Taka fajna komedia, tacy fajni (świeży i naturalni) głowni bohaterowie, praktycznie całość taka do oglądnięcia, pośmiania i powzruszania... A przychodzi najważniejszy moment filmu, kulminacja i aż człowiek nie może uwierzyć, że to ten sam twór. Jakby odklejony od reszty filmu, nawet protasi chyba nie mogli tego zdzierżyć. Cały seans widziałam tą chemię między nimi, aktorzy naprawdę fajnie i tak "luźno" grali, z tych scen z "Magnolii" biła taka sztuczność, że aż pomyślałam, czy ktos ich nie zmusił siłą do zagrania tego, albo napisał to na kolanie w ostatniej chwili. Nawet ta cudna piosenka, którą śpiewa Jack, nie uratowała tych momentów. A była naprawdę piękna!