Jeżeli miałabym operowe widowisko kinowe pt. "Anna Karenina" AD 2012 odnieść do jakiejkolwiek klasyki, byłby to dla mnie "Fircyk w zalotach". Fircyk to niedobrana i fatalna rola Wrońskiego. Kneightly różni się zdecydowanie od opisów urody Anny Tołstoja, ale niech tam...Ma piękną twarz, a pyszne toalety i fryzury robią wrażenie. Ale gra swoją manierą, to znaczy przerysowanymi grymasami twarzy. Mnie to nie odpowiada. Za to świetny Karenin, Obłoński oraz Lewin. Film bardzo sztuczny, ale być może w tej konwencji (teatr w kinie) taki ma być. Nie potrafiłam jednak opanować śmiechu, gdy bardzo chora Anna po porodzie leży z fryzurą misternie ułożoną na poduszce i każdy lok osobno prezentuje się nienagannie. Czytając książkę nie było mi do śmiechu. Ale to zrozumiałe. W książce jest głębia psychologiczna postaci oraz wielkie emocje. W filmie najważniejsza jest forma. Z takim podejściem obejrzałam sobie film na luzie, bez zachwytów.