Opis i wyskakujące na początku hasło Based on true story każe sugerować, że to kolejna opowieść o harcie ducha, jak to biedaczyna ryzykuje wszystko i na końcu mu się udaje i hurr durr pokrzepiający happy end. Ja wiem, że to true story faktycznie, ale kto by wiedział o jakichś żeglarzach, no to poszedłem do kina z takimi wyżej oczekiwaniami.
I na początku właśnie gościa przedstawiają tak jak zwykle to się robi w takich filmach, że wielki marzyciel, mimo przeciwności losu zbiera fundusze na wyprawę, a jak mu się uda wygrać, to będzie hajs i sława. A tu co się okazuje, że gość w pewnym momencie wyprawy zagubił się totalnie, bo to typ amator, który nie wyrusza normalnie na oceany i przeliczył się w swoim huraoptymiźmie. W prasie się wszyscy zachwycali jaki to wspaniały dzielny mężczyzna opływa świat, a tak naprawdę wszystkie te informacje, które podawał, że jest tak daleko, że osiąga świetne prędkości były tak naprawdę kłamstwem.
I śmieszne to, że jego żonę i dzieci wciąż portretowano jak w takich typowych biografiach, że czekają na ojca zajarani jego wyczynami. I na końcu miał wrócić do domu, już całe miasto wystawiło w portach wielkie bandy "Welcome home Donald", a zamiast tego wyszło na jaw, że gość ich robił cały czas w bambuko i ostatecznie popełnił samobójstwo na morzu wrzucając się do wody i tak naprawę nigdzie nie dopłynął.
No wow co za szok, za nic się tego nie spodziewałem. Chyba pierwszy biograficzny film o marzycielu, któremu się nie udaje spełnić i wszystko się spieprzyło. Kapitalne.
Z jednej strony zgadzam się z Tobą. Film mnie bardzo zaskoczył (w zasadzie to jego zakończenie). Jeśli chodzi jednak o całokształt to strasznie mi się dłużył. Wyjątkiem były sceny skupiające się na psychologii i analizie ludzkiej psychiki - chcesz się wycofać, ale nie pozwala Ci duma/honor a później już nawet inni ludzie. Wszyscy klepali go po ramieniu, ponieważ był im potrzebny do uzyskania rozgłosu czy wypromowania się. Kiedy jednak miał obiekcje i chciał się wycofać - zaczęto go straszyć prasą, konfiskatą mienia itd.
Jak miło, że przeczytałem Twój wpis.
Teraz nie muszę tracić niespełna dwóch godzin na film o gościu co bez doświadczenia wypłynął w ocean i utonął...
"I śmieszne to, że jego żonę i dzieci wciąż portretowano jak w takich typowych biografiach, że czekają na ojca zajarani jego wyczynami." - to nie Oni są winni, tylko dziennikarz z Jego sztabu. Wymyślał historie, przekazywał dalej niesprawdzone informacje jako prawdziwe. To nie dzisiejsze czasy, gdzie satelity w 5 sekund mogą określić gdzie się znajduje dana jednostka.