamy ? usłyszeli, jakby przebudzeni z letargu. Zimny kobiecy głos z istnym szyderstwem w głosie przemówił ponownie ? No nie wiem, Will, czy dalej będziesz chciał zostawić tego zdradliwego gołąbka przy sobie. Ładne ciało to ona ma, biust niczego sobie, ale?
-Zamilcz kobieto ? ryknął z furią Will Turner. Will i Toriette stali nad parą, przed chwilą jeszcze kochających się w najlepsze ? A ty, parszywy psie, szykuj się na śmierć ? dodał mierząc Willa zabójczym spojrzeniem?

* * *

Jack Sparrow tańczył. Bo jakże inaczej można nazwać, godną pirata ucieczkę przed piorunująco szybkim gradem ciosów przeciwnika:
-Nie zabijesz mnie. Jestem ci jeszcze potrzebny ? krzyczał Sparrow?
-Gówno prawda ? odparł Suarez miotając w Jacka świeżą salwą ciosów ? Zlokalizowałem już twojego ojca. Jest tu na wyspie. Bardziej będzie go jednak bolało, kiedy przed śmiercią powiem mu, że zabiłem również jego syna?
Jack zachwiał się zdezorientowany, a Suarez przeciął jego nogę, rozbrajając w dodatku. Jack stał oparty o ster:
-Szykuj się na śmierć, Jacku Sparrow? Jakieś ostatnie życzenie?
-Owszem. Co powiesz, jakbyśmy popłynęli na dno? ? zapytał Jack.
-Na dno? ? prychnął doniośle Suarez.
-Na dno ? zawtórował Jack, pociągając ster z całej siły na dół. Po chwili okręt gwałtownie zaczął się zanurzać, a Jack Sparrow wymierzył Suarezowi celnego kopniaka, zrzucając ze statku. Nie minęła minuta, a Jack, wstrzymując oddech stał za sterem płynącego pod wodą Latającego Holendra, z niezwykłą precyzją zbliżając się do tropikalnej wyspy.

C.D.N

Dziękuje Liriel za pomoc i proszę o wyrozumiałość w związku z ewentualnymi literówkami...

_Ja_

JA.... wiesz przecież że jestem bardzo wyrozumiała...
I się w ogóle nie czepiam!!!!! ;D

Liriel_

czy ktoś z was może napisać kiedy będzie dalsza część tego opowiadaniabardzo prosze

ocenił(a) film na 5
Marta62

Droga Marto!
Dalsza część nastąpi jutro, prawdopodobnie w godzinach popołudniowych.
Niestety, jej autorem znów będę ja, z powodu braku innych chętnych.
Pozdrawiam...

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Zasmucę Was...
Nie chcę dzielić opowiadania na kolejne części, a to, co napisałem nie jest jeszcze skończone. Z przyczyn powyższych przekładam premierę "The Island" part 2 na dzień jutrzejszy... Najmocniej przepraszam...
Pozdrawiam...

_Ja_

heh jakoś to przeżyjemy... nie śpiesz się, jak trzeba to poczekamy :D.

