Są takie filmy, które dosłownie wbijają widza w fotel. Które zapierają dech w piersi od pierwszej sekundy seansu, które nie pozwalają się nam nawet odrobinę poruszyć czy na chwilę stracić koncentrację. Taki był zeszłoroczny "Mroczny Rycerz" Christophera Nolana, "Cloverfield" Matta Reevesa i taki też jest "Dystrykt 9" wyreżyserowany przez Neilla Blomkampa. Jest to również drugi w tym roku obraz, który swój początek miał w filmie krótkometrażowym. Tak dobrym, że sam Peter Jackson zainteresował się nim i pozwolił Blomkampowi na rozwinięcie tej świetnej historii w pełnometrażowy film. I o ile pierwsza krótkometrażówka rozciągnięta do pełnej fabuły, czyli niedawne animowane "9", zmarnowała potencjał jaki był zawarty w oryginale, tak "Dystrykt 9" rewelacyjnie wykorzystuje wszystkie silne strony pierwowzoru, a także wykracza daleko poza niego.
Na „Dystrykt 9” czekałem już od dłuższego czasu. Bardzo zaintrygował mnie wcześniejszy film Blomkampa czyli "Alive in Joburg" i jak mało kiedy podobała mi się kampania promocyjna do wersji pełnometrażowej - proste, rysunkowe plakaty z nietypowym i bardzo ciekawym hasłem: "for humans only". Poza tym od dłuższego już czasu czekałem na wreszcie porządny film spod znaku sci-fi. Hollywood w ostatnich latach oferowało nam jedynie puste bajki, które może i się całkiem dobrze oglądało ale zapominało się o nich dosłownie na kilkanaście minut po seansie. Takie było blockbusterowe "Jestem Legendą", taki był też "Sunshine" Danny'ego Boyle'a na który bardzo liczyłem, a który popsuł się niesamowicie, przez okropną końcówkę. Brakowało mi filmu sci-fi, który nie będzie znowu błyskotką, nieniosącą ze sobą żadnego przekazu, bowiem najbardziej lubię takie sci-fi, które wykorzystuje wszystkie fantastyczne elementy po to, by pokazać zupełnie inną historię. Kino z drugim dnem, które przy pomocy obcych czy futurystycznych technologiach, opowiada o teraźniejszych problemach ludzkości. Taki właśnie jest "Dystrykt 9", a ilość istotnych tematów, jaka jest w nim poruszana, jest wręcz porażająca.
Już na samym początku obraz Blomkampa zachwycił mnie swoją formą, która jest dopracowana prawie, że do perfekcji. Jego film oglądamy jak dokument, czy reportaż, który przedstawia historię w taki sposób, jakby faktycznie się kiedyś zdarzyła. Reżyser umieszcza w swojej produkcji komentarze ludzi związanych z całą sprawą, fragmenty z kamer przemysłowych, migawki z wiadomości, wypowiedzi rodziny głównego bohatera, a właściwa akcja kręcona jest za pomocą ręcznej kamery. Na koniec seansu pojawiają się nawet krótkie napisy podsumowujące większość wydarzeń, opisujące co dalej działo się z bohaterami filmu. Dzięki temu zabiegowi, film ten sprawia wrażenie niezwykle rzeczywistego, a opowiadana w nim historia wydaje się być jeszcze bardziej prawdziwa, realna. Duża w tym zasługa również rewelacyjnych efektów specjalnych, które zupełnie nie rzucają się w oczy, nie odbiegają od otaczającej bohaterów rzeczywistości. Ogromny, przytłaczający spodek unoszący się nad Johannesburgiem robi niezwykłe wrażenie, a krewetki wyglądają zupełnie jak żywe. Nie mam pojęcia jak tego dokonano, ale nie są one jedynie kolejnymi udziwnionymi stworzeniami, nie są to również bezosobowe kukły czy lalki. Blomkampowi udaje się rzecz niezwykła, obcy w jego filmie sprawiają wrażenie prawdziwych i co najważniejsze posiadają oni osobowość, dzięki czemu możemy przejąć się ich losem.
