Kiedy blockbustery na miarę „World War Z” zgarniają setki milionów dolarów, niezależne kino
grozy cierpi z powodu braku zainteresowania produkcjami niskobudżetowymi – zwłaszcza w
podgatunku apokaliptycznego zombie horroru, ma się rozumieć… Niemniej nowicjuszowi zza
Oceanu, rudobrodemu twórcy Jeremy’emu Gardnerowi, udało się stworzyć dzieło roku, a może
nawet jedno z dzieł dekady. „The Battery”, objawienie talentu reżysersko-scenopisarskiego, to
tegoroczny skarb. Od dawna z taką wprawą i lekkością nie nakręcono żadnego obrazu, w
szczególności filmu stanowiącego hybrydę horroru i dramatu. „Battery” grozę dawkuje
równomiernie z intymnym, kameralnym klimatem. To także jedna z trzech najlepiej
zilustrowanych audiowizualnie pozycji w zestawieniu. Słowem: sensacja!
http://hisnameisdeath.wordpress.com/2013/12/28/filmowe-podsumowanie -2013-roku-top-15-
najlepszych-horrorow-cz-2/
Jeżeli niezależne kino to takie nudy jak Battery to ja się nie dziwię że cierpi na brak zainteresowania. W tym filmie nic się nie dzieje, o nic nie chodzi i nic on nie przedstawia.
W tym filmie sporo się dzieje bohaterowie próbują przetrwać w mocno niesprzyjającym życiu świecie. A chodzi w nim nie tylko o przetrwanie ale głównie o psychikę ludzką. Przedstawia stan emocjonalny ludzi osaczonych, przepełnionych lękiem, Umysły wręcz zdewastowane przerażeniem. Przychodzi mi na myśl słowo korozja. Jeśli nadal nie rozumiesz to polecam scenę z wymianą baterii trzęsącymi się rękami i generalnie odcinanie się muzyką od ponurej rzeczywistości. Swoja drogą całkiem niezłą muzyką (anthem for already defited na przykład).
Są tu sceny które chodzą mi po głowie, nie mogę przejść obok nich bez emocji, ale nie chce spojlerować za bardzo, masturbacja, taniec, zabijanie. Smutek, szok, przerażenie.
Bardzo chętnie zobaczyłbym drugą część choć nie jestem pewien czy motyw zemsty nie zepsułby psychologicznej warstwy filmu.
Podsumowując jeśli przez cały film nie zwróciłeś uwagi na stan emocjonalny głównych bohaterów to straciłeś ten czas.
Tak jak ktoś napisał wcześniej "hipsterski film o zombie". Scena z wodospadem, mycia zębów, masturbacja w samochodzie - wszystko to mi przypomina nawiedzonego reżysera który chodzi po domu, filmuje zwykłe rzeczy i krzyczy "uwaga, sztukę robię".
To nie ma nic wspólnego ze sztuką i nie jest to jakieś pseudointelektualne bo nawet taki głąb jak ja dostrzega emocje bohaterów w tym filmie. Po prostu jak się ma mały budżet i chce zrobić film na pograniczu kina grozy to ma się dwa wyjścia
a) Zrobić brzydko, głupio byle jako z dużą ilością ketchupu
b) postawić na emocje bohaterów (bo są tańsze niż efekty specjalne). Reżyser to rozumiał i wyszedł mu fajny film.
Tam jest taka scena kiedy jeden z bohaterów chce zmusić drugiego żeby ten wreszcie zmierzył się z ponurą rzeczywistością i przestał uciekać od tego wszystkiego, zaczął sobie radzić. Mocna scena.