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Najpierw kilka niusów. Wiadomość dla jednych wesoła, dla innych mniej - "The Island" będzie miało jeszcze co najmniej jedną część, której premiera, prawdopodobnie jutro...
Miłej lektury...
Przystojny mężczyzna, mający za sobą nie więcej niż 40 lat żywota leżał upity w przepięknej kamienicy w Tortudze. Na jego rozkojarzoną twarz kładły się setki kędzierzawych, splecionych w dredy włosów. Po brzuchu mężczyzny, wesołym krokiem spacerowała papuga, powtarzając, co chwila ?Grand, idiota, Grand, imbecyl?. Na dużym okrągłym dywanie spoczywała dumnie butelka, o zawartości wykwintnego rumu.
Wtem drzwi do pokoju uchyliły się. W progu stał niewysoki, najwyżej dziesięcioletni chłopiec, z uwagą przyglądając się chrapiącemu ojcu. Młody Jack Sparrow wkradł się cichcem do pokoju i podniósł z dywanu butelkę rumu. Już wydawało mu się, że owy występek ujdzie uwadze ojca, gdy ten budząc się gwałtownie, wykrzyczał:
-Jacku Sparrow, odłóż natychmiast ten rum, mały gnoju!
-Tato, ale sam mówiłeś, że rany trzeba przemywać alkoholem? - odparł przestraszony chłopiec
-Ale nie taki??.. Jakie rany? ?zdziwił się ojciec ? ja nic nie widzę?
-Bo to nie ja ? odrzekł Jack, po czym gwizdnął doniośle, aż upitemu Grandowi procenty zadzwoniły w uszach? Po chwili w progu pojawił się chłopiec w wieku Jacka, o filigranowej posturze i wychudzonym ciele. Odziany był w niezdarnie posklejane szmaty, a gruba warstwa brudu pokrywała całe jego ciało. Osmolona koszula rozdarta była w okolicach klatki piersiowej, a z ciała chłopca gęstymi potokami wydobywała się krew? Kolega Jacka nie płakał, ani nie krzyczał, stał spokojnie, brudną ręką zakrywając ranę. Drugą dłoń skierował ku wyprostowanej już posturze Granda Sparrowa i wyjąkał:
-Chritopher Eagle, do usług?
Grand stał jak wryty, nie wiedząc, co począć:
-Tato, zrób coś! ?wrzeszczał Jack.
Grand poczuł, jakby kubeł zimnej wody spadł na jego głowę. Otrząsnąwszy się, niczym kapitan na okręcie wydał rozkazy:
-Jack, przynieś z piwnicy kilka butelek przezroczystego alkoholu, wodę oraz bandaże. Następnie poślij po lekarza, a potem przygotuj chłopcu kąpiel?
Jack już miał opuścić pokój, gdy zatrzymał się w progu:
-Tato, czy? Chris będzie mógł z nami popłynąć następnym razem?
Ojciec uśmiechnął się delikatnie:
-Pewnie?

