Gdyby nie Kommodus ten film byłby tylko dobry, a dzięki roli Joaquin Phoenix jest to film bardzo dobry.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak znienawidzić "tego złego" jak własnie Kommodusa. Nawet patrzenie na niego wywoływało szczera nienawiść, nie mówiąc już o jego grze.
Jestem bardzo zdziwiona, że nie on dostał Oscara, no ale już się przekonałam, że akademia nie zawsze docenia tych co powinna.
Poza tym w filme jest wspaniała muzyka Lisy Gerrard, którą znam od dawna z Dead Can Dance. Piękna zdjecia, świetne kreacje aktorskie drugoplanowe.
Co ważniejsze najmniej podobał mi się Russell Crowe, no ale przy Kommodusie wypadała dośc blado jego postać. Ale może to przez to, że "co źli" zawsze są ciekawsi niż Ci do bólu dobrzy. Pzynajmniej jeśli chodzi o kino.
Kreację Russela docenia się wówczas, gdy ogląda się następny film, który wyszedł chyba zaraz po Gladiatorze - Piękny umysł. Porównujesz te 2 role i widzisz dopiero wtedy kunszt aktorski tego faceta.
Ale mi nie o to chodziło. Talent aktorski Russel ma niezaprzeczalnie i w Gladiatorze (jak również w innych rolach) gra swietnie. Chodzi mi tylko o to, że Maximus wypada "blado" na tle Phoenixa, ale to pewnie dlatego, że jak juz pisałam ci źle są bardziej wyraziści.
A Kommodusa nienawidzę w Gladiatorze niezmiennie od wielu lat :)
No tak, postać Kommodusa jest wyrazista, poza tym... To gra kurde Joaquin Phoenix - równie rewelacyjny aktor. Nie wiem czemu, ale ta postać od razu mi się kojarzy z Neronem z Quo Vadis - Peter Ustinov niezmiennie rozwala mnie na łopatki, gdy to oglądam.
Kommodus jest moim zdaniem postacią, która budzi u widzów skrajne odczucia. U mnie np. postać ta nie wywołała nienawiści, tylko współczucie.
Oglądając sceny z Kommodusem wielokrotnie miałam wrażenie, że on bardzo cierpi. Samo to, że płakał, przytulając się do posągu ojca, sprawiało, że miękło serce. On po prostu bardzo pragnął czyjejś miłości - ojciec go nie kochał, a siostra spiskowała przeciw niemu. Był kompletnie sam, wszyscy obrócili się przeciw niemu.
Wiem, że zaraz ktoś mi tu wyskoczy z tekstem w stylu: "Sam sobie na to zasłużył, bo był zły".
Ja uważam, że on bardzo chciał być dobrym władcą, tylko nie potrafił dobrze rządzić. Wg mnie Kommodus zasłużył tylko i wyłącznie na współczucie.
Na zakończenie dodam, że gra Phoenixa była genialna, jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza) gra kreująca czarny charakter.
Mi osobiście wydaje się, że on nie kochał nikogo, za to maniakalnie chciał aby to inni kochali i podziwiali jego. Ojciec go nie kochał, więc go zabił (no i oczywiście dla zdobycia władzy).
Od siostry również chciał bezwarunkowej miłości, a nie mając jej szantazował ją grożąc jej synowi.
Chciał zabić Maximusa na oczach tłumu, bo chciał być podziwiany i kochany, a przecież mógł go zabić tak po prostu po cichu, ale jemu chodziło o uwielbienie tłumów.
Ojciec miał do niego taki a nie inny stosunek z powodu jego charakteru i tego jaki był. Myślę, że nie pozbawił go miłości od dnia jego narodzin, tylko dopiero gdy zobaczył jakim jest człowiekiem. Tak samo jego siostra.
cytat:
Ja uważam, że on bardzo chciał być dobrym władcą, tylko nie potrafił dobrze rządzić.
Gdyby tak było słuchałby doradców, senatorów czy siostry. Ale on był przekonany o swojej wielkości i nieomylności oraz o trafności swoich decyzji. widać to podczas obrad senatu, jak celowo ignorował problemu Rzymu, które mu zostały zgłoszone.
A gra Phoenixa jest zawsze świetna, ale ta rola mnie powaliła na kolana.
Ignorował rady senatorów, to fakt. Ale myślę, że on po prostu chciał udowodnić, że potrafi być cesarzem, cesarzem, który nie wysługuje się swoimi doradcami, nie podejmują oni za niego decyzji. A to dlatego, że ojciec go nie doceniał. Może chciał udowodnić coś ludziom, a może sobie...?
