Bez kitu, widziałem już różne feministyczne parodie filmowe, chyba żadnej z nich nawet nie obejrzałem do końca. A tu proszę, ten film jednak udało mi się.... Brawo ja.
Ale to chyba już kwestia podejścia do tego typu "produkcji" i traktowanie ich na równi z parodiami Mela Brooksa czy tam wygłupami Monty Pythona.
Widać znaczny postęp w feministycznym kinie. Wcześniejsze wypociny próbujące udowodnić wyższość chromosomów XX nad XY były co najwyżej żałosene, teraz już są śmieszne...