Nie lubię filmów łopatologicznie nauczających o tym, co dobre. A takim właśnie filmem są "Cztery Gwiazdki". To bardzo konserwatywna katecheza na temat wielkiej wartości jaką jest rodzina, sakrament małżeństwa i radość macierzyństwa. Owszem, katecheta stara się być bardzo na czasie, więc jest rozluźniony, trochę sobie pożartuje, umie odnieść się realiów życia osób niezamężnych i unika słowa "grzech", jednak przesłanie jest proste – tylko małżeństwo i seks po ślubie (zakończony dzieckiem) da ci prawdziwe szczęście. Niestety ja tej nauki nie kupuję. Nie potrafię przełknąć tej pozornej szczęśliwości Brada i Kate, którzy są ze sobą trzy lata i nic o sobie nie wiedzą. Jakby tylko małżonkowie mieli monopol na wzajemne poznanie. Nie kupuję tej taniej psychologii jakoby niechęć do małżeństwa była swoistym wyrazem tchórzostwa bądź niedojrzałości. Ponieważ było w filmie kilka naprawdę zabawnych scen, udało mi się wytrwać do końca. Niestety takie kazania mnie nie przekonują.