* * *

Chritopher Eagle stąpał po tropikalnej plaży, czując, jak w plecy wpijało mu się ostrze szabli Willa. Był już w trakcie budowania wstępnego planu, na ucieczkę przed odpowiedzialnością, kiedy to się stało. Ogromny skurcz w okolicy starej rany na klatce piersiowej dał mu się we znaki. Eagle, mimo gróźb Turnera upadł z impetem na piasek, nie mogąc znieść bólu. Chritopher doskonale znał ten ból. Nasilał się on tylko wtedy, gdy Grandem Sparrowem targały jakieś silne emocje. Ta niezwykła więź, jaka zakorzeniła się w Eagle?u okazała się teraz nową nadzieją. Chris nie czuł tego bólu od prawie dziesięciu lat, teraz mógł śmiało stwierdzić, że Grand Sparrow wciąż żyję? Nagle jednak ból Eagle?a przejął inny ośrodek - Chris poczuł, jak czyjś but uderza go w głowę:
-Podnoś się, psie? krzyczała Toriette, raz po raz nokautując Eagle?a. Skrępowana Elizabeth krzyczała:
-Zostaw go, dziwko, zostaw go!
Toriette momentalnie odwróciła się i dobyła broni:
-Turner, mogę?
Will zawahał się. Stał pomiędzy pistoletem Toriette, a Elizabeth wytrzeszczając oczy. Widząc, że Lizzie nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem odpowiedział bezlitośnie:
-Nie krępuj się Toriette?
Toriette wymierzyła i spojrzała na obitą twarz Eagle?a, oczekując dysaprobaty ze strony kapitana ?Emeralda?. Niestety, rozczarowała się:
-Proszę, strzelaj? Strzelaj, u cholery, na co czekasz?! ? wołał szyderczo Eagle.
Toriette spojrzała z niedowierzaniem na również wybitą z rytmu Elizabeth:
-Widzisz, nawet Cię nie broni? I po co Ci to było Swann? A Ty, Eagle, myślisz, że jesteś sprytny? Rozczaruje Cię. Z tego, co mi wiadomo, a Tia Dalma jest dosyć pewnym źródłem, to po pierwsze Jack jest tylko byłym kapitanem Perły, a po drugie nie kocha już Elizabeth? Dlatego też, z czystym sumieniem mogę przedziurawić tej dziecinie głowę?
Christopher uśmiechnął się łagodnie:
-A nie zastanowiło Cię może, wierutna idiotko, kto jest nowym kapitanem Perły? ? zapytał?
Toriette popatrzyła na niego ze zdziwieniem i wyjąkała:
-Kto?
-Zawsze sądziłem, że jesteś głupia Toriette, a Twoja nieudolność spostrzeżeń tylko potęguje ten fakt?
-Ty? ? wykrzyczała Toriette?
-Ja i tak się składa, że to ona jest wybranką mojego serca? Chcąc, nie chcąc, to mnie musisz zabić, a jej nie wolno Ci nawet tknąć ? Eagle powstał już na dobre i przeszedł obok zdezorientowanego Willa i Toriette:
- W takim razie to Ciebie zabije ? postanowiła Toriette.
Eagle nie słuchał jej. Przyciskał do ust rękę Elizabeth, obdarzając jej załzawione oblicze troskliwym spojrzeniem:
-Christopher ? wyjąkała?
-Nie martw się, kochana. Wszystko będzie dobrze? Mam na tym świecie jeszcze parę spraw do załatwienia?
-Spraw? ? zapytała panna Swann, choć tak naprawdę pytała go o to tylko dlatego, by móc z nim jak najdłużej być. Elizabeth czuła, że to koniec:
-Tak, myślę, że przyszedł odpowiedni moment na jedną z nich. Wiem, że powinny być trochę bardziej romantyczne okoliczności, ale jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma ? rzekł pogodnie Chris ? Elizabeth Swann, pokochałem Cię od pierwszego wejrzenia, a teraz pragnę byś została moją żoną. Wyjdziesz za mnie?
Elizabeth uśmiechnęła się przez lawinę łez spływającą z jej oczu. Była naprawdę wzruszona:
-Oczywiście? - odpowiedziała:
-Dobra, koniec już tych ckliwych chwil, szykuj się na śmierć, kapitanie Eagle. Chris wyprostował sylwetkę i odepchnął Elizabeth. Z kieszeni spodni dobył piersiówki i wypił łapczywie jej zawartość. Zamknął oczy, błagając w myślach:
-Sparrow, nie czekaj na ostatni moment, spiesz się, bo dostanę tu zawału. Sparrow, pomóż!
Chritopher otworzył oczy. Zjawił się. Grand Sparrow wyłonił się z gęstwiny lasu?

* * *

Jack Sparrow szedł po gorącym, wciąż ogrzewanym przez słońce piasku, zbliżając się ku swym ukochanym Perłom. Latający Holender stał wbity w jedną ze skał, daleko w tyle?
Jego samopoczucie było doskonałe, mimo niepewności, co do życia Eagle?a i Elizabeth. Bo przecież, czym się martwić? Wreszcie pojawiło się słońce, Jack miał już wkrótce zostać szczęśliwym posiadaczem skarbu pereł, Davy Jones już mu nie groził, a na dodatek na wyspie przebywał jego ojciec. Jedyna myśl, która nie dawała mu spokoju, to ten ogromny ciężar, jakim obarczył Eagle?a. W końcu Toriette się dowie, że on jest kapitanem, a o ile nikt mu nie pomoże, Eagle zginie, w imię obrony Elizabeth ? tak (całkiem zresztą trafnie) prorokował kapitan Sparrow.
Jack Sparrow wdrapał się na Czarną Perłe. Z namaszczeniem pogładził po zniszczonym sterze i odetchnął nostalgicznie. Wtem, zadziwił się. Na pokładzie Emeralda z lunetą przytkniętą do oczu stało dwóch asystentów kapitanów: Joshamee Gibbs i Goran Isson:
-Myślałem, że Toriette nie zabiera autostopowiczów ? zawołał wesoło Sparrow. Marynarze odpowiedzieli mu jednak przerażonymi spojrzeniami. Jack przeskoczył na Emeralda i zabrał lunetę Gibbsowi, zbliżając ją do oka.
Toriette mierzyła pistoletem do dzielnego Eagle?a, a Will Turner powstrzymywał Elizabeth od interwencji.
-Czyżbym nie zdążył na ratunek ? ? to pytanie uderzyło przez myśl kapitanowi Sparrow. Eagle wydawał się jednak podejrzanie spokojnie. Zatem albo zgrywał bohatera, albo był wybawienia. Tak, czy owak Jack dobył szabli i nawołując za sobą Gibbsa i Issona ruszył w szaleńczy pościg na odsiecz Chritopherowi.

