Nie wiem czemu, ale dla mnie postać Jokera grana przez Phoenixa w pewnym sensie przypomina życie Robina Williamsa, wybitnego komika który tak naprawdę, mimo rozweselania innych ludzi - sam cierpiał na poważne problemy psychiczne.
Wielu z nas nosi maski, które zakładamy przebywając pośród ludzi, udajemy szczęśliwych, a w głębi serca, pod tym najlepszym makijażem jakim jest uśmiech kryjemy często głęboką, pogłębiającą się depresję...
Samego filmu nie widziałam, ale niezmiernie mi szkoda tego aktora. Sam ciepły, dobry, wewnątrz musiał czuć przerażającą, pustkę i cierpienie.
Jako ciekawostkę dodam, że Robin Williams był o krok od zagrania Jokera. U Burtona, jak Nicholson odrzucił rolę - ale ostatecznie Jack wrócił i nie mogliśmy zobaczyć Williamsa.
W punkt! Dokładnie miałem to samo odkrycie podczas seansu, w scenie gdy siedział, połleżąc w fotelu i czekając na występ. Jeśli obejrzysz sobie ostatni dokument o RW to jest tam taka scena, zdjęcie z jego trasy jako komika, na którym wygląda podobnie, wykończony życiem i odpoczywający. Porazajaca scena. Oczywiście RW nie był psychopata, ale umysł doprowadził go do tragedii...