Rozczarowanie właściwie towarzyszyło mi od pierwszych minut ,podbijane przez Alana Silvestriego i jego żenująca ścieżkę dźwiękową. Zniknęła błyskotliwość (jeden Big Lebowski to mało), a sentymentalizm i infantylizm wylewa się litrami z ekranu.
I te nachalne polityczne wycieczki raczej śmieszą niż zmuszają do myślenia.
Po seansie przeprosiłem swoją narzeczoną za zmarnowane 3 godziny życia.