Po co powstał ten film???
- Może chodzi w tym filmie o pokazanie, że…
Osoba wyposażona naturalnie w znaczny stopień wrażliwości bez możliwości pracy nad nią skazana jest na mentalną wegetację? Tępotę i prostactwo.
Hanna nie umiejąc czytać nie mogła raczej pogłębiać swojej wrażliwości wyobraźni i wiedzy. Szczególnie w okresie dorastania jeszcze przed wybuchem wojny. Znacznie zubożyło to także jej rozwój intelektualny, duchowy i zdolność refleksyjnego myślenia. Dlatego na przykład bezrefleksyjnie podjęła pracę strażniczki w obozie. Taki powód powstania tego dzieła byłby jednak śmiesznie wymuszony i wiadomo że o to nie chodzi. Wystarczy zadać sobie pytanie czy analfabetyzm wyklucza u człowieka empatię? Truizm – wiadomo bowiem, że zdecydowanie nie. Przykładów sprzed wieków i nie tylko jest multum. (Z drugiej strony mógłby nasunąć się wniosek komuś z bardzo odległego kręgu kulturowego, że pewnie większość Niemców w 1939 roku była analfabetami. Oczywiście tak nie było bo większość umiała pisać i czytać. Analfabetami byli raczej w sprawach wolnej woli i sumienia).
Wracając do Hanny to wydaje się, że potrafi współodczuwać i rozumie sytuację drugiej osoby. Na przykład wtedy gdy pomaga obcemu młodemu chłopakowi wymiotującemu w bramie jej domu.
- Może chodzi o…
studium chorobliwego egocentryzmu i siłę wyparcia niewygodnych wspomnień?
Symptomem takiego wyparcia jest wyjątkowy chłód emocjonalny (wręcz zlodowacenie) widoczne w mimice twarzy w sposobie poruszania się kobiety. Momenty ożywienia przychodzą jedynie gdy słucha czytanej jej przez chłopca literatury. Nie dostrzegam jednak wtedy u niej głębszego odczuwania, refleksji czy analizy. Nawet gdy płacze słuchając - widzę raczej skrajnie egocentryczną istotę. Osobę pragnącą zanurzyć się w świecie nierzeczywistym. Ale nie dla ukojenia bólu czy wyrzutów sumienia ale dla własnej niskiej przyjemności. W takich momentach podejrzewam ją o jakąś chorobę psychiczną. Swoisty autyzm. To jedynie mogłoby usprawiedliwić ją w moich oczach. A jednak burzy ten misterny obraz to co łączy ją z chłopcem. Tam jest uczucie. Absolutnie nie jest to związek traktowany przez nią jako kolejna przyjemność i nic poza tym. Wydaje się, że Hanna mówiąc w dniu urodzin chłopca „wracaj do kolegów” rozumie, że to jest tak naprawdę jego świat. Opuszcza go bez słowa pożegnania mając na uwadze jego dobro a nie swoje. Hanna potrafi kochać…
- A może chodzi o…
„najprostszy” powód powstania tego obrazu . Niemcy (naziści) choć byli potworami jednocześnie nie przestawali być ludźmi.
Taki naród Jekyllów i Hydów zarazem - podatny i ostatecznie otępiony ideologią faszystowską. Taka Hanna bezrefleksyjnie biorąca udział w mordowaniu niewinnych (bo czymże innym jest na przykład segregacja) jednak potrafiąca także kochać. Jest to oczywistość od której rozpoczyna się każdą refleksję o tamtym czasie. W myśl sentencji „człowiek człowiekowi zgotował ten los” a nie „potwory ludziom zgotowały ten los”. Ale zrobić film o tej oczywistości i dalej nic…? Stwierdzić tylko, że też byli ludźmi? To trywializacja tak poważnego tematu. Bo do świadomości Hanny według mnie do końca nie przebija się wystarczająco (jeżeli w ogóle) to, że zrobiła coś podłego. Bo nawet jej samobójstwo jest reakcją na odrzucenie i na to że została potępiona przez chłopca. Jest także prawdopodobnie spowodowane strachem o samotną przyszłość – choć pewnie w znacznie mniejszym stopniu. Widzimy to doskonale w scenie odwiedzin w więzieniu. Gdy
Michael pyta ją czego się nauczyła ona odpowiada; „nauczyłam się czytać chłopaku”. Michael już wie, że jest bezsilny wobec wykoślawionego nierzeczywistego z jego punktu widzenia świata w którym żyje Hanna. Gdzie nie ma niestety miejsca na głębszą refleksję a co dopiero na spojrzenie w głąb swej duszy. Wychodząc z Sali widzeń nie żegna się z Hanną nie dotyka jej. Ona odczuwa to jako ostateczne potępienie przez niego. Nie zdaje sobie jednak dostatecznie sprawy z tego za co. Bo nie tylko za to co zrobiła w przeszłości ale raczej za to czego nie robiła potem. Nie chciała zmierzyć się z przeszłością. Musnęła ją jedynie powierzchownie. Nawet wtedy gdy odkładała pieniądze dla dziewczynki. Ktoś mógłby napisać, że po prostu nie była zdolna do głębszej refleksji. Lecz widać wyraźnie, że potrafiła traktować inne sprawy (np. miłość) wystarczająco głęboko i refleksyjnie.
Wiem, że film można zrobić o wszystkim. Ale film o nazistowskiej strażniczce i jej późniejszym życiu bez przeszłości goszczącej w jej umyśle dla mnie jest stratą czasu.
Moim zdaniem powstanie filmu ma sens jedynie z jednego powodu:
Miłość Michaela do Hanny.
Miłość gdy już zna się prawdę ale tak mocno pamięta się co było wcześniej. Miłość - jedną z najtrudniejszych jakie można sobie wyobrazić. Miłość niszczącą. Miłość, która nigdy nie da nawet cienia spełnienia. Uczucie które otępia. Wsysa emocjonalnie negatywnie tak bardzo, że nie pozostawia już miejsca na uczucie dla innych. Dla żony, rodziców, córki.
Tak - bo nawet wtedy gdy Michael poznaje prawdę nadal kocha Hannę. Tak bardzo pragnie głęboko w środku by zaczęła choćby pomału po omacku w ciemnościach jednak iść w stronę światła (prawdy). Niestety…
Podsumowując:
Dla mnie „Lektor” to tylko wariacja na temat „Piękna i bestia” - „nie do końca piękny i bestia z ludzką twarzą”. (Choć przypadek szczególny bo bestia jest współwinną Holocaustu.) Jest wiele filmów o tego typu toksycznych związkach i to tylko jeden z nich. Nic więcej.
Zawsze ważniejsza jest dla mnie treść a nie forma. Chociaż forma tego filmu jest wyjątkowo piękna. Ma ten obraz swoistą atmosferę. Dodam jeszcze wybitną według mnie kreację Kate Winslet. Wiele u niej także warsztatowo aktorskich perełek. Wszystkie one składają się na wspaniały klejnot. Doceniam także to, że nie zdarzyło jej się ani razu dodać swojej bohaterce „sentymentalnej gęby”. A jednak także na Filmwebie jest wielu „sentymentalistów” którzy kibicują Hannie...
Lektor: 6/10
Kate Winslet: 9/10
Ciekawe czy ta historia wydarzyła się naprawdę ? Gdyby film był oparty na faktach łatwo można by było zrozumieć sens jego powstania.
Jednak cele powstania filmu mogą być także ukryte. Nie związane ze sztuką i komercją lecz np. z polityką historyczną danego państwa.
Myślę, że podobnych historii mogło się wydarzyć w powojennych Niemczech sporo. Właśnie z takiej perspektywy zadałem pytanie zawarte w temacie wątku. Nie traktuję więc tego filmu (a właściwie jego przesłania) jako fikcji literackiej (filmowej).
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że film może się wpisywać w niemieckie rozliczenia historyczne. Ale celowo pominąłem ten wątek nie chcąc spłycać moich refleksji na temat filmu. A także nie wtykać specjalnie kija w mrowisko. Bo wtedy znając życie ewentualna reakcja wielu osób pewnie dotyczyłaby wyłącznie tego wątku. A tego chciałem uniknąć.
Jednak co do rozliczeń i polityki historycznej Niemiec prowadzonej w obecnym czasie to filmy wpisujące się w ten nurt stawiają sprawę bardzo różnie. Jak zawsze w większości są to filmy lepsze lub gorsze, które wydają się wpisywać w obecnie obowiązującą w Niemczech narrację (biedne słowo – tak zdeptane już bezpowrotnie pejoratywne). Są to np.: „Upadek”, „Sophie Scholl”, „Fala” czy niestety „Lektor”. Ale są też dzieła dużo poważniej i głębiej traktujące tą tematykę jak choćby „Biała wstążka”. Film, który nie dotyka właściwie tak widzianych spraw rozliczania historii. I takie podejście jest mi bliskie. Docieranie do sedna i genezy problemu a nie często łatwe i sentymentalne prześlizgiwanie się po wierzchu…
Pozdrawiam.
Faktycznie, stosując dokładną analizę można dojść do wniosku, że to film zaledwie o miłości . Ale to wynika raczej z odrzucania zachodzących w nim nielogiczności. Jednak patrząc na niego całościowo i "emocjonalnie" trudno uwierzyć, że chodzi tylko o miłość. Mnie się wydaje iż celem filmu było utwierdzanie, że zbrodnicza postawa nazistów zależała od czynników zewnętrznych np. realiów państwa Hitlerowskiego, złego wychowania , braku wychowania ( m.in analfabetyzm ) .
„Mnie się wydaje iż celem filmu było utwierdzanie, że zbrodnicza postawa nazistów zależała od czynników zewnętrznych np. realiów państwa Hitlerowskiego, złego wychowania , braku wychowania ( m.in analfabetyzm ).„
Oczywiście także odczytuję w tym filmie takie intencje autorów. Są one jednak według mnie potraktowane powierzchownie i nie do końca uczciwie. Dlatego gdyby poprzestać na tym - moja ocena filmu byłaby 3/10. Jedynie właśnie wątek miłości powoduje, że mogę uznać ten obraz za niezły.
No o miłośc, miłość. O taką jaka nie jest w romantycznych komediach.Taka ,która jest też trudna, bolesna, codzienna. I tłem moze byc choroba bohaterów, kłopoty finansowe, pochodzenie, wiara, polityczne zawieruchy, rodzinne pretensje...itd.
A ze niewiele moze nas juz dzis zadziwic i zaszokowac sięgnieto po specyficzny i nieoklepany temat. Miłosc do zbrodniarki.
O miłość ?! To co łączy Hannę z Michaelem to czyste pożądanie!... Z prawdziwą miłością to nie ma nic wspólnego ;/ Przez to, że należała do zbrodniczego systemu, jej wrażliwość stępiła się, stała się chłodna i pusta.. By czuć, że żyje, musi dostarczać sobie przyjemności z chłopcem, którego nie traktuje poważnie, nazywa go przecież "dzieciakiem"... A on godzi się na to wszystko, bo jest niedojrzały... Prawie z sobą nie rozmawiają, tak naprawdę zupełnie się nie znają, ich relacja oparta jest głównie na seksie. Jak można mówić tu o czymś głębokim? Ale doskonale wiem, że już od dawna znaczenie słowa "miłość" ludzie tak spłycają i banalizują.
Do tanga trzeba dwojga. Film jest pokazany z perspektywy Michaela i jego mam na mysli piszac slowo "miłosc". Bez dwóch zdań był w niej zakochany po uszy.
No tak. Moim zdaniem, Michael był w niej zakochany po uszy w czasie gdy się spotykali. I niewątpliwie jej nagłe zniknięcie spowodowało głęboką ranę. Tyle, że zakochanie to nie miłość. Zakochanie to uczucie, a miłość to postawa. Np. Michael zrezygnował ze spotkania z Hanną i nie chciał przyczynić się do zmniejszenia wyroku, co świadczy o tym, że nie kochał jej.
A jak wytłumaczysz to ze juz nigdy nie zwiazał sie z inna kobieta w pełym, wymiarowym zwiazku? to ,ze wysyłał jej kasety, ksiazki to uczucie , nie postawa? Mysle ze ja kochał.A miłosc miłosci nie równa. Ile ludzi tyle sposobów na nia:)
Pozostaje mi napisać to co stwierdziłem wyżej:
Miłość Michaela do Hanny.
Miłość gdy już zna się prawdę ale tak mocno pamięta się co było wcześniej. Miłość - jedną z najtrudniejszych jakie można sobie wyobrazić. Miłość niszczącą. Miłość, która nigdy nie da nawet cienia spełnienia. Uczucie które otępia. Wsysa emocjonalnie negatywnie tak bardzo, że nie pozostawia już miejsca na uczucie dla innych. Dla żony, rodziców, córki.
Tak - bo nawet wtedy gdy Michael poznaje prawdę nadal kocha Hannę. Kocha bardzo. To jego postawa. Pragnie głęboko w środku dla niej tego co najlepsze. A według niego najlepsze dla niej jest by zaczęła choćby pomału po omacku w ciemnościach jednak iść w stronę światła (prawdy). Chciałby ją ocalić przed ostatecznym potępieniem przed nicością. Tak bardzo ją kocha...
Ja akurat nie widzę żadnych wskaźników świadczących o tym, że Michael, przed i po poznaniu prawdy, miałby bardzo kochać Hannę. Mieli dobre warunki do tego, by nie ograniczyć się do seksu - niestety z tego nie skorzystali (i właśnie taki wzorzec relacji damsko-męskiej lansują dziś media, i z takim wzorcem relacji większość społeczeństwa na świecie się utożsamia i uważa za normę;/ ). Hanna była dla niego bardzo ważną osobą w życiu - fakt, ale na czym oparł w przeszłości tą relację? Oprócz więzi fizycznej gdzie była więź psychiczna i duchowa? Był nią zafascynowany jako młodzieniec i to w tak silnym stopniu, że relacja z nią zaważyła o jego następnych nieudanych relacjach z kobietami... I to już jest odrębna kwestia - nie znaczy to, że ciągle kochał Hannę, tylko nie dojrzał do tego, by kochać w ogóle i nie przepracował w sobie tamtej relacji.
Czemu piszesz ,ze michael ograniczal sie tylko do sexu? A czytanie ksiazek? A zebranie pieniedzy na wspolna wycieczke by przezyc cos razem? Jako para nie tylko kochankowie.On chial wiezi także duchowej ,ale Hana trzymala go na dystans. Zapewne wiedzac ze nie moze mu ofiarowac nic wiecej niz cielesnosc.patrzac na wiek i jej przeszlosc jako strazniczki.
Budowali więzi na przyjemności kopulacyjnej. Więc mogła istnieć między nimi jakaś płytka miłość rodem z "Beverly Hills 90210".
Nie rozumiem dlaczego miłość cielesna spotyka się z takim oburzeniem i negatywizmem. Piszecie "tylko cielesna", "tylko fizyczna", podczas gdy mi się wydaje, że to nie bohaterom, a odbiorcom fizyczność przysłoniła głębszy wymiar tego związku.
Wg mnie miłość Michaela do Hanny jest nie do zakwestionowania, Miłość to Wierność i Pamięć (nieumiejętność zbudowania związku z nikim innym, zatopienie się w tym, co łączy go z jego ukochaną - lekturze), to poświęcenie (rezygnacja z romansu z młodą, ponętną koleżanką - panią z pieskiem, z imprezy urodzinowej), Miłość to chęć bycia razem, blisko, jak najczęściej, to radość jaka pojawia się na jego twarzy gdy widzi jej szczęście przysłuchując się śpiewowi chóru.
Tego nie da się przegapić.
Zgadzam się z autorem tego wątku, dla mnie najciekawszym i zarazem najjaśniejszym wątkiem obrazu jest Miłość. Ta, która rozświetlić się chce każdy mrok, choćby najciemniejszy, bo dojrzała w nim coś czego zapragnęła, co sobie ukochała. Miłość która zatraca się sama w sobie, spala aby swoim wysiłkiem oświetlić serce drugiej istoty.
Poza tym, nie zapominajmy, że ciało i ciałem właśnie możemy wyznawać miłość, jak inaczej chciałbyś/ałabyś pokazać że kochasz, jeśli nie spojrzeniem, dotykiem, pieszczotą, ciepłem własnego ciała? Nie deprecjonujmy ich roli.
Miłość w młodzieńczym wieku wygląda nieco inaczej. Rzeczywiście często dużo w niej fascynacji. Ale to prawo wieku. Poza tym (jak pisze Matronafilm) trudno rozwinąć głębsze uczucie i więź gdy druga strona na to nie pozwala. A ma dodatkowo przewagę wieku i doświadczenia życiowego. Trudno też rozwinąć te uczucia w tak ograniczonym czasie (do ucieczki Hanny).
Jednak będąc już dojrzałym człowiekiem Michael nie zachowywałby się tak jak się zachowywał gdyby pamiętał ten związek tylko jako fascynację cielesną . Doskonale wie i pamięta, że kochał Hannę i kocha nadal. Jako dorosły zdaje sobie świetnie sprawę z prawdziwości swoich uczuć w wieku młodzieńczym. Gdyby była to tylko cielesność nie przeżywałby tak mocno tego co działo się na sali rozpraw. A w miarę upływu czasu zapomniałby zupełnie o Hannie. A jednak będąc dorosłym robi co może dla Hanny w imię miłości, która była wtedy i jest teraz...
Nie wierzę, że dwumiesięczny romans 15latka z dużo starszą od siebie kobietą to miłość po wsze czasy. Nie ma takich cudów na świecie. Jeśli już, to ich uczucie najwyżej mogło rozwinąć się w coś poważniejszego (raczej nie, bo jednak za dużo ich dzieliło, ale to już inna sprawa), ale jak sam piszesz: "trudno rozwinąć głębsze uczucie i więź gdy druga strona na to nie pozwala. A ma dodatkowo przewagę wieku i doświadczenia życiowego. ".
To, że Michaelowi nie wychodziły dłuższe związki z kobietami, nie jest żadnym dowodem na to, że kochał Hannę, jest masa osób, które nie mają takich doświadczeń, a też związki im nie wychodzą. Natomiast co do sali rozpraw - kto by nie przeżywał, gdyby się dowiedział, że jego pierwsza kobieta, która wprowadziła go de facto w dorosły świat, w której był zakochany i z którą sypiał przez kilka miesięcy, jest sądzona jako była członkini SS? chyba że dla ciebie takie newsy są na porządku dziennym, a jedyne, co może skłonić człowieka do jakichś silniejszych emocji, to prawdziwa miłość?
Na koniec: "Doskonale wie i pamięta, że kochał Hannę i kocha nadal." - przeoczyłam jakąś wypowiedź Ralpha Fiennesa czy czytasz mu w myślach?
Pozdrawiam :)
Na film natrafiłam ( a raczej na tytuł) czytając gdzieś artykuł o byłych strażniczkach w obozach i ich procesie. Z tego co tam było napisane te psychiczne kobiety nie przypominały głównej bohaterki ale myśle że film powstał w oparciu o tą sprawę
Przepraszam, że nie na temat... ale to wręcz wzruszające, że są na Filmwebie ludzie piszący komentarze z takim zaangażowaniem... :) Zresztą popieram ideę wypowiedzi. Pozdrawiam!
Wg mnie "Lektor" to bardzo smutny, pesymistyczny i przygnębiający film, nie pozostawiający obojętnym, zmuszający do głębszych refleksji, przemyśleń, analizy. O tym, że życiem kieruje przypadek (spotkanie Hanny i Michaela, jego obecność na procesie), o tym, że nasze działania mają wpływ i konsekwencje na nasze dalsze życie, że przeszłość oddziałuje i determinuje nasze dalsze losy- skazanie Hanny za jej obozową działalność, przemilczenie przez Michaela faktu, iż kobieta była analfabetką, co zmieniłoby wyrok sądu.. To dobrze, że nie jest to film jednoznaczny, banalny, trywialny, że uczucie, które połączyło starszą kobietę i młodego chłopaka przedstawiono w takich okolicznościach, na takim tle historycznym.
Zauważyłam też przewijający sie przez cały film motyw kąpieli, mycia itp. Oczywiście ta symbolika od razu nasuwa Lady Makbet i jej chorobliwe mycie rąk, na których morderczyni ciągle widziała dowód popełnionej przez siebie zbrodni - śladów krwi. Może Hanna świadomie lub nie po każdym odbytym stosunku z Michaelem chciała zetrzeć ten brud, chciała się oczyścić nie tylko fizycznie, nie tylko ciało, ale też duchowo- wymazać swoje "występki" popełnione w czasie wojny, myjąc osobiście kochanka z taką wręcz niemiecką dokładnością i precyzją chciała "zdezynfekować" go, bo wiedziała, że sama jest brudna, zła, że jej dusza jest skażona zbrodnią, holocaustem, obozem..
I jeszcze inna symboliczna scena- kiedy zachodzi do kościoła- bardzo wymowna, taki chichot losu, historii. Co ją tak nagle, dotąd zimną, oziębłą, oschłą i zdystansowaną , poruszyło w widoku dziewczęcego, kościelnego chórku?? Może to były oznaki wyrzutów sumienia, tego co zrobiła kilka lat wcześniej w innym kościele, barykadując jego drzwi i tym samym skazując kilkadziesiąt kobiet na śmierć? W miejscu szczególnej obecności Boga, w sferze sacrum, dokonując aktu swoistej profanacji?
Oczywiście film nie jest idealny zirytował mnie trochę fakt, że akcja dzieje się w Niemczech a wszyscy świergoczą po angielsku, a także taka rozbieżność sądu co do kary dla więźniarek - 4 lata i dożywocie to trochę przesada, i chyba scenarzyści trochę przeholowali, chcąc ukazać ta niesprawiedliwość wyroku.
Co do kreacji, która stworzyła Kate Winslet i tego czy zasłużyła na Oscara to uważam, że Akademia akurat w tym przypadku nie popełniła pomyłki - sceny w sądzie- moim zdaniem najlepsze w całym filmie, udowadniające, że Winslet dobrą a nawet bardzo dobrą aktorką jest;)
*Tfuu! chodziło oczywiście o karę więzienia dla strażniczek, nie więźniarek! Próbowałam edytować, ale coś nie działa;(
ja odebrałam ten film w ten sposób- wojenny wątek był tylko tłem dla głównego tematu filmu - była nim relacja Hanny i Michaela.
To czy nazwać to miłością, czy nie, myślę że to jeden punkt który filmowcy zostawili do interpretacji,
to czy Hanna była upośledzona umysłowo to drugi punkt, bo rzeczywiście były u niej takie zachowanie, które u normalnej osoby się nie pojawiają, ale ta wojenna otoczka może tłumaczyć wszystko
aż w końcu sama psychika Michaela, który zaangażował się w związek fizyczny z kobietą dużo starszą. I on jest dla mnie kluczowy.
Bo to o nim był film, o jego dojrzewaniu do bycia w końcu mężczyzną. Bo wybaczcie, cały film zachowywał się jak sierota, zaczynając od tego że żył w swych marzeniach, nie umiejąc robić nic w szkole, jak sam przyznał a kończąc na tchórzliwej ucieczce z więzienia, kiedy miał się z Hanną spotkać na widzeniu.
Magiczny etap przeszedł gdy córce postanowił powiedzieć prawdę, zalążki dorastania były gdy się zwierzył tej kobiecie w Ameryce. Nareszcie pokazał, że ma jaja i nie stchórzył. Myślę, że chodzi wielu mężczyzn i takowych kobiet po świecie, dlatego ten film miał dla mnie wymiar własnie taki - psychologiczno-obyczajowy. Nie wiem czy filmowcy Freudem się inspirowali, ale spokojnie można w filmie odnaleźć wszystko to czym Freud się fascynował i badał, a w istocie - wątek seksualny i jego konotacje.
film jest naprawdę dobry, ale najlepiej gdy się podchodzi do filmu bez jakiejkolwiek wiedzy o nim. to tak abstrahując do innych komentarzy, że film rozczarował bo nie było tego a tamtego.
Recenzje zawsze powinno się czytać po filmach, inaczej nabiera się "skazy" w podejściu i odbiorze. Przecież to takie ludzkie i oczywiste, że najlepiej samemu rozdziewiczać film, a nie brać już przemęczony materiał po kimś;)
Bardzo podobnie odbieramy ten film. Napisałem jak interpretuję to dzieło starając się wyczerpująco to uargumentować. Dlatego skupię się na ostatnim wątku Twojej wypowiedzi. Nie dotyczy on bezpośrednio filmu ale porusza tematykę nad którą ostatnio dosyć intensywnie się zastanawiałem. I w pełni się zgadzam.
Rzeczywiście Sztuki nie należy teoretycznie obudowywać przed jej dziewiczym poznaniem. I potem wg mnie także. Co by to było gdybyśmy za każdym razem dopiero po dogłębnym zapoznaniu się z recenzjami i genezą powstania dzieła wydawali opinie na jego temat. Przestajemy wtedy mówić o dziele samym w sobie. Przestajemy czuć to dzieło a zaczynamy rozbierać je na kawałki czysto rozumowo i sentymentalnie. Nie raz okazywałoby się, że słabe dzieło (film, obraz, muzyka itp.) po takim zabiegu urosło w naszych oczach do rangi dzieła wybitnego. Weźmy na przykład słaby film. Znajdujemy informacje na temat np. reżysera. Jego trudnej drogi życiowej. Czytamy o prawdopodobnym ukrytym w filmie drugim dnie które chciał tam zaszyfrować ów reżyser dla wyrobionego widza. Wartość obrazu rośnie w naszych oczach lawinowo. Dodajmy trudności i przeszkody, które przeszkadzały twórcy w zakończeniu dzieła. Ciemne moce piętrzyły trudności. Ale to nie złamało ducha i determinacji naszego reżysera. Do tego mające znaczenie w filmie ówczesne realia - które poznajemy z zewnątrz i przykładamy jak matrycę do filmu. Co pasuje a co nie. Można mnożyć...
Dla mnie ważniejsze jest pierwsze wrażenie. Emocje, myśli, refleksje jakie się wtedy na gorąco budzą. Dalsza nadbudowa jest dla specjalistów i fanatyków dzieła. Nie lekceważę bynajmniej tego. To również jest potrzebne. I może być również fascynujące. Ale ja szukam czegoś innego.Pierwszego łyku... pierwszego kęsu...pierwszego oddechu...
Zdaję sobie jednak sprawę, że odbiór sztuki często idzie w inną stronę. Morza krytyków, oceany intelektualnych rozbieraczy robią to co robią.
Sztandarowym przykładem potęgi "nadbudowy" o jakiej piszę jest Van Gogh i jego twórczość. Co by się z nim stało i jego obrazami gdyby nie korespondencja z bratem. Listy, które stały się własnością publiczną. Gdybyśmy nie poznali jego rzeczywiście fascynującego życia? Czy sama sztuka by się obroniła? Myślę, że akurat w tym wyjątkowym przypadku Van Gogha - tak. Ale w wielu przypadkach twórców wszelkich dziedzin sztuki bez tej nadbudowy - już nie.