Być może ten film stanie się ulubieńcem krytyków, ale właściwie co z tego? Jeśli jednym z kluczowych artefaktów jest irracjonalnie wbity gwóźdź, to ja za tego typu "horrory" serdecznie dziękuję. Co więcej, aby film oglądać z należytym skupieniem i powagą (przecież to teoretycznie horror, a więc mamy się bać, nie śmiać), trzeba przymknąć oczy na wiele absurdów, których po prostu nie mógł uniknąć reżyser i scenarzysta o swojskim nazwisku Krasinski. Film obejmuje okres przeszło roku (skoncentrowanego do kilku scen), prąd z tajemniczego źródła nadal płynie, a niewidomi (!) Obcy siedzą sobie w kukurydzy i polują na wszystko, co wydaje dźwięki. Kto i jak zebrał w tym czasie kukurydzę, nie wiadomo, nie pytajmy więc o to, kto i jak ją zasiał. Chyba lepiej nie pytać o nic, a na pewno nie pytajmy reżysera o sens jego dzieła. Jedyny nasuwający się wniosek jest prosty - amerykańska rodzina jest w stanie stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Aha, jeszcze jedno, nie ma mocnych na kulę w łeb, ale tego dowiadujemy się na końcu, choć nie od dziś wiadomo, że bez powszechnego dostępu do broni palnej Stany nie byłyby Stanami. Może w ogóle by ich nie było?