* * *

Wysoki krępy mężczyzna, o posiwiałych dredach i zawadiackim spojrzeniu stał pomiędzy Eagle?em a Toriette, próbując załagodzić spór:
-A ty kim jesteś, że śmiesz mnie pouczać? ? parsknęła Toriette na propagującą pokój propozycje Granda Sparrowa:
-Zabił Ci ktoś kiedyś dziecko? ? zapytał Grand
-Bredzisz od rzeczy, tetryku? Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz! ? groziła Toriette:
-Przygarnąłem tego chłopca pod dach swego domu, kiedy miał dwanaście lat. Od tego czasu, traktuje go jak syna, więc uroczyście zapowiadam ? nie pozwolę go zabić!
-Oj, kolejne przejmujące spotkanie po latach? - parsknęła Aleksis Toriette ? Bo co mi zrobisz, dziadku?
-Wyzywam Cię na pojedynek? - odrzekł spokojnie Grand?
-No, no, no? Will, poczekasz chwilkę, to nie zajmie długo? - powiedziała Toriette i dobyła szabli. Również Grand dobył broni? Rozpoczęła się walka?
Chritopher Eagle przyglądał się walce, szukając jakiejś pomocy dla Granda ? był jednak skrępowany. Wtem zobaczył go ? Jack Sparrow biegł, kaczym krokiem wzdłuż brzegu, z wyciągniętą szablą? W ferworze walki dojrzał to również Grand, którego tak zdziwiła owa sytuacja, że nie zdołał obronić się przed rozbrajającym ciosem Toriette?
Jack Sparrow wbiegł pomiędzy parę walczących, niczym piorun, po czym rzekł:
-Przykro mi, Toriette ? i już miał odstrzelić jej głowę naładowanym rewolwerem, kiedy to zobaczył. Do walczących zbliżała się duża grupa ludzi, odzianych w śnieżnobiałe sukmany. Ludzie Angelo Suareza dostrzegli sylwetkę swego oprawcy i teraz pragnienie zemsty obudziło się w ich martwych duszach?

Pozdrawiam i przepraszam za wszelkie literówki...

ocenił(a) film na 10
_Ja_

Świetny tekst:P Tylko niech teraz ktoś inny napisze. JA pisze świetnie, ale od dawna tylko on, a w zamierzeniu to miała być zbiorowa praca, prawda? A co do JA - opowiadanie na serio niesamowite, z tym, ze zrobiłeś jeden błąd - całkowicie niezauważalny dla facetów i oczywisty dla dziewczyn. Jasne, że rozgrzeszam Cię całkowicie, nie mogłeś wiedzieć, ale 99 na 100 dziewczyn zawsze wybrałoby Jacka:P Zapytaj dziewczyn:)Tak poza tym jest genialnie;) Pozrdo dla JA i wszystkich czytelników...

ocenił(a) film na 5
Taka_jedna

No właśnie... Z tej prostej przyczyny Elizabeth wybrała Eagle'a. Zresztą, jestem ciekaw, jaka byłaby wasza reakcja, gdyby taka postać rzeczywiście pojawiła się w filmie...
Pozdrawiam...

