To prawda,ze ten film wygląda momentami,jak "kopiuj-wklej" "Milczenia...",ale zarazem nie jest pozbawiony własnego charakteru. W wielu punktach,rozwija nawet pewne motywy. Mam tu na myśli głównie większy,obszerniejszy wątek mordercy-"Pan Ząbek" ma o wiele więcej czasu ekranowego niż Bill. Film jest tez bardziej sensacyjny,co nie stanowi tu zarzutu. Też wolę Milczenie,które uważam za Arcydzieło,tym niemniej będę zawsze bronił "Smoka" jako dobrej i ciekawej kontynuacji.
Ależ właśnie przez to nieudolne kopiowanie "Milczenia..." jest to - wbrew temu co twierdzisz - film pozbawiony własnego charakteru. Rattner jest co najwyżej przeciętnym wyrobnikiem i to tu wyraźnie widać. "Smok" sprawia wrażenie filmu zrobionego przez fana "Milczenia...", któremu jednak brakuje warsztatu i myśli, że wystarczy w swym dziele upchnąć kilka znanych motywów, kilku aktorów czy skopiować żywcem kilka scen z wielkiego klasyka i będzie git. Niestety, ale tak to nie działa. Braku reżyserskiej sprawności, umiejętności budowania napięcia i psychologicznych relacji między bohaterami nie uda się zamaskować kilkoma wizualnymi nawiązaniami i naszpikowaną "nazwiskami" obsadą, która mocno rozczarowuje i wcale nie pomaga podciągnąć tego filmu ponad przeciętność. Po części jest to wina mało wymagającego scenariusza, a po części błędów obsadowych i zwykłego lenistwa większości aktorów, którzy jadą na autopilocie. Największą porażką jest Norton, który nie dość, że nie pasuje do tej postaci, to jeszcze nie skumał w ogóle o co w niej chodzi, a jest to właściwie klucz do tej historii. W rezultacie snuje się po ekranie z jedna miną i nic ciekawego nie wnosi. Hopkins z kolei przeszarżował i zagrał własna karykaturę z "Milczenia..." przez co wypadł bardziej śmiesznie niż strasznie. Rozbudowanie jego roli jest zabiegiem o znaczeniu wyłącznie marketingowym, bo z punktu widzenia fabuły nie ma najmniejszego sensu. Relacja Willa i Lectera jest beznadziejna. Will biega po wskazówki jak student do profesora, a Lecter nic mądrego nie mówi tylko ciska się i na siłę epatuje swoją "demonicznością". Nieco lepiej wypada wątek i postać Dolarhyde'a, ale takie rozbudowanie jego roli nie było w sumie konieczne i chyba lepiej było zostawić pewne rzeczy niedopowiedziane. Amerykanie jednak lubują się w psychoanalizie i oczywiście twórcy też przewałkowali dogłębnie temat strasznych przeżyć z dzieciństwa, które pozwalają Willowi rozprawić się na koniec z mordercą. Ogółem wątek Dolarhyde'a się broni, głównie dzięki niezłemu Fiennesowi, ale jako postać zwyrodnialca Buffalo Bill z "Milczenia..." był dużo bardziej 'creepy'. Ogółem uważam tą wersję za kompletnie niepotrzebną. O wiele lepsza jest pierwsza ekranizacja "Czerwonego smoka", czyli "Manhunter" Manna - film, który deklasuje dziełko Rattnera w każdym możliwym aspekcie.
Jesteś zbyt surowy,choć zgadzam się z niektórymi twoimi zarzutami. Ale...po pierwsze pamiętaj, że scenarzystą Smoka,jest ten sam Ted Tally,co napisał Milczenie. Trudno mu zarzucić,że zrobił to dla kasy,po tym,jak odrzucił możliwość pracy przy Haniballu Scotta. Scenariusz, owszem, jest nieco wtórny,ale poza tym nadal interesujący. Możliwość ponownego zanurzenia się w tym świecie i "wejścia do głowy" Haniballa-bezcenna. Film trzyma w napięciu i jest naprawdę nieźle nakręcony (świetne zdjęcia i muzyka!) Owszem-tu pełna zgoda,co do tego,że Milczenie(,które powtórzę,uważam za Arcydzieło) jest bardziej, mroczne,metaforyczne,stawiające na psychologię postaci. Smok dla mnie to taki hołd złożony Milczeniu,który jest,fakt-kolejnym produkcyjniakiem made in Hollywood,ale dobrym ptofukcyjniakiem,ktory naprawde przyjemnie się ogląda i tyle. Co do Nortona-facet nie był zły-czuć,że to inteligentny facet,lubiący dedukcję. Mi tu pasował. Generalnie nie jest tak źle.
