Ten film jest dla mnie definicją średnioty. Widzę jego walory wizualne, ale pod kątem fabularnym (dla mnie dużo ważniejszy) leży mocno. Łykam chętnie konwencję absurdu, ale tutaj brakuje jakiegokolwiek sensu, nawet tego przekalibrowanego na absurdalny. Np. nie mam problemu z tym że każdy przyjmuje syreny jako coś kompletnie normalnego (ekscytującego, ale i normalnego), ale mam problem z tym, że nic nie jest w tym filmie wyjaśnione! Dzieją się rzeczy, a widz nie ma pojęcia dlaczego, np. dlaczego basista krwawi po scenie seksu z zoperowaną syreną? Albo ten brak konsekwencji, np. z tym że syreny co jakiś czas muszą wskoczyć do wody, żeby nie dostać jakiego ataku - w późniejszej części filmu jest to kompletnie zapomniane.
+ niby mamy musical, ale numery muzyczne nie za bardzo popychają akcję do przodu. Na dobrą sprawę poza może jednym wyjątkiem to moglibyśmy pominąć te piosenki i niewiele stracić z filmu
+ dźwięk jest tak sztucznie doklejony do obrazu, że niewyobrażalnie kłuje w oczy