Umówmy się na wstępie i więcej do tego nie wracajmy – pierwsza Annabelle to horror średni i niepotrzebny. Jednak swoje zarobił, więc Warner Bros. dał zielone światło kontynuacji. Właściwie nie kontynuacji, bo Annabelle: Narodziny zła to nie tylko spin-off Obecności, ale również prequel filmu z 2014 roku. Nieco ciekawszy, nieco mniej daremny. Nieco.
Lata 50. Sześć sierot zmierza do nowego domu. Schronienia udziela im małżeństwo Mullinsów, które przed kilkunastoma laty straciło córkę w wypadku samochodowym. Dziewczyny są zachwycone olbrzymim domem położonym na pustyni pośrodku niczego. Mogłoby się wydawać, że w swej niedoli odnalazły wreszcie bezpieczną przystań. Co jest dalekie od rzeczywistości, gdyż w domostwie czyha na nie krańcowe zło. Istota łaknąca śmierci, spustoszenia i duszy jednej z dziewczynek.
Starałem się doszukać drugiego dna opowieści, ale poza kwestiami nawiedzenia, jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy to strata i samotność. Jednak jest to szukanie na siłę. Tutaj najważniejsza jest próba opowiedzenia przerażającej historii. Nawet tytułowa lalka to drugorzędna sprawa. Scenarzyści chcieli, żebyśmy przede wszystkim martwili się o dziewczyny pozostawione samym sobie w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I to im się udało.
Zapraszam do mojej recenzji https://popkulturysci.pl/annabelle-naroziny-zla-2017-recenzja-online/