Na marginesie-sam kiedyś byłem bardzo krytyczny,co do wszelkich nawiązań,remake'ów i sequeli,ale mi przeszło. Żyjemy w epoce powtórzeń i nic tego nie zmieni. Można tylko płynąć z prądem i czekać na takiego na przykład nowego Blade Runnera,który na 99,9% okaże się słabszy od pierwowzoru. Tym niemniej,jest cień szansy,że chociaż w sposób ciekawy i twórczy nawiąże do pierwowzoru.
Możliwe, że jestem surowy, ale wynika to po pierwsze z faktu, że film Rattnera zwyczajnie nie wytrzymuje porównania ani z powieścią ani z rewelacyjnym "Manhunterem" a po drugie mam zupełnie inne podejście do obserwowanej od dłuższego czasu w Hollywood tendencji na odgrzewanie, przerabianie, kopiowanie itp. - moim zdaniem jest to zjawisko szkodliwe i nie widzę powodu, by go nie piętnować, tylko przyjmować każdy podobny pomysł z dobrodziejstwem inwentarza. Dlatego napisałem, że nowy "Smok" jest produkcją zwyczajnie niepotrzebną, by ani nic nowego nie wnosi do tego uniwersum, ani nie odznacza się niczym ciekawym pod względem czysto filmowym. Nie jest oczywiście jakąś tragedią, można go spokojnie obejrzeć w piątkowy wieczór jako właśnie typowy produkcyjniak, ale nic więcej. Tylko szkoda, że nietuzinkowy, o wiele ciekawszy i głębszy film Manna z 86r. został praktycznie zapomniany, kiedy jednocześnie pompuje się grubą kasę i kolejny raz nakręca hype na Lectera takim przeciętnym filmikiem.
Tak, zauważyłem, że Ted Tally odpowiada za scenariusz do tego filmu i powiem szczerze, że dziwi mnie, czemu obrał taką konwencję i skupił się bardziej na kryminalnej stronie historii i rozbudował niepotrzebnie rolę Lectera. Może pisał scenariusz pod zamówienie, może pierwotna wersja inaczej rozkładała akcenty, może coś poprzerabiano w trakcie produkcji, powycinano w montażu itp. Faktem jednak jest, że film gubi to, co w moim przekonaniu było właśnie największą siłą tej opowieści i co było w niej najciekawsze, czyli wyjątkowość głównego protagonisty. W filmie Rattnera Graham to zwykły, nijaki koleś, dla którego powrót do zawodu stanowi urozmaicenie w dość nudnej egzystencji na emeryturze, a nie facet z wyjątkowym darem będącym jednocześnie jego przekleństwem, facet po dramatycznych przejściach, balansujący na granicy szaleństwa, który podejmując się tego śledztwa wie, że znów zajrzy w otchłań, z której być może tym razem nie uda mu się wrócić normalnym. Nic takiego nie czuć w interpretacji Nortona. Książka Harrisa i ekranizacja Manna to opowieści przede wszystkim o Grahamie. "Czerwony smok" wyrządził tej postaci wielką krzywdę ograniczając jej rolę kosztem wyeksponowania Lectera i Dolarhyde'a, co może samo w sobie nie byłoby złe, gdyby był na to jakiś pomysł. A tu ani Lecter nie jest postacią tak ważną dla fabuły jak wskazywałby na to jego czas antenowy i jest wstawiony właściwie tylko jako 'fanserwis', ani Dolarhyde nie jest tak intrygujący, by skupiać się na nim - ot, kolejny smutny przykład tego jak złe traktowanie w dzieciństwie odbija się na psychice. Jego relacja z niewidomą dziewczyną też nie jest szczególnie interesująca. Znów dla porównania - w "Manhunterze" postacie obu morderców były na drugim planie, ale właśnie przez brak tak rozbudowanego "backgroundu" i wyjaśniania wszystkiego łopatologicznie były dużo ciekawsze.
Nie czepiam się samej realizacji, choć tu też szału nie ma - film jest zrobiony przyzwoicie, ma niezłe zdjęcia i muzykę, ale w ostatecznym rozrachunku wydał mi się "letni", mało emocjonujący.
"Łowcę" Manna oglądałem wieki temu (jeszcze na VHS-ie) Pamiętam, że nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia,być może przez wyjątkowo surową realizację,podyktowaną zapewne bardzo niskim budżetem. Tak niskim,że nie starczyło nawet na porządne udźwiękowienie (to nie złośliwość,tak było) Być może w wersji DVD/BL wygląda to lepiej. Byłem podwójnie zawiedziony,bo uwielbiam Manna,uważam,go za twórcę wybitnego,kocham nie tylko za "Gorączkę",ale np. również za takiego na przykład "Złodzieja" z Jamesem Cannem (gorąco polecam,jeśli nie widziałeś) "Łowca" ma też bardzo ciekawą obsadę,ale niestety choć Brian Cox to świetny aktor,to jego Lecter jest tylko cieniem Hopkinsowego. Uspokajam-nie zamierzam wykazywać wyższości Smoka nad Łowcą,tym bardziej,że bardzo cenię sobie ambitny zamysł tamtej realizacji,stawianie bardziej na psychologię ,niż na samą akcję (podobnie,jak w "Milczeniu Owiec") Czerwony Smok" z pewnością takich ambicji nie posiada,jest bardziej komercyjny,sensacyjny,ale nie jest zupełnie pozbawiony głębi. Być może postać Grahama jest spłycona,względem Łowcy/Książki,ale to nadal w Smoku ciekawa postać. Pierwsza scena konfrontacji z Lecterem (i jego ujęcia) znakomita. Mogła by się nawet znalezc w Milczeniu. Ralph Fiennes,Philip Seymour Hoffman,Harvey Keitel,Emily Watson-swietne,wyraziste role. Śledztwo prowadzone przez Grahama niezwykle zajmujące,trzymające w napięciu. Przeszkadzała mi tylko skrócona końcówka i nie do końca przekonujące motywy postępowania "Ząbka" P.S Również cenię sobie stare,dobre Kino,drażni mnie,że tak rzadko można dziś obejrzeć coś na poziomie,ale tym bardziej doceniam takie próby,choćby dalece niedoskonałe.
Cóż, nie będę się kłócił, bo to kwestia gustu. Mogę jedynie namawiać do tego, by dać "Manhuterowi" jeszcze jedną szansę, tym razem w lepszej wersji - oczywiście jakość DVD zostawia starego VHS'a w tyle ;) Niedawno wróciłem do niego po wielu latach i powiem Ci, że dziś, właśnie przez pryzmat tych wszystkich popłuczyn po "Milczeniu owiec" doceniam go jeszcze bardziej. Klimat jest tam obłędny, ale o tym nie muszę chyba przekonywać wielbiciela Manna ;) Podobnie jak nie muszę udowadniać reżyserskich talentów Manna w zestawieniu z takim Brettem Rattnerem ;) Warto sobie puścić oba te filmy jeden po drugim by porównać konkretne sceny w każdym z nich - to jak zwyczajnie zainscenizowane są one w "Smoku" a ile wycisnął z tych samych fragmentów Mann. Niektóre z nich to małe arcydzieła.
Powtarzam - nie chcę się pastwić nad "Smokiem", bo to nie jest zły film, jest to taki solidny średniak. Na pewno wypada lepiej od innych kuponów odcinanych od postaci Lectera, czyli "Po drugiej stronie maski" czy tego koszmarnego serialu.