Sequel Blair Witch Project od początku skazany był na porażkę.
Był to przecież film, który swój sukces opierał tylko i wyłącznie na przeprowadzonej na szeroką skalę i bardzo skutecznej kampanii marketingowej. Film, który unikał pokazywania wszystkiego. Film, w którym oglądaliśmy na zmianę krzaki, patyki i kamienie. Film, w którym większość kwestii bohaterów polegała na wykrzykiwaniu na zmianę swoich imion.
Oczywistym było, że ten sam zabieg się nie uda. I na szczęście Wingard to zrozumiał, decydując się na odejście od (nudzącej) koncepcji BWP. Stworzył horror trzymający w napięciu, pokazujący zdecydowanie więcej (pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że za dużo), nieirytujący pod względem gry aktorskiej i po prostu dobry.
Niemniej jest to horror specyficzny, głównie przez fakt kręcenia kamerą z ręki i ponowną stylizację na dokument.
Ale owa specyficzność wychodzi tym razem na plus.