_Ja_

Gdyby Eagle pojawilł się w filmie , nadałoby to filmowi troche pieprzyku. Opowiadanie bardzo dobre, ale ta scena miłosna ma pewne braki. Strasznie "uboga", że tak się wyrażę. W dodatku źle została obsadzona w czasie. Skoro Eagle był tak zmęczony i wiedział że zbliża się niebezpieczeństwo, nie kochałby się z Elizabeth. To tzw " złe warunki pogodowe". Pzdrowienia dla "Taka jedna". Masz 100% rację. Większość z nas kobiet wybrałaby Jacka. <lol>

ocenił(a) film na 5
lolewina

Przyjmuje krytykę, lecz będę bronić swoich racji...
Chritopher Eagle przypuszczał, że może zginąć... Chciał więc wykorzystać okazje... Uboga była dlatego, gdyż nie chciałem robić z tej historii pornosa - to ma być w końcu, jak to napisał Mikael, a wszyscy się z nim zgodzili (gdy zabiłem Willa i Toriette) lekka komedia przygodowa, więc sceny erotyczne, dokładnie opisane byłyby po prostu nie na miejscu...

_Ja_

Być może nie zrozumiałeś mnie do końca. Napisałam, że scena erotyczna jest uboga, bo taka jest. Nie chodziło mi o opis w stylu "Pamietniki Funny Hill" J.Clelanda. Tylko o opis bardziej subtelny. No ale nie każdy ma taki dar opisywania scen intymnych. Życzę powodzenia w pisaniu. Pozdrawiam <lol>

ocenił(a) film na 10
lolewina

Zgadzam się z lolewiną. I mam wielką prośbę - nie kończcie jeszcze! To opowiadanie z każdym słowem zbliża się do końca... Proszę, stwórzcie jeszcze mnóstwo nowych wątków, napiszcie, co tam u właściceli serca Davy'ego i gdzie jest Tia Dalma?! Proszę, piszcie dalej. Tym bardziej, że została jeszcze przecież tyle do zrobienia:)Pozdrowienia dla Lolewiny, Ja i wszystkich innych.

ocenił(a) film na 5
Taka_jedna

Oczywiście, powstanie kontynuacja, lecz autorem, z powodu braku chętnych i niedyspozycji Raguela znów będę Ja...
Przybliżonej daty premiery nie podam, bo nie znam - mogę zdradzić, że pracę trwają, ale sam również ostatnio mam niewiele wolnego czasu...

_Ja_

-Christopherze Eagle...-mruknęła czarnoskóra wiedźma- Uprzedzałam cię, że kobiety wpędzą cię do grobu... Ale widzę że jest jeszcze gorzej...
Dla pewności rzuciła ponownie szczypce.
-Nie! Nie wierzę!! Czyżbyś był aż tak głupi??
-Jeśli to było skierowane do mnie to radziłbym to rozważyć...
-A ty tu co robisz??
-Wiedźmo, myślisz że przypłynąłem tu na pogaduszki?? Norrington wpedził mnie w niezłe gówno. Ale chyba o tym wiesz co?? Poniekąd, to twoja sprawka.
-Moja?? Ja widzę przyszłość, a nie kieruję jej biegiem. Czego Chcesz Cutler??
-Dobrze wiesz...
Tia zamysliła sie. Czego chciał ten wymoczek?? Wróć. Nie powinna go lekceważyć. Jest sprytniejszy niż sądziła. I szalony. Albo głupi. Bo któż inny układałby się z Jonesem??
-Wiem że żądasz zapłaty.
-I może takową masz.
Na stole wylądował woreczek.
-Nie takiej zaplaty.
-Rozaważ to, że mogę posłać twojego kochasia na dno...
-Nie odważysz się.
-Chcesz, się przekonać?? - Wyciągnął nóż i przystawił go do...



Wybaczcie mi błędy, niespójność gramatyczną i stylistyczną. Jak zwykle fatalnie, lecz czego innego możecie się spodziewać widząc mój awatar??