Nie zgadzam się za to z twoim pierwszym zdaniem - wydaje mi się, że Kommodus kochał swoją siostrę. Może niekoniecznie tak, jak powinno się kochać siostrę (chciał mieć z nią dziecko, dziś nienormalne, ale w czasach starożytnych dość częste), ale jednak ją kochał.
No i uważam, że kochał Lucjusza. Groził że go zabije, to prawda, ale myślę, że by tego nie zrobił. Tylko tak gadał, bo wiedział, że Lucilla zrobi wszystko, żeby ratować syna.
Ja nie widzę pod jego "maską" tyrana dobrego serca. Myślę, że był taki jakim go pokazano. Żadne trudne sytuacje nie wymusiły na nim trudnych decyzji.
Nikt kto kocha ojca go nie zabija, raczej swoim postępowaniem próbuje zmienić ich relacje.
Dla mnie Kommodus był czlowiekiem zgoła egoistycznym, pożadający uwielbienia i miłości od wszystkich, owładnięty mania udowodnienia wszystkim, że jest lepszym cesarzem niż jego poprzednicy, a w szczególności ojciec.
Co do miłości do siostry, to uważam, że to była obsesja posiadania jej a nie normalne uczucie (trudno tu mówić o normalności gdy chciał z nią mieć dzieci). Nawet w tamtych czasach stosunki między rodzeństwem były kazirodcze i ich nie pochwalano.
Kommodus zabił ojca, ale przecież żałował tego później. Chodzi mi o tą scenę, w której schodzi do piwnic i najpierw uderza w posąg ojca, a potem przytula się do niego i płacze. Myślę, że w tamtej chwili bardzo brakowało mu ojcowskiego wsparcia.
Cóż, twórcom filmu na pewno chodziło o to, żeby znienawidzić tę postać. Kommodus był egoistą, szaleńcem mającym obsesję na punkcie bycia kochanym, owszem, zgadzam się. Tu nie polemizuję.
Ale chciałam zwrócić uwagę na pewien istotny fakt, mianowicie ten, że jako okrutny tyran miał też ludzkie odruchy. No bo przecież, czy ktoś kompletnie bez serca zajmowałby się siostrzeńcem i opowiadał mu bajki?
No i uważam, że jego charakter i zachowanie nie były jego winą, a raczej wynikiem odtrącenia w dzieciństwie itd.
No bo czy ty byłabyś miłosiernym samarytaninem, gdyby w dzieciństwie nikt cię nie kochał, a ojciec wolał, żeby ktoś inny zamiast ciebie był jego dzieckiem?
Russell podobał mi się. Jednak to Joaquin zawładnął ekranem. Po prostu mnie porwał. Był bardzo przekonywujący.
Spoiler :)
Najlepsze sceny według mnie to wtedy, gdy rozmawiał z ojcem i płakał oraz na arenie, kiedy mówił do Maximusa: "Twój syn piszczał jak dziewczynka, gdy go przybijali do krzyża, a Twoja żona jęczała jak dziwka..." (nie przytoczyłam dokładnie, ale coś w ten deseń).
Jak dla mnie mistrzostwo. :)
Pół na pół;-)
Jeśli chodzi o fakty historyczne zgadzające się z filmem, to Kommodus rzeczywiście był wrednym cesarzem, tyranem, który wykańczał każdego, kto mógł mu zaszkodzić. Podobnie jak w filmie, spiskowali przeciw niemu senatorzy i wrogowie. Cesarz wszystko wydawał na igrzyska, które uwielbiał oglądać.
A te niezgadzające się...
Prawdziwy Kommodus nie zabił ojca. Po Marku Aureliuszu panował Lucjusz Werus, a dopiero potem Kommodus.
Prawdziwy Kommodus był rekordzistą jeśli chodzi o występy cesarza na arenie. Film ukazuje go jednak jako zwykłego tchórza, który do walki się nie palił;-)
Najważniejszą rzeczą, jaka nie zgadza się z historią jest śmierć Kommodusa. W filmie z ręki Maximusa na arenie, w rzeczywistości zamordowany przez spiskowców.
Filmowy Kommodus, podobnie jak prawdziwy, był oszustem. Ranił gladiatorów, z którymi miał walczyć, żeby mieć większe szanse. To się zgadza.