Reżyser jak widać nie widzi w Makbecie nic poza interpretacyjnymi znanymi nam już schematami. A film jest świadectwem tego, że widzi w nim to, co uniwersalne i bardzo powierzchowne - podniosłość, zbrodnię i jej konsekwencje. Same symbole i patetycznie wyeksponowane monologi nic nie dadzą. Twórcy nie mają pomysłu na tę historię, nie wiedzą chyba jak widać, po co w ogóle ją opowiadają po raz kolejny i to już podstawowy dołek. To chyba kluczowe pytanie przy tworzeniu adaptacji, ekranizacji czy ogólnie dzieła prawda? A szkoda, bo tej luki nie naprawi wykorzystanie efektów i pejzaż. One pokazują jedynie to, że twórcy fabuły z dorobku Szekspira wyczytali chyba tylko podniosły monolog i niuanse serwowane na lekcji literatury.