Liriel_

Pani Podporucznik... chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać... na tym statku nie potrzebujemy użalających się nad sobą wymoczków... ale piszących cokolwiek fabularnego osób i owszem. Więc. Proszę pisać. Ale bez takich idiotycznych komentarzy pod spodem,dobrze? Ja już tu nie pisze... znaczy się... JA pisze... i radzi sobie znakomicie... ja, jako Raguel, tu nie pisze... wrrr... JA... błagam Cię... zmień tego nicka...:P mogę mieć tylko nadzieję, iż nikt nie stesknił się za moją niskich lotów grafomańską twórczością... życzę udanych rejsów po morzach wyobraźni... piszcie, bo mój statek powoli idzie na dno... i tak,jak to już mi zarzucano... Kapitan nie opuścił statku. Przygląda się z kapitańskiej kajuty. A z powodów bardziej, lub mniej osobistych, nie zanudza Was swym grafomaństwem. Pozdrowienia dla mej piszącej załogi...

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

Zapraszam wszystkich stęsknionych na premierę opowiadania - jutro, w godzinach wieczornych...
Pozdrawiam...

Within_Destruction

Panie Kapitanie myli się Pan.
Jest taka osoba.

ocenił(a) film na 5
_Ja_

Angelo ze swoją załogą zbliżał sie coraz bardziej, Toriette ciągle patrzyła na Granda gniewnym spojrzeniem ale wiedziała ze jezeli mają stanąć do walki z samym Suarezem to musi trzymać sie razem z tymi psami...przynajmniej jak narazie...
-Sparrow! Już mi nie uciekniesz! Nareszcie cie dorwałem!- krzyczał z daleka Angelo gdy Grand,Jack,Will,Toriette,Christopher i Elizabeth szykowali sie do walki...Wydawało im sie jak by to trwoło wieki, ale wreszcie ludzie Suareza natarli na nich i zaczął sie pojedynek.
-Ten bydlak Grand jest mój!-krzyknął Suarez do swoich ludzi i ruszył ku Sparrow'owi...walka była bardzo wyrównana ale Grand nie miał juz tylko sił co dawniej i z każdym ciosem Angelo czuł sie coraz słabszy, wreszcie całkiem opadł z sił i wtedy wszystko działo sie jak w zwolnionym tempie...Grand upada, Angelo juz wymierza decydujący cios z triumfem na twarzy kiedy nagle na pomoc ojcu nadchodzi Jack całym swoim ciałem naciera na oprawce swojego ojca ale nie zdąża...śmiertelny cios zstaje zadany... Jack w przypływu gniewu i rozpaczy wbija swoją szable prosto w serce mordercy ale ten tylko rozpływa sie w piasek, wraz ze swoją załogą...
-Tato!!! - Jack klęka nad martwym ciałem swojego ojca,w jego głosie słychac ból i rozpacz...wszyscy stoją wokól niego ale oprócz Eagla nikt wiecej nie jest aż tak porażony smiercią Granda...

Within_Destruction

Liriel off line 1 lutego 2007 23:00 odpowiedz zgłoś do usunięcia
-Christopherze Eagle...-mruknęła czarnoskóra wiedźma- Uprzedzałam cię, że kobiety wpędzą cię do grobu... Ale widzę że jest jeszcze gorzej...
Dla pewności rzuciła ponownie szczypce.
-Nie! Nie wierzę!! Czyżbyś był aż tak głupi??
-Jeśli to było skierowane do mnie to radziłbym to rozważyć...
-A ty tu co robisz??
-Wiedźmo, myślisz że przypłynąłem tu na pogaduszki?? Norrington wpedził mnie w niezłe gówno. Ale chyba o tym wiesz co?? Poniekąd, to twoja sprawka.
-Moja?? Ja widzę przyszłość, a nie kieruję jej biegiem. Czego Chcesz Cutler??
-Dobrze wiesz...
Tia zamysliła sie. Czego chciał ten wymoczek?? Wróć. Nie powinna go lekceważyć. Jest sprytniejszy niż sądziła. I szalony. Albo głupi. Bo któż inny układałby się z Jonesem??
-Wiem że żądasz zapłaty.
-I może takową masz.
Na stole wylądował woreczek.
-Nie takiej zaplaty.
-Rozaważ to, że mogę posłać twojego kochasia na dno...
-Nie odważysz się.
-Chcesz, się przekonać?? - Wyciągnął nóż i przystawił go do...



Wybaczcie mi błędy, niespójność gramatyczną i stylistyczną. Jak zwykle fatalnie, lecz czego innego możecie się spodziewać widząc mój awatar??
Raguel off line 2 lutego 2007 10:45 odpowiedz zgłoś do usunięcia
Pani Podporucznik... chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać... na tym statku nie potrzebujemy użalających się nad sobą wymoczków... ale piszących cokolwiek fabularnego osób i owszem. Więc. Proszę pisać. Ale bez takich idiotycznych komentarzy pod spodem,dobrze? Ja już tu nie pisze... znaczy się... JA pisze... i radzi sobie znakomicie... ja, jako Raguel, tu nie pisze... wrrr... JA... błagam Cię... zmień tego nicka...:P mogę mieć tylko nadzieję, iż nikt nie stesknił się za moją niskich lotów grafomańską twórczością... życzę udanych rejsów po morzach wyobraźni... piszcie, bo mój statek powoli idzie na dno... i tak,jak to już mi zarzucano... Kapitan nie opuścił statku. Przygląda się z kapitańskiej kajuty. A z powodów bardziej, lub mniej osobistych, nie zanudza Was swym grafomaństwem. Pozdrowienia dla mej piszącej załogi...
Ja on line 2 lutego 2007 12:38 odpowiedz zgłoś do usunięcia
Zapraszam wszystkich stęsknionych na premierę opowiadania - jutro, w godzinach wieczornych...
Pozdrawiam...
Liriel off line 2 lutego 2007 19:24 odpowiedz zgłoś do usunięcia
Panie Kapitanie myli się Pan.
Jest taka osoba.

tonymontana_2

Tony Montana, przepraszam bardzo, ale co to miało oznaczać??

Liriel_

To miało oznaczać, że nazywam się Tony Montana i jestem uchodźcą politycznym z Kuby.

ocenił(a) film na 5
Within_Destruction

**************************OŚWIADCZENIE********************************
Uprzejmie zawiadamiam, iż Ja opuszcza pokład i nie będzie już więcej pisał...
To nie była łatwa decyzja, bo na pewno będzie mi brakowało tego grafomaństwa. Niestety - odchodzę...

_Ja_

miejmy nadzieje wielki żeglażu, że dzięki jakimś pomyślnym wiatrom powrócisz jeszcze w te strony

_Ja_

Ale, dlaczego? Czy powód jest tak duży, że wiąże sie z tym opuszczenie tego forum na zawsze? Jeśli tak, to jest mi niezmiernie przykro z tego powodu :( :(. Któż będzie lepiej opisywał przygody Jack'a niż "JA"? Żegnam Cię z prawdziwym smutkiem, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś tu wrócisz :).

Kolec

Popatrzcie no... po mnie nikt tak nie płakał, jak oświadzczyłem,że odchodzę... no, prócz pewnej panny, do której mozna już się oficjalnie zwracać per żeglażu... cóż... widać, czyje teksty się lepiej podobały... ale to nieistotne...

JA wróci. Kiedyś na pewno. Nie płaczcie za Nim, bo pewnie nie tego by po Was oczekiwał.

Jako kapitan tego statku poczułem się obowiązany te słowa wypowiedzieć. :D

Tony... watpię, żeby przedstawione przez Ciebie teskty do usunięcia do owej anihilacji nadawały... zwłaszcz,że nie podałeś konkretnych powodów... nie rób tu większego śmietniska,niż jest... a jest wystarczająco duży... bo nie ma komu pokładu czyścić...

Z żalem muszę przyznać,że statek mój na dno powoli idzie... Nie ma komu już pisać... historia urywa się w połowie... pozostaje mi mieć nadzieję na to, iż znajdzie się jakiś odważny pirat, bądz piratka, którzy to, zapoczątkowane przeze mnie dzieło kontynuować będą... rzekłem.

ocenił(a) film na 5
Kolec

Powody są proste:
Brak współpracowników, pisanie nie sprawia mi już tyle radości, mam coraz mniej czasu i ... tyle...
Na forum pisać będę nadal, wątpię jednak, że będę przelewał swe myśli na papier na tym topicu...

_Ja_

Po prostu super.
JA przy odejściu mógłbyś być oryginalny. Grafomaństwo było Raguela.

Tych którzy chcą żeby ten statek pozostał na powierzchni wód proszę o kontakt na gg : 9370926

ocenił(a) film na 10
Liriel_

Ja, a co z ostatnim zapowiadanym przez Ciebie tekstem? Obiecałeś, że dzisiaj wieczorem coś przedstawisz. Będzie mi tego brakować. Może jeszcze nie wszystko stracone.

TheCloudEater

Cóż. Kto NIE chce żeby ten statek został pochłonięty przez ocean??
Ludzie nie wstydźcie się.
nikogo tu nie wyśmiano (oprócz króla maciusia-ale to już był absurd)

Jeżeli ktoś chce mieć co czytać niech pisze do mnie na gg:937026,
prawie zawsze jestem niewidoczna, ale jestem.

Liriel_

Tia każdego dnia z coraz mniejszą nadzieją otwierała księgę.
Dziś już nie mogła się na to zdobyć. Od tygodnia nie zostawił jej nawet kilku słów. Co mu się mogło stać?? Dlaczego nie pisze??
Czyżby Beckett mówił serio? nie bez sensu. Nie mógłby go zabić, poczułaby przecież... zresztą tym amulet który mu zostawiła....

-Muszę coś zrobić -wyszeptała- nie mogę przecież tak bezczynnie siedzieć!!

Już miała wychodzić gdy nagle coś przykuło jej uwagę.
Pisał!!
Rzuciła się do stołu, lecz coś jej nie pasowało... to nie jego pismo!!
Ale znała te litery, co nie wróżyło niczego złego.
"w i e s z c o m a s z r o b i ć . s p i e s z s i ę"

Kobieta zaczęła w pośpiechu pakować wszystko co było jej niezbędne.
Już miała zaczynać gdy nagle...


Ciąg dalszy napiszę, jeśli ktokolwiek zdecyduje się na wspólne pisanie.
KTOKOLWIEK!
(gg : 93709326)

Liriel_

To naprawdę nie takie trudne.
Ja osobiście uważam,że to co tu umieszczam jest nudne, ale może kogoś to interesuje.
Proszę o pomoc!! Nawet grafomaństwo,pod warunkiem że jest ciekawe się, będzie mile widziane.
gg: 9370926

Liriel_


Została sama. Chodziła po opuszczonym okręcie, w nadziei, że może kogoś znajdzie. Zaglądała w każdy kąt, każdą kajutę. Jedyne co znalazła to kilka kartek. Jego kartek. Kartek jej Kapitana.
Pismo wyblakło,lecz słowa wryły się jej głęboko w pamięć.
Pamiętała ostatni rozkaz, ale co z tego??
Co z tego, że nie opuściła statku?? Co z tego że nie wyrzuciła jego następcy za burtę??
Sam wyskoczył. Podobno nie mógł się z nikim dogadać.
To co ona ma powiedzieć?? Jedyny który jej słuchał ...

Nie odejdzie. Będzie czekała, tak długo jak będzie trzeba.
Może ktoś się pojawi. A może nie.
Wtedy będzie skazana na towarzystwo cieni jej własnych wspomnień.

Liriel_

Do tysiąca piorunów... jaki tu się burdel na tym mym statku zrobił! Użalający się nad sobą kamraci... cała intryga tak skrzętnie i dokładnie rozpisywana przez JA położona paroma zdaniami przez... nie chce mi się nawet sprawdzać... a prosiliśmy,żeby ważniejsze kwestie co do fabuły z nami konsultować... a śmierć ojca Jacka,kora miała być postacią kluczową niewatpliwie ważniejszą kwestią jest... niermiertelne zjawy rozsypujące się w piasek po kilku ciosach?! Zabrakło tu kapitańskiej ręki przez ostatnie dni... ech... i pomyśleć,że w szystko zaczęło się sypać w tak krótkim czasie... Mam tydzień,żeby tu zrobić porządek... i chyba wypadałoby z tego czasu skorzystać... po drugim odejściu w swej kapitańskiej karierze... czas po raz trzeci stanąc za sterami...