Ogromną siłą "Dystryktu 9" jest również sam główny bohater. Z początku niesamowicie denerwujący, wymądrzający się przed kamerą, dumny z pracy, którą zdobył jedynie dzięki swojemu teściowi. Z czasem przechodzi on przemianę i zamienia się w prawdziwego bohatera. O tej przemianie słyszymy już na samym początku filmu z wypowiedzi pozostałych osób ale wtedy trudno jest jeszcze nam zrozumieć (i uwierzyć) w jaki sposób ten mało sympatyczny człowiek może zamienić się w kogoś tak odmiennego. Co ważne, ta zmiana jest poprowadzona w taki sposób, że bez problemu można w nią uwierzyć, dzięki czemu nasza początkowa irytacja dość szybko znika, a my zaczynamy kibicować Wikusowi w jego ciężkich i niebezpiecznych przygodach. Nie przypuszczałem również, że film Blomkampa będzie aż tak przepełniony różnymi emocjami, że będzie tak niezwykle wzruszający. Spodziewałem się mocnego i poważnego kina ale ilość naprawdę poruszających scen mnie zaskoczyła tym bardziej, że najczęściej nie wzruszamy się tu losem ludzi, tylko obcych, traktowanych przez społeczeństwo w nieludzki sposób. Zaskoczyła mnie także brutalność tego obrazu, bo choć wiedziałem, że "Dystrykt 9" otrzymał w USA kategorię R, to tylu eksplodujących ciał się nie spodziewałem.
Można się oczywiście czepiać, że to wszystko o czym opowiada Blomkamp już gdzieś, wcześniej, kiedyś było. Oczywiście to prawda, ale ten argument można odnieść do każdego obecnie powstającego filmu. Ważny jest pomysł i sposób w jaki te znane i ograne już schematy przerobiono i połączono w coś nowego, coś nietypowego i to reżyserowi udało się idealnie, bo oglądając jego film mamy wrażenie, że patrzymy na obraz naprawdę oryginalny, nietypowy i świeży. Na wielu forach, cześć widzów przyczepiała się również do końcówki co według mnie jest zupełnie nietrafionym zarzutem, bo film od samego początku dąży właśnie do takiego, trochę wybuchowego i spektakularnego finału. Akcja z początkowo dość powolnej, z każdą minutą przyspiesza, napięcie rośnie coraz bardziej, a my zbliżamy się coraz szybciej do końcówki, której nie doczepiono na siłę, byle tylko móc później pokazać te kilka dodatkowych scen w trailerze i zachęcić nieświadomych do wypadu do kina. Jest ona logiczną konsekwencją wcześniejszych wydarzeń i nie wyobrażam sobie by mogła wyglądać inaczej. I choć zakończenie jakie oferuje nam Blomkamp jest - czego z reguły nie lubię – otwarte, to jest ono dość nietypowe, bo po pierwsze, nie jest jednoznacznie szczęśliwe i po drugie, pozostawia nas w sporej niepewności co do przyszłych wydarzeń.
Już na sam koniec muszę jeszcze koniecznie napisać o świetnej muzyce Clintona Shortera, której w czasie seansu kompletnie nie słychać, bo tak dobrze współgra z obrazem i buduje wysokie napięcie, jednocześnie przyspieszając cały film tak bardzo, że te dwie godziny w kinie mijają nieprawdopodobnie szybko. O wielkości soundtracku przekonać można się przy napisach końcowych oraz słuchając go oddzielnie, poza filmem - naprawdę warto. Żeby jednak nie było, że wpadłem w totalny zachwyt i nie patrzę obiektywnie na ten film, to muszę niestety przyznać, że obraz Blomkanpa jest momentami trochę naciągany, a niektóre wydarzenia zostały w nim pokazane w trochę zbyt skrótowy sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo kilku nieścisłości w fabule, jest to jeden z najlepszych filmów sci-fi ostatnich lat i pozycja obowiązkowa dla fanów kina, jeśli chodzi o tegoroczne premiery.
9/10
W końcu jakaś sensowna wypowiedź na temat Dystryktu 9.
Zgadzam się z autorem recenzji w 100 procentach.
9/10
Mnie w fotel wbił Moon, który widziałem wczoraj. Dystrykt 9 delikatnie mówiąc nie bardzo.
Ale i tak brawa dla autora tematu - mimo, że moja ocena D9 nie jest tak optymistyczna, to warto docenić każdą sensowną recenzję tego filmu (nie ważne pozytywną czy negatywną). Odnoszę wrażenie, że w przytłaczającej większości nie da się tu o tym filmie normalnie (tzn. rzeczowo i kulturalnie) rozmawiać. Zaraz się zlatuje zgraja "nieomylnych" znawców i obrzuca człowieka błotem bo ośmielił się mieć odmienną opinię. I nie ważne czy argumentuje czy nie. Co to ma za znaczenie prawda? :) Szkoda nerwów i klawiatury. Ja już sobie odpuściłem. ;)
pozdrawiam
Na "Moon" czekam z niecierpliwością już od dłuższego czasu ale chyba sobie
jeszcze niestety długo poczekam, bo ciągle nie widać, by jakiś polski
dystrybutor zainteresowany był wprowadzeniem tego filmu na polskie ekrany.
Szkoda...
