W porównaniu z serialem, ten film nie ma fabuły. Jedyne motywy to niedoszły morderca króla, nowa miłość Toma, "walka" służby z Downton z królewską i wątek Thomasa.
W filmie wszystkie postaci potraktowali pobieżnie, nie dowiadujemy się niczego nowego, no, może nie licząc Thomasa. I to właśnie ten krótki wątek był moim zdaniem najlepszy. Bo w Downton wszystko tak samo, nawet ściągnęli Carsona, który w ostatnim odcinku serialu tak ostatecznie i majestatycznie się pożegnał, Mary i Edith nadal są w świetnych stosunkach (co jest dosyć dziwne, patrząc na to, ile godzin w serialu poświęcono ich kłótniom), a służba z Downton nadal robi wszystko na własną rękę, a ich państwo nie mają im tego za złe.
Naprawdę, wątek Thomasa jest po prostu najsensowniejszy. Bo Downton pozostało w tym swoim XIX wieku, a tu przecież już zbliżają się lata 30-ste, do których przymierzała się w serialu tylko Rose (której nawet nie ma w filmie). Thomas poznaje nowe realia, bierze udział w powolnej emancypacji osób homoseksualnych, co jest odpowiednie do tych właśnie czasów. Ogólnie film oglądało się łatwo, chociaż był BAAAAARDZO przeciągnięty, zwłaszcza scena na balu, gdzie co drugie ujęcie ukazywało orkiestrę...