Mężczyzna wynajęty, by udawał fikcyjną postać z artykułu w gazecie, nieoczekiwanie wczuwa się w rolę bojownika o lepsze jutro...
Klasyczny Capra z całym dobrodziejstwem inwentarza. "Meet John Doe" to trochę taka uboższa wersja "Pana Smitha": na pierwszy rzut oka wszystko jest na miejscu, niby znajdziemy tutaj każdy element, który urzekał w najlepszych dokonaniach tego reżysera, czegoś jednak brakuje. Capra niby wciąż "czaruje", ale już nie tak zręcznie, wyraźnie daje się w tym przypadku odczuć wtórność i chłodną kalkulację. Historia ma wszak poruszać i przynosić pokrzepienie. Cóż, niestety, krzepi i porusza w stopniu znikomym. Nie to, że "John Doe" to zła produkcja, po prostu w porównaniu z tak urokliwymi pozycjami jak "You Can't Take It With You" czy późniejsze "It's a Wonderful Life", szlachetna krucjata w wydaniu Gary'ego Coopera wypada blado.