Z tym obrzucaniem błotem każdego dobrego filmu, to już się powoli staje
tradycja na filmwebie. Szczególnie wszystkie filmy, które wystają poza
reguły gatunku, które decydują się na pokazanie prócz ciekawej treści,
jeszcze kilku ważnych tematów, są tu na czarnej liście. No ale co zrobić.
Nie wszystko, wszystkim się podoba...
"Są takie filmy, które dosłownie wbijają widza w fotel. Które zapierają dech w piersi od pierwszej sekundy seansu, które nie pozwalają się nam nawet odrobinę poruszyć czy na chwilę stracić koncentrację." tak, zwłaszcza gdy przychodzisz na seans z bólem głowy XD
ze wszystkim innym, co napisałeś też się zgadzam i to już niezależnie od okoliczności. :)
jest to rzeczywiście jeden z lepszych filmów sf, jakie ostatnio powstały i na dodatek jest dobrym filmem sf z cyklu, który z natury przynosił nam dzieła niezbyt imponujące - obcy na ziemi (bo ogólnie wydaję mi się, ze łatwiej jest zrobić głęboki film o ludziach w kosmosie - wtedy od razu jest atmosfera "skonfrontowania małego człowieka z ogromem wszechświata"). tym razem jednak kosmici nie zwalają się do nas w celu wyssania nam mózgów z mniej lub bardziej szlachetnych pobudek, tylko przybywają na Ziemię (może mnie ktoś oświecić, dlaczego? - spóźniłam się trochę :/), a my, nie wiedząc co z nimi zrobić, zamykamy ich w dystrykcie Johannesburga (porównanie chyba nie aż za ostre - w getcie?).
ukazanie kosmitów bardzo mi się podobało - abstrahuję już od efektów specjalnych (bo co mam o nich mówić? ;)). obcy są pod wieloma względami tacy jak ludzie - są ci inteligentni, rozgarnięci i wrażliwi, są też i ci tępawi. chwilami chciałoby się powiedzieć że są bardziej ludzcy niż ludzie. bardzo podobało mi się to, że kosmici nie mieli żadnych wymyślnych nazw z cyklu "BetaX" lub "Fielikidego" tylko zupełnie normalne imiona i nazwiska. Chris for example jest moim zdaniem świetny - a już uwielbiam sceny z nim i jego synem.
tak jak tobie, mnie też bardzo podobał się główny bohater. z początku odpychający, denerwujący i w sumie niezbyt rozgarnięty ("hm... typowa karma dla kosmitów :>"), później wzbudzający głęboką sympatię i współczucie. intrygowała mnie jego żądza przetrwania, żądza przetrwania w jednym kawałku. jego głębokie uczucie do żony bardzo mnie wzruszało, a już przy tekście "moja żona to anioł. znaczy wiem, że każdy facet uważa swoją żonę za anioła, ale moja naprawdę nim jest" byłam bliska łez.
w filmie (oczywiście przez pryzmat fantastyki naukowej) ukazane są ludzkie sprawy: negatywne, jak np nawiązanie do getta - ogólnie, odizolowanie grupy ludzkości od reszty, czy stosunek świata do jednostki: joł, facet ma supertkanki, potnijmy go, światu to się przyda... ale zarazem porusza temat zaufania drugiej osobie: Wikus musi zaufać Chrisowi, że wróci za 3 lata, jego żona z kolei ma tylko jego słowo przeciw całemu światu, że zakażenie odbyło się tak, jak odbyło.
jeżeli chodzi o zakończenie, to ja z kolei lubię otwarte zakończenia. znaczy, lubię i nie znoszę. z jednej strony są bardzo piękne, zwłaszcza, gdy są smutne, ale z drugiej strony umieją być zbyt smutne i niepewne. tu poszło trochę w kierunku tego drugiego. :'( .
jak na razie 9/10, ale jak tak dalej pójdzie, wybiorę się jeszcze raz (co często mi się nie zdarza), a wtedy wiele może się zmienić :).
PS: piszesz, że ludzie piszą, że zakończenie jest bez sensu - znając życie jest to równoznaczne z nie podobał mi się film - złe zakończenie to coś negatywnego, a ja che powiedzieć coś negatywnego. jak absu wspomniał, na filmwebie o dobrą i inteligentną (nieważne negatywną czy pozytywną) recenzję trudno...
Też muszę się zgodzić jeśli chodzi o głównego bohatera - na początku autentycznie mnie denerwował, a potem po tych jego przejściach też mu kibicowałem. Niektóre momenty filmu niestety są trochę takie jakby naciągane, 100 odwrotów akcji... Film mogę określić na 7 lub naciągane 7,5 na 10, pozostawił jakiś mały niedosyt, ale zmienia to faktu, że na wysoką ocenę "Dystrykt 9" zasługuje.