Dla mnie są to bliźniacze filmy. W jednej i drugiej produkcji, zagrożeniem jest Alien. Różnica taka, że akcja jednego filmu dzieje się na Antarktydzie, a drugiego w Kosmosie. Jedna i druga lokacja mnie przeraża, jednak bardziej kosmos. To miejsce jest czystą fantazją bo nie wiemy co się kryje tysiące lat świetlnych od nas. Antarktyda też wywołuje gęsią skórkę. Lodowate miejsce, nie zamieszkałe, z potwornymi warunkami. Faktycznie kiedyś wylądował tam meteoryt i na pewno dużo rzeczy, o których człowiek może nie wiedzieć. Dlatego to miejsce zostało dobrze dobrane. Jest to pomysł innowacyjny. Nie kolejny nawiedzony dom, las, psychiatryk, czy nawet kosmos, a właśnie Antarktyda.
Jeżeli chodzi o aktorów to uważam, że obsada stoi na wysokim poziomie, podobnie jak w Alienie - większość postaci jest "kimś", coś sobą reprezentuje, dysponuje innym charakterem. W "Coś" najbardziej podobała mi się gra Kurta Russella, Wilforda Brimleya, Keitha Davida oraz kilku innych.
Bardzo dobra muzyka, czyli coś co czyni horror lepszym. Była klimatyczna i od samego początku dodawała tajemniczości oraz grozy.
Jeżeli chodzi o strach - bardziej wystraszył mnie Obcy. Tutaj przebiegł był straszny (tajemnicze odkrycia, scena z psami, dziwne zachowania członków załogi), sam Alien również budził obrzydzenie i dyskomfort. Ale to tyle. Spodziewałem się troszkę innego zakończenia i innego sposobu nawiedzania. W związku z czym 1/3 filmu to dobry horror, a reszta to dramat, trochę zgrozy i strzelanka.
Film oceniam na 7/10. Podobał mi się, na pewno jeszcze kiedyś wrócę. Czegoś mi jednak zabrakło, mimo wszystko, jeden z lepszych horrorów